• +48 509 289 135

Blog

Mud Goats > Blog
21 Lut

O tym, że wiek nie ma znaczenia gdy chcesz realizować marzenia.

by admin |Lut 21, 2018 |0 Comments | Blog

Tak bardzo chciałabym zmotywować Was oraz prosić byście nigdy nie zaprzestawali spełniać swoich marzeń. Jeśli choć jedna osoba wstanie z kanapy, pomyśli że jednak warto coś zrobić dla siebie dzięki temu co teraz napisze ,będzie to mój kolejny sukces.

Czas podsumowań miałam zrobić za rok, wtedy właśnie będę kończyła magiczne 50 lat. Zdziwieni?! Jestem najstarszą koza wśród stada Mud Goats. Nie oznacza to wcale, że jestem najsłabszym ogniwem. Wyszukuje sobie cel tak jak np. akrobatyka, chęć nauczenia się czegoś nowego, przełamywania barier oraz własnych lęków. Dzięki systematyczności potrafię zrobić rundak z saltem i mam zamiar się w tej dziedzinie rozwijać. Nie poddaję się, wiem ze mój upór doprowadzi mnie do moich małych sukcesów. Zapisałam się również na treningi wrotkarskie, pewnie zastanawiacie się po co?! Szlifuje na nowo jazdę na wrotkach pod okiem drużyny Roller Rangers, niesamowitych ludzi, ludzi z pasją. Ja uczę się od nich zwrotności a oni ode mnie wytrwałości.

Kiedyś przejmowałam się tym, że nie wygrywam w biegach ale myliłam się. Wygrywam za każdym razem jak przekraczam linie mety, jak robię salto w powietrzu a nawet wtedy kiedy upadam w trakcie treningu na wrotkach .Spytacie czy mam chwilę zwątpienia?! Oczywiście, jestem tylko człowiekiem, po zrobieniu wielu kilometrów w szpitalu ( jestem pielęgniarką) najnormalniej w świecie nie chce mi się. Motywuje mnie wtedy mój mąż, nie pozwala mi odpuścić. On najlepiej wie jaką jestem szczęśliwą osobą dzięki mojej pasji. Motywują mnie również ludzie, którzy śledzą moje poczynania. Otrzymuję od nich mnóstwo budujących wiadomości – powiedźcie sami jak zrezygnować ze swoich marzeń kiedy one dodają sił mi i innym.

Sport to jest to co kocham, dzięki niemu odkryłam silniejszą wersje siebie 😉

/NarKoza

 

17 Sty

Jak to mówią, sport to zdrowie.

by Sosia |Sty 17, 2018 |0 Comments | Blog

Jak to mówią sport to zdrowie. Jednak każdy kto trenuje wie, że ze sportem wiążą się też kontuzje. Dopóki trenujemy wydaje nam się że jesteśmy niezniszczalni. Wystawiamy nasze ciała na różne próby, regenerujemy się i robimy plany na cały sezon do przodu. Kontuzja zazwyczaj dopada nas znienacka i niweczy nasze sportowe ambicje. Zmusza nas do tego żeby się zatrzymać i odpuścić. Daje nam kopa w tyłek i dyktuje swoje nowe warunki.

 

Moja pierwsza kontuzja miała miejsce w maju zeszłego roku, podczas Survival Race. Zabrakło mi siły w rękach i spadłam z liny z wysokości około 2 m. Przy upadku kostka wywinęła mi się  do wewnątrz powodując przeszywający ból. Z trasy zabrała mnie karetka,   diagnoza: skręcony staw skokowy. Gula wielkości jabłka na kostce zmieniła się w opuchliznę, która miesiącami nie chciała zniknąć. Praktycznie  cały  sezon  przeszedł mi koło nosa i koniec końców mam niestabilną torebkę stawową.

 

Druga kontuzja miała miejsce niecały miesiąc temu podczas jazdy na snowboardzie. Jadąc tyłem do stoku złapałam tylnią krawędzi deski i upadając podparłam się ręką. Nadgarstek przyjął na siebie cały ciężar ciała i nie wytrzymał. Rentgen pokazał podwójne złamanie kości przedramienia z przemieszczeniem. Dwie próby nastawiania kości w szpitalu,  prawdopodobna operacja, minimum 6 tygodni w gipsie i wizja rehabilitacji. Plany wystartowania w poznańskim półmaratonie zniknęły w mgnieniu oka.

 

W naszym stadzie również koza Izka zmaga się z kontuzją, która jest efektem wypadku na rowerze sprzed dwóch lat (stłuczenie więzadeł bocznych piszczelowych). Przeciążenie lewej nogi spowodowało ból w pięcie. Wizyty u lekarzy, USG, RTG nie dawały żadnej diagnozy, a zabiegi fizjoterapeutyczne żadnych efektów. Wtedy zdecydowała się na tzw. blokadę, która tymczasowo likwidowała ból. Kolejne blokady pozwoliły jej biegać przez 2 lata zapominając o kontuzji. We wrześniu podczas biegu, już bez osłonowej blokady, coś strzeliło Izie w stopie powodując potworny ból. Diagnoza: prawie całkowite zerwanie rozcięgna podeszwowego. Orteza na 6 tygodni i dalsza rehabilitacja. 6 tygodni kompletnego uziemienia w domu, poruszania się o kulach i bólu przy każdym ruchu stopy. Dzisiaj, 4 miesiące po kontuzji, Iza nadal walczy, żeby odzyskać sprawność w nodze i wrócić do treningów.

 

Z czym musisz się zmierzyć podczas kontuzji?

 

Ból

Najprostsze ruchy sprawiają ci chroniczny ból, musisz dostosować się do nowych ograniczeń fizycznych. Na szczęście jest ketonal, a z czasem ból minie.

 

Smutek

Jeżeli do tej pory prowadziłeś aktywny tryb życia i nagle nie możesz – pojawią się negatywne emocje. Można się cieszyć z tego, że uraz mógł być bardziej poważny czy rozległy, ale jednocześnie trzeba zmierzyć się z nową rzeczywistością.

 

Zależność

Ta część może być szczególnie trudna dla osób z natury “samowystarczalnych”. Kontuzja często stawia nas w pozycji zależnych od pomocy innych.  

 

Ograniczenia

Codzienne czynności mogą być teraz dla ciebie trudne. Być może nie odzyskasz już pełnej sprawności po kontuzji i będzie trzeba zweryfikować na nowo jaka forma aktywności jest dla ciebie najbezpieczniejsza, przynajmniej tymczasowo.

 

Akceptacja

Myślę, że najciężej jest zaakceptować stan, w którym jesteś. Dlaczego ja, dlaczego teraz? Najważniejsze (i jednocześnie najtrudniejsze) to pogodzić się z rzeczami, na które nie mamy wpływu i szukać nowych ścieżek i rozwiązań. Świat jest w końcu pełen niespodzianek 🙂

 

Życiowa pauza

L4, zalecenia lekarza czy rehabilitacja – jedno jest pewne: kontuzja każe ci zwolnić, albo zupełnie się zatrzymać. Musisz dać czas swojemu ciału na to żeby doszło do siebie. Dzisiaj w zabieganym trybie życia nie jest to proste. Każdy ma napięty grafik: sportowy, zawodowy, rodzinny czy też towarzyski.

 

Cierpliwość

Tygodniami, często miesiącami będziesz czekać aż sprawy wrócą “do normy” i będziesz mógł funkcjonować tak, jak dawniej. Fizjoterapeuta, który będzie z tobą pracował w trakcie rehabilitacji na pewno będzie cennym wsparciem i pomoże ci szybko stanąć na nogi.

 

Stres

Czeka cię sporo decyzji, stresu i wizyt kontrolnych. Zapewne w krótkim czasie staniesz się “specjalistą” w dziedzinie swojej kontuzji, który przeczytał każde internetowe forum na ten temat. Nieoceniony będzie lekarz, któremu zaufasz i który przeprowadzi przez cały proces.

 

Bariera psychiczna

Nawet już po wyleczonej kontuzji może pojawić się blokada nie tyle fizyczna, co psychiczna. Większa ostrożność i asekuracja oraz podświadome odciążanie kontuzjowanej części ciała. Potrzeba czasu żeby na nowo zaufać swojemu ciału.

 

Optymizm

Bez względu na rokowania bądź dobrej myśli 🙂 To najlepsza broń: zachować pogodę ducha i wiarę w to, że z czasem wszystko się ułoży. Kiedyś potraktujesz to, jako życiową lekcję i stopniowo wrócisz do tego, co kochasz.

 

Wsparcie

Wsparcie rodziny i przyjaciół pozwoli przetrwać wszystko. Otaczaj się pozytywnymi ludźmi, którzy będą trzymali kciuki za twój powrót do formy.

 

Kontuzja czy uraz to na pewno nie koniec świata, a kontuzja kontuzji nie równa. Życzę wszystkim aby wszelkie kontuzje omijały was szerokim łukiem, a jeżeli już was jakaś spotkała nie poddawajcie się i wierzcie w dobry scenariusz 🙂

 

Malwa

19 Gru

Odzież #osws

by admin |Gru 19, 2017 |0 Comments | Blog, Oferta

Zapal się do treningu i Odkryj Silniejszą Wersję Siebie!

 

Niepowtarzalna kolekcja strojów Mud Goats #OSWS.

 

Do niedawna nasze płomienne stroje były zarezerwowane tylko dla członków Mud Goats. Postanowiliśmy jednak podzielić się z Wami mocą jaką dają języki ognia na treningowej zbroi 🙂 Specjalnie dla fanów MG ( i nie tylko) stworzyliśmy unikalną kolekcję strojów #OSWS.

 

Termoaktywna i kompresyjna odzież to idealny wybór dla osób trenujących, które w odzieży sportowej, oprócz oryginalnego designu szukają komfortu.

Wykonane z najwyższej jakości materiału szybkoschnącego, który dzięki swojej elastyczności, idealnie dopasowuje się do ciała użytkownika. Szwy płaskie i nieocierające.

Ciuszki Mud Goats #OSWS zapewniają idealną termoregulację, dzięki której ciało jest suche, a mięśnie utrzymują komfortową temperaturę.

 

 

Rashguard z długim rękawem.

Idealny na chłodniejsze dni. Doskonale sprawdza się podczas błotnych startów chroniąc ręce i łokcie. Schnie bardzo szybko zapewniając komfort podczas aktywności fizycznej.

Płomienny motyw rozpali Cię do czerwoności dając dodatkowego powera!

 

 

 Rashguard z krótkim rękawem.

Świetna propozycja na siłownię oraz treningi w cieplejsze dni. Zapewnia doskonałe odprowadzenie wody  i potu na zewnątrz dzięki czemu zyskujesz komfort podczas uprawiania sportu.

Zapal się do treningu i odkryj silniejszą wersję siebie.

 

 

Bokserka damska.

Idealnie dopasowana do Twojej sylwetki, a płomienie w talii dodają +500 to spalania tkanki tłuszczowej.

W tej bokserce będziesz wyglądać bombowo i podsycisz swój wewnętrzny ogień.

 

 

 

Leginsy długie.

Elastyczne i dobrze dopasowane leginsy z płomiennym wzorem. Materiał średniej grubości nadaje się na trening w chłodniejsze dni. W cieplejsze natomiast, bardzo dobre odprowadzanie wody na zewnątrz sprawi, że trening będzie przebiegać komfortowo bez ryzyka “ugotowania się”.

Leginsy dostępne są w wersji męskiej i damskiej.

 

 

 

 

 

 

 

 Leginsy 3/4.

Elastyczne i dobrze dopasowane leginsy z płomiennym wzorem.

Doskonale dopasowane i lekko obciskające podkreślą kształt Twoich nóg.

Jeśli nie lubisz spodni po same kostki, leginsy 3/4 będą idealną opcją dla Ciebie.

 

 

 

 

 

 

 

Oferujemy pełną rozmiarówkę.

*Termin realizacji zamówienia to ok 2 tygodnie.

18 Paź

18 PKO Poznań Maraton oczami Mud Goats

by Sosia |Paź 18, 2017 |2272 Comments | Blog | , , , , , ,

Anka: Wiesz co, Michał? Jakoś nie odczuwam stresu przed Beastem w Libercu (jak się okazało najdłuższy i najcięższy bieg przeszkodowy dla mnie do tej pory).
Beton (Michał): Jak chcesz trochę stresu to pobiegnij ze mną maraton za 3 tygodnie.

Tak została przeze mnie podjęta decyzja o wzięciu udziału w 18. PKO Maratonie w Poznaniu. Byłam przygotowana fizycznie. Ilość treningów i zawodów biegowych na to wskazywała. Czy psychicznie byłam na niego gotowa? W trakcie biegu okazało się , że tak 🙂

Stres był duży. Do tego stopnia nawet, że moje „kobiece sprawy” 😉 opóźniły się o dwa tygodnie po to, żeby dać o sobie znać w nocy przed biegiem. Rano, w dniu Maratonu trzęsły mi się ręce. Prysznic wzięłam dwa razy, bo 30 minut po pierwszym czułam, że pot spływa mi po plecach. Zdenerwowanie towarzyszyło mi do samego startu, który i tak opóźnił się 40 minut . To już nie miało dla mnie większego znaczenia. Ruszyliśmy w trójkę: ja, Michał (Beton) i Mikołaj (Kozafera) . Dzięki Mikołajowi było zabawnie. Jego teksty wywoływały uśmiech na twarzach całego towarzystwa, które akurat było wokół nas. Tak było do 22 km, bo od tego momentu Mikołaj biegł przed nami a ja i Michał nieco zwolniliśmy tempa. I wtedy zaczęła się dla mnie walka. Ta, z którą każdy biegacz, nie tylko Maratończyk z pewnością się zetknął i która jest najważniejszą jaką musi stoczyć. Bitwa w głowie. Do tego doszedł ból mięśni i przerażenie ilością kilometrów, które zostały do pokonania. Motywująco działał na mnie Beton i punkty z wodą, do których odliczałam kilometry. Czy był marsz? Tak, ale były to krótkie odcinki po 10 – 20 metrów. Michał nie zezwolił na dłuższe :P. Dzięki temu królewski dystans pokonałam z czasem 5h 34 minuty 🙂
W momencie, w którym to opisuję, nadal jest dla mnie niewiarygodne, że się udało. Momentami na trasie było bardzo zabawnie ale pozostawię te historie nam, uczestnikom, ponieważ były to żarty i scenki sytuacyjne, które pewnie w tym momencie tylko nas nadal by bawiły 😀 W każdym razie już wiem, że mam brata „bliźnioka” 😛

Dziękuję wszystkim „spersonalizowanym” (Wy wiecie kto!) a także tym obcym kibicom 😀 Napędzaliście mnie swoim dopingiem.

Na koniec powiem tak – maraton boli – w trakcie, zaraz po, dzień po i trochę pewnie to jeszcze potrwa. Ten bieg dał mi niezły wycisk (użyłabym innego słowa, ale nie wypada 😛 )

Było warto 🙂 Mogę dumnie nazywać się Maratończykiem.

Anka

Trenuję , bo lubię. Nie zmuszam się do tego. Jeśli wiem, że coś jest w moim zasięgu, ale nie sprawi mi to przyjemności, to raczej tego nie zrobię. Nie mam wewnętrznej potrzeby, żeby koniecznie coś sobie udowodnić. Tym bardziej jeśli chodzi o sprawy, które wydają mi się poza moimi możliwościami.
Wyjątkiem był MARATON – królewski dystans 42 km i 195 m.
10 lat temu kiedy przyjechałem do Poznania i po raz pierwszy widziałem ludzi przebiegających ten dystans, musiałem przyznać -zaimponowali mi. Pomyślałem sobie: “Pokonać maraton, to jest coś! Wiem, że mogę to zrobić jeśli się do niego przygotuję, więc może za rok?”
I tak odkładałem ten pomysł o kolejny rok i znowu kolejny…do momentu gdy stanąłem na wadze,a ona pokazała 100 kg. Była jesień 2013, a w Poznaniu po raz kolejny odbywały zawody im. Macieja Frankiewicza. Powiedziałem sobie: “Mogłeś to zrobić gdy byłeś w formie, wystarczyło trochę więcej potrenować… a teraz… już Ci się nie uda. Podróż dookoła świata pewnie też nie wypali i płyty raczej też nie nagrasz, ale… pomarzyć zawsze można”.
Kontenery lato 2014 – piję piwo ze znajomymi, poznaję nowych ludzi, jeszcze wtedy nie wiedziałem, że wśród nich jest gość, z którym ramię w ramię z jednej strony i z Anką z drugiej, pokonam pierwszą połowę mojego debiutanckiego maratonu. „Cześć jestem Beton, wpadnij do nas na trening”. Wpadłem. Zostałem. Nie trzeba było wiele.
Wiosna 2017 – pierwszy półmaraton, o którym pisałem w innym miejscu. Lipiec – pierwszy Beast w Krynicy, który styrał mnie kompletnie. Wrzesień – kolejne dwa biegi 21km : Forest Run na swojej ziemi, w Wielkopolsce i Spartan Beast w Libercu.
4 biegi na dystansach 21+ km w jednym roku i czas decyzji: może spróbuję? Zawsze chciałem. Pojawił się natłok myśli. Teraz? Może? Nie teraz? Za rok będę gotowy na 100%. Wiem, co będzie za rok? Zapisać się mogę, najwyżej nie pobiegnę. Ale po co wydawać kasę? Jak się zapiszę to wystartuję, najwyżej nie ukończę. Do 30 km dobiegnę, a potem się zobaczy. No ale jak przebiegnę 30 km to jak już nie kończyć. Dobra, zapisuje się, startuję, biegnę i muszę skończyć ten bieg, ale nie sam! W duecie ze zdrowym rozsądkiem, albo wbiegam na metę z nim albo wcale, jeśli pojawi się niepokojący rytm serca lub kontuzja i organizm powie nie, z tym walczył nie będę.
Z respektem i w pełnym skupieniu przebiegłem całą trasę (po 18 PKO PM nikt mi nie powie, że bieganie to tylko praca nóg). Pokonałem ból i zmęczenie, które towarzyszyło mi od 15 km. Kiedy przekroczyłem metę, poleciało mi kilka łez. Puściło zmęczenie, a razem z nim wszystkie demony, które ostatnio siedziały w mojej głowie. Dawno nie czułem się z siebie tak dumny, tak zadowolony i szczęśliwy jak tej słonecznej niedzieli. Chyba tylko ja wiedziałem ile ten bieg dla mnie znaczył. Czekałem na niego 10 lat.
To w sumie koniec tej opowieści. Nie będę tu pisał o turbo-super-ciężkich przygotowaniach, bo ich nie było (chociaż w treningu byłem cały czas). Nie będę pisał o restrykcyjnej diecie i mega wyrzeczeniach. To jest historia o tym co było najtrudniejsze. O dziwo nie był to 37 km, o którym wszyscy opowiadają legendy. To historia taka jakich wiele, która opowiada o tym, że najtrudniejszy krok, to ten pierwszy.

Kozafera

 

 

15 Sie

Pokonać Bestię – Spartan Race Krynica

by admin |Sie 15, 2017 |2644 Comments | Blog

Gdy rejestrowaliśmy się na Spartan Beast w Krynicy wiedzieliśmy, ze nie będzie łatwo. Gorska trasa z przeszkodami to nie bułka z masłem. Nie jadamy na co dzień pieczywa więc nie było się czego obawiać 😉 Pięcioosobowa reprezentacja Mud Goats zawitała do Krynicy dzień wcześniej by zregenerować siły i przygotować się do startu. Z Poznania do tej zdrojowej miejscowości jest ponad 600km więc po długiej jeździe kolacyjka, piwko i pogaduchy w gronie przyjaciół były jak zapach po burzy w letni dzień – miodzio 🙂

Następnego dnia stawiliśmy się w biurze zawodów by zarejestrować się na bieg. Przechodząc przez bramkę na wejściu do spartanowego miasteczka komputer pokazuje nazwiska zawodników: Michał Sokołowski, pojawiło się na ekranie… hehe już nie ma odwrotu, pomyślałem.

Biegłem w zeszłorocznej edycji i zakładałem, że trasa będzie podobna do poprzedniej. Oj myliłem się… znacznie 🙂 Było fajniej – ciężej!

Wyzwanie jakim jest 23km OCR dostarcza niezapomnianych emocji i wrażeń. Podczas biegu masz czas na przemyślenia. Pod warunkiem, ze właśnie nie umierasz z wycieczenia 😉

Gdy już usiedliśmy wspólnie na mecie był czas by podzielić się wrażeniami. Jak się szybko okazało każdy z nas pokonał bestię w swój oryginalny i niepowtarzalny sposób.

 

–> Mikołaj

Z Poznania wyruszyłem w piątek po pracy, sama droga też jest wyzwaniem, bo w najlepszym wypadku to 6 i pół godziny jazdy. Na miejscu zameldowałem się o 22.30. Pozostałe Kozy czyli Alpha, Mała Czarna, Iza i Anka już na mnie czekały. Z przepyszną kolacją. Karkówka na pyzach z surówką, dały sporą ilość kalorii, które w sobotę miały zaprocentować na trasie.

Początek:
– pierwsze 12 km przyjemny bieg, zapamiętam długie odcinki w potoku, które idealnie ciało

Kryzys:
– od 13 do 17 km na szczycie/polanie – odwodnienie, dreszcze, wymioty, próba zejścia z trasy, średnie tempo 3 kroki/minutę.

Przedkońcówka
– zbieg ze stoku – pokonanie kilku przeszkód, luz w łydkach, ból w udach, poczucie „jest dobrze”

Worki:
– 300 m w górę, utrata poczucia „jest dobrze”, poczucie „kto i po co to wymyślił oraz dlaczego mnie nie lubi jak nawet go nie znam”

Meta:
– jednak jest satysfakcja, czas gorszy od zakładanego o jakieś 1,5 h.

Błędy:
– buty spisały się na Wulkanach, tu bieżnik w wysokości 4 mm nie dał rady
– brak bukłaka, największa wtopa, która odbiła się właśnie na podejściu pod szczyt między 13-17 km
– brak treningu pod siłę biegową, po 12 km nie wyszedł brak kondycji tylko właśnie słabe łydki i uda.

Tak jak mówiłem po biegu: Żegnaj Krynico, nigdy więcej! Raz wystarczy! Podtrzymuje! Chociaż? Może? Zobaczymy.

 

 

–>Iza

Zrobiłam to !!!!

Najcięższy bieg w życiu w jakim dotychczas brałam udział. Ufff, co to kuźwa było ?!

Wyobraźcie sobie 23km orki po górach, po stromych podejściach, niekończący się podejściach i kolejnych podejściach !!! Podejściach w błocie po kostki, takich na długości ponad 1 km i zbiegach w takich samych warunkach.  Bieg w strumieniu który wkur@&ał mnie na maksa, który mnie skutecznie spowolniał. Dodajcie do tego w miedzy czasie 30 przeszkód, bardziej lub mniej wymagających. MASAKRA.
Ścianki, liny, ringi i wisienka na torcie ! Uwaga! Bierzesz na bary worek z 10kg piasku i dygasz go 300m pod stromą górę, gdzie po przejściu kilku metrów twoje łydki wyją z bólu. Pokonuje ten odcinek w 30min.  zatrzymując się co kawałek i odpoczywając. Na trasie leżą ludzie mający już wszystkiego serdecznie dość! W końcu nawrotka i zejście w dół z workiem. Tu dla odmiany krzyczały uda.  Nie będę opisywać wszystkiego, ale wierzcie mi, że to była rzeźnia!

Ja pierdole kto mnie na to namówił. Jednak jestem nienormalna czyt.popierdolona. Dobrze, że wariatów też lubią 🙂

—> Anka

 

Jak do tej pory najdłuższy mój bieg 23km, a do tego “urozmaicony” przeszkodami. Z większością z nich miałam już do czynienia, ale tutaj wszystko nabiera zupełnie innego smaku. Dystanse między przeszkodami większe, wszystko na górskim terenie i jedyne płaskie odcinki to te w górskim potoku.

Zdecydowanie cała robotę, jeżeli chodzi o wielkie „WOW, jaki ciężki bieg” zrobił dźwigany worek z piachem w górę i z powrotem w dół stoku narciarskiego, jakieś 300 m. Wersja dla mężczyzn miała podobno 20kg, miałam wrażenie, że damska wcale nie jest lżejsza. Na tym odcinku część ludzi postanowiła sobie złapać trochę słońca i wykorzystać worek jako oparcie dla szyi, wylegując się na trawie.

Każdy kto startował w OCR wie czego można się spodziewać na trasie. Kto nie startował, niech sobie doczyta. Jedno jest pewne, będą: pot, zmęczenie, ból, palące lipcowe słońce i ogromny długodystansowy wysiłek fizyczny.

Nie będę się rozpisywać o przeszkodach, ale napisze kilka słów z myślą o bliskiej mi osobie…
Czy moje prawie 7h na trasie jest zwycięstwem? Zdecydowanie tak! Najszybszy zawodnik pokonał trasę w 2:18min (o minutę szybciej niż ja półmaraton na płaskim terenie). Odniosłam zwycięstwo nad swoimi lękami, ograniczeniami, których z każdym takim biegiem jest mniej. Pokonałam zmęczenie, znużenie dłużącym się odcinkiem w górę na szczyt.

Co zatem jest zwycięstwem? Super wynik czasowy, stanięcie na podium?
Nie.

Wygraną jest zmierzenie się z wymagającą trasą. To umiejętność czerpania przyjemności z samego biegu i stawianych wyzwań. To udzielanie słów otuchy wolontariuszom tak bardzo zmęczonym leżeniem na kocyku w pełnym słońcu, z napojami chłodzącymi i cierpliwie pilnujących swojej przeszkody, wymierzając karę za jej nie pokonanie – oni na prawdę mieli już dość :).

Na mecie wspaniałe nagrody: uśmiechnięte miny współtowarzyszy niedoli, którzy zdążyli już się umyć i przebrać, a i tak ściskają Cię jeszcze upoconą i brudną. Najsmaczniejszy posiłek na świecie – kanapka z grillowaną kiełbasą przegryzana chwyconym w przelocie bananem. Tuż przed metą widziałam już swoich ludzi, w którym miejscu siedzą więc gazu, tylko oddać opaskę z chipem i lecieć do nich. Prawie zapomniałam, że mi tu medal dadzą.

Moja wygrana to – kondycja, duma, kanapka, przyjaciele i dobra zabawa – nic więcej do szczęścia nie jest mi potrzebne!

 

 

–>Mała Czarna

Po zeszłorocznej edycji Spartan Race w Krynicy, z ogromną niecierpliwością  wypatrywałam roku 2017. Czy warto było czekać ? OCZYWIŚCIE !!! Organizatorzy nie zawiedli mnie w żaden sposób, mało tego, zaskoczyli zmodyfikowaną i równie ekstremalną trasą.

Czego można się spodziewać po biegu w górach ??? Podbiegi  i zbiegi, wiadomo  🙂

Były podbiegi ( a raczej podejścia ) o przeróżnej intensywności , strome, bardzo strome, łagodne, z błotnistą nawierzchnią, z kamieniami pod stopami  i wiele innych. Do tego towarzyszące uczucie płonących łydek i ud ….aućććććć, masakra  J Mam ochotę  się zatrzymać, strzepnąć nogi , wyluzować ale widzę, że inni zawodnicy się nie poddają więc cisnę dalej nie oglądając się na mijanych ledwo żywych panów. Jedyne co dodawało mi sił to świadomość, że skoro było pod górę to i w dół musi być.

No i proszę bardzo, lecimy z górki !!!  Uwielbiam ten stan kiedy całkowicie poddaję się sile grawitacji i jedyne co mnie pcha do przodu to ciężar mojego ciała. Lekkie pochylenie, ręce daleko na boki, puszczam nogi luzem, krok wydłużony do maximum i lecę! Bez żadnego wysiłku, niczym śniegowa kula nabierając pędu z każdym metrem.  Kocham to uczucie kiedy gnam na złamanie karku w dół, bez hamulców, bez opamiętania, polegając tylko na swoim zmyśle równowagi. Jednak zbiegi, mimo swego uroku, nie dawały ulgi zmasakrowanym nogom. Bieg po stromym, kiedy twoje czwórki są już przepalone, daje solidnie w kość. Czułam wszystkie mięśnie, nogi miałam zmęczone i wrażenie jakby kolana miały ochotę wygiąć się w drugą stronę 🙂 No ale co??? Spięłam D i poleciałam dalej. Nie mam pojęcia skąd biorę POWERA, to chyba dobre geny po mamie 🙂

Górskie potoki to kolejna po zbiegach atrakcja, na którą czekałam. Uczucie lodowatej górskiej wody obmywającej zmęczone łydki jest cudowne. A zapier*anie „na wariata” w górskich strumieniach gdzie każdy krok niesie ogromne ryzyko jest ekscytujące. Nie wiesz na czym staniesz: miałki czy twardy grunt, śliskie kamienie albo większe głazy i konary drzew… Właśnie za tym szaleńczym i ryzykownym biegiem tęskniłam najbardziej. W zeszłym roku ten klimat mnie urzekł, na to czekałam i nie zawiodłam się. Co przyniesie edycja 2018?

Niestety kontuzje które przytrafiły mi się parę dni przed biegiem nie pozwoliły mi dać z siebie 100 %. Czuję niedosyt, mogłam więcej, mogłam szybciej ale postawiłam na rozsądek tym razem.  Priorytetem było dla mnie ukończyć bieg bez nawrotu kontuzji, pokonałam trasę, zdobyłam medal (część moje trifecty ), nic mi nie dolega !!!! I OTO CHODZIŁO !!!

W zasadzie mógłbym postawić tutaj kropkę i zakończyć optymistycznym „do zobaczenia za rok”. Jednak pokuszę się o kilka zdań podsumowania.

Trasa poprowadzona inaczej niż w poprzedniej edycji. Była bardziej zróżnicowana i obfitowała w podbiegi i wspinaczki jak i w strome zbiegi – czyli to co kozy lubią najbardziej. Sporo błota, przeszkód i przysłowiowego wpierdolu ( w prawdzie nie znam żadnego przysłowia z wpierdolem w roli głównej, ale ładnie brzmi 🙂 ). Przez większość trasy wypatrywałem kultowego noszenia worka z piaskiem. Już myślałem, że ominie nas ta atrakcja ale organizatorzy zadbali o to żeby zawodnicy się nie zawiedli. Dźwiganie wora umieścili na 20 kilometrze trasy, gdzie każdy marzy o tym by już przekroczyć linię mety. O matko ale to była męczarnia.

Ogólnie bieg baaaardzo ciekawy i wyczerpujący. Dobrze oznaczona i ciekawa trasa stwarzała wiele okazji by sprawdzić stopień swojego przygotowania fizycznego. Z nowości należy wspomnieć przeszkodę, lub bardziej mały tor przeszkód, który należało pokonać skokami, tak skokami bo nogi były w tym czasie związane ze sobą gumową opaską. Świetny pomysł, zwłaszcza że po wdrapywaniu się pod górę 500m wcześniej odpadły Ci łydki 😀

Czas zadowalający choć D nie urywał biorąc pod uwagę, że zwycięzcy fali elite zajęło to o połowę mniej czasu. Ogólne wrażenie bardzo dobre. Organizacja świetna, ale to już standard na spartanie. Wyczesany medal, zimne piwko i fantastyczna atmosfera.

Czy warto jechać przez pół Polski i by zarżnąć się w górach i do tego za to płacić? Nasze opisy chyba nie pozostawiają złudzeń. Tak, warto.

Alpha

31 Lip

Poznałam Ducha Gór – czyli pierwszy górski bieg – Półmaraton Karkonoski

by Asia |Lip 31, 2017 |8 Comments | Blog

Nowe wyzwane – dystans, który już znam ale teraz w zupełnie innych warunkach, w górach.

Jak zawsze pojawiła się cała ta otoczka związana z doświadczeniem czegoś nowego, budzącego obawy, czy jestem w stanie to zrobić, jak to będzie, czy będę przeklinała dzień kiedy postanowiłam zmierzyć się z bieganiem w górach.

Po półmaratonie w Poznaniu kilka miesięcy temu wydawało mi się, że będzie to droga przez mękę chociaż widoki miały nieco osłodzić trudy. Jak było? Było nieziemsko, wspaniale. Po pierwsze poczułam, że idę do przodu z kondycją, wytrzymałością – oj ostatnie treningi w końcu przyniosły mocno zauważalny efekt.

To tylko fizyczna strona, druga strona to to co dostały moje oczy, uszy i głowa. Najpierw atak przypuściły piękne widoki, do tego dźwięki strumienia, śpiew ptaków, a głowa oszalała od nadmiaru bodźców. Na biegu pierwszy raz poczułam taką moc 😀 Takie odczucie, że właśnie zaczęło się coś nowego, to się nie skończy na półmaratonie – jest nowy cel 🙂

Beton dziękuję za ten pomysł z Karkonoszami, reszcie, czyli najlepszej na świecie ekipie, dziękuję za dobrą zabawę i przede wszystkim motywację, którą dajecie każdego dnia 🙂

/Anka

16 Maj

Dieta bogatoresztkowa a światło w lodówce

by Sosia |Maj 16, 2017 |0 Comments | Blog |

Częsty temat naszych kozich pogawędek.
Został tylko brokuł, albo paczka mrożonego groszku, albo najgorsza opcja- pół kilograma zwiędniętej marchewki 🙂 Oczywiście gdzieś tam w butelkach znajdzie się jeszcze odrobina oliwy z oliwek, oleju kokosowego czy octu balsamicznego. Jeśli ktoś z nas ma problem ze skomponowaniem potrawy ze składników, które ma w lodówce, pisze do Alphy. Naszemu Wodzowi wystarczy niewiele, żeby w jego głowie a za chwilę na naszym stole pachniała kolejna z rzędu potrawa bogatoresztkowa 🙂

Został Ci kawałek papryki, niedojedzony pomidor, zwiędnięty brokuł? Włóż warzywa do naczynia żaroodpornego, dodaj resztki wędlin,  resztki mięsa z obiadu (kurczak świetnie się nadaje), posyp tartym żółtym serem. W wersji fit zrezygnuj z sera i polej wszystko jajkiem wymieszanym z przyprawami. Zapiecz.

A oto co ostatnio powstało z naszych resztek :

Zdarza się, że nawet Alpha nie jest w stanie nic poradzić na zawartość naszych szafek i lodówki 🙂

9 Maj

Relacja z wyjazdu na Spartan Race – Kraków 08.04.2017

by Asia |Maj 9, 2017 |0 Comments | Blog | , , , , , , , , , , , , ,

Ekipa Mud Goats tuż przed startem w Spartan Race

Od naszego pierwszego, w tym sezonie, startu w biegach przeszkodowych minął już miesiąc.

Sezon biegów przeszkodowych otworzyliśmy biegiem Spartan Race, 8 kwietnia w Krakowie.

Cała ekipa plany na sezon ma jak zwykle ambitne, ale nie będziemy póki co za wiele zdradzać, powiemy tylko tyle, że możecie nas wypatrywać na wszystkich Spartanach w Polsce, ale pewnie nie tylko tam ?

 

Dżoana

Dla niektórych sezon nigdy się nie kończy, ja jednak starty zimowe póki co wykreśliłam ze swojego kalendarza. Chociaż patrząc na pogodę za oknem, to na start zimowy można się załapać nawet w maju. ?

Wraz z końcem sezonu 2016 w mojej głowie zaczęły przewijać się projekcie dotyczące startów w 2017 roku. Planów miałam mnóstwo (jakie miałam… nadal mam ?) tylko z tymi przygotowaniami było u mnie różnie. O ile jeszcze do końca stycznia twardo się trzymałam, o tyle od lutego zbytnio sobie pofolgowałam, co skutkowało nawet popuszczeniem paska… smuteczek ?no ale podobno nigdy nie jest za późno, żeby zacząć… ponownie ?

Wraz z pojawieniem się  na horyzoncie startu, w Spartan Race pojawiła się euforia i radość.

Życie jednak lubi pisać swoje własne scenariusze. W lutym wylądowałam na stole operacyjnym, gdzie trochę pocięli mi nos. Nie była to ani plastyka, ani zabieg ratujący życie, ale jednak jakaś tam ingerencja chirurga się zadziała. Skutek: 2 tyg. laby od treningów. No nic, przez dwa tygodnie świat nie powinien się zawalić. Wróciłam do treningów, a tu zonk. Dostałam przydomek „krwawa Joanna”, bo nos niby wygojony, a tu krwotok za krwotokiem. No słabo. Tym samym mój start do ostatniej chwili wisiał na włosku. Postanowiłam jednak zaryzykować, myśląc sobie no najwyżej nie ukończę biegu, ale w końcu kto nie ryzykuje ten nie pije szampana!

W Krakowie, turystycznie byłam już kilka razy. Tym razem zamiast zwiedzania postawiliśmy całą ekipą na szybki trip.

1,5h snu w nocy z piątku na sobotę, podróż przez pół Polski, start i powrót ? Pikuś ?

Na zawody wyruszyliśmy w piątkę, jednak tylko czwórka z nas stanęła na starcie. KozAfera przegrał walkę 0:1 z ospą, dlatego musiał odpuścić. Należą mu się jednak wielkie uściski i podziękowania, że mimo tych wszystkich przeciwności losu pojechał z nami, a przede wszystkim dowiózł nas szczęśliwie z punktu A do punktu B.

To był mój pierwszy Spartan Race, do tego na dystansie Sprint czyli ot, przebieżka ? a jednak przed startem był stres i to całkiem spory.

Wystartowaliśmy.

Najszybciej wystrzeliła Mała Czarna. Z Małą to w ogóle była zakręcona historia, bo po biegu coś tam wspomniała, że dupa, źle poszło i możemy już jechać. No to pojechaliśmy. Aż tu nagle kilka godzin później przyszedł news, że Mała była trzecia! ?

Tuż za Małą… ha ha… no tuż za Małą byli inni ? nasza trójka (Mega, ja, Anka) byliśmy trochę dalej.

I tak sobie biegliśmy razem dla funu. Gdy biegnę, stres od razu schodzi, i pojawia się adrenalina, która mnie osobiście trochę zaślepia. Są momenty, gdy przestaję widać co się dzieje po bokach, tylko zaczynam kalkulować w głowie, gdzie wejść, którędy przejść, żeby było szybko, bezpiecznie i sprawnie. I szczerze, to co się dzieje obok dla mnie wtedy nie istnieje.

Najlepiej czuję się w wodzie, dlatego te przeszkody pokonuję bez strachu, idąc na żywioł.

Najbardziej boję się wysokości dlatego wszelkie ściany, liny, siatki wywołują we mnie paniczny strach, czarnowidztwo etc., a jednak staram się z tym walczyć.

 

 

 

 

 

 

 

Co przyniósł mi ten start?

  • fun
  • miło spędzony czas w gronie podobnych do mnie świrów ?
  • 10 minut satysfakcji – bo o tyle byłam szybsza (mimo, iż praktycznie nie biegam) od mojego najlepszego ubiegłorocznego startu na podobnym dystansie
  • trochę siniaków i zadrapań – to już tradycja
  • 150 ekstra burpees
  • rozczarowanie: no ale jak to nie udało mi się przejść po równoważni i rzucić oszczepem???
  • satysfakcja: piramida z linami – pierwszy raz udało mi się ją pokonać! Pewnie gdyby Mega się nie darł, że dam radę to bym tego nie ogarnęła.
  • pewność, że jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa ?

Wiadomo, że do wymiataczy z czołówki to mi brakuje spooorrrooo, i pewnie nigdy nawet nie zbliżę się do widoku ich pleców, ale nie byłabym sobą gdyby to mnie zniechęciło. Dlatego już dziś wiem, że wystartuję w niejednym biegu.

P.S. Mega dzięki za podnoszenie tyłka na ściankach ? Anka, dzięki za towarzystwo ?

Ten zakamuflowany gość to nie żaden terrorysta, tylko nasz kochany KozAfera 😉

Mega

Myślałem, że moje zdarzenia przed Spartanem to jakieś fatum czy coś, ale w porównaniu z tym co czytałem, co miała koleżanka z Husarii Fitmaminka to moje przypadłości to pikuś.

Dwa tygodnie do upragnionego Spartana w Krakowie, a Mega łamie mały palec u nogi na basenie. Spytacie jak to możliwe, jak można złamać palec na basenie. Niestety przyczyniła się do tego grupa dzieci uczących się pływać i ich nieodpowiedzialny trener, który kazał im wejść na nasz tor, a jak to dzieci pierwsze co uwiesili się na bojkach plastikowych rozdzielających tory i pech chciał, że między nie dostał się mój palec. No ale cóż, przecież nie będziemy płakać tylko przygotowania dalej musiały się toczyć.

1,5 tygodnia do Spartana – zapalenie gardła. Kurczę – serio ???? to się chyba nie dzieje. Całe szczęście do wyjazdu było już wszystko ok.

Do Krakowa jechaliśmy w piątkę. Anka i Dżoana, które pierwszy raz biegły Spartana, KozAfera czyli Majki który tydzień wcześniej dostał ospę i musiał odpuścić bieg za to zawiózł nas na miejsce, nasza championka Mała Czarna, która notabene zajęła 3 miejsce w kat. kobiet individual no i ja.

No dobra, teraz o samym biegu.

Mała Czarna jest poza zasięgiem naszej trójki więc puściliśmy ją do przodu. My natomiast postanowiliśmy się po prostu świetnie bawić, bez względu na czas, taki nasz Happy Team Work.

Na początek duuużo biegania urozmaicone co jakiś czas jakąś prostą przeszkodą jak murki dołem czy górą, opony czy przejścia przez wodę. Dopiero gdzieś po 2-2,5 km zaczęło się najfajniejsze czyli Przeszkody. Oczywiście nie obyło się bez karnych burpeesów i to w sumie na banalnych przeszkodach. Bo jak inaczej nazwać rzut oszczepem czy przejście przez równoważnię. Pierwsze to loteria, na drugim niestety osoba idąca na równoważni obok spadając tak ją rozbujała, że nie było opcji aby się utrzymać. Trzeci karniak za wejście po linie, niby banał, niby wchodziło się na nią na treningach jednak tutaj była baaardzooo mokra i……. nie utrzymałem ją nogami i po wejściu ok 1/3 wysokości spadłem 🙁 Ale nie ma to tamto, przed nami najfajniejsze przeszkody czyli drążki które przeszedłem w sumie chyba 3 razy 😀 łącznie z tym że w połowie się na nich podciągałem i pomyśleć że dwa lata temu na Spartanie była to moja zmora??? Potem parę wejść po drabinkach, zasieki, worki i inne przyjemności, a pod koniec przeszkoda która śniła mi się już po nocach. Multiring do tego połączony z rurką podwieszoną na linkach co stawało się jeszcze trudniejsze. Tak tak, tym bardziej jak ważysz gruuuuubbbooo ponad 100 kg. Ale udało się i to bez większych problemów, a okrzyk jaki wydałem po puknięciu w dzwoneczek zaliczający przeszkodę słyszeli chyba wszyscy na Błoniach.

Zrobiłem to, dałem radę. Treningi przynoszą efekty o których nawet sobie nie śniłem.

Spartan Race Kraków – na pewno na długo zapamiętam właśnie przez to co na nim dokonałem, bo tak naprawdę dużo nie brakowało aby przejść to bez karniaków. No cóż, postaramy się ale tym razem 20 maja w Łodzi 😀
To Będzie rok Spartana. Nie nie, to JEST rok SPARTAN RACE, to co zacząłem dwa lata temu teraz zaczyna się spełniać.

AROOO !!!

Ania

Cel: Kraków, bieg Spartan Race Sprint.

Dystans 950 km + ok 6km biegu. Czas operacyjny misji – 18h w tym 1h 33min biegnąc i pokonując przeszkody.

Współtowarzysze – Mała Czarna, Mega Koza, KozAfera, Dżoana.

Ilość stacji z burpeesami – 5 i ta jedna najbardziej boląca – rzut oszczepem – to się miało udać.

Nagroda – medal, koszulka, chwała i siniaki.

Pierwszy Spartan zaliczony. Nastrój wspaniały.

Biegliśmy sobie na luzie w 3 osoby, w trakcie dołączyła do nas dziewczyna z Krakowa – Gosia – pozdrawiamy 🙂 Sam bieg nie był specjalnie trudny, płasko, przeszkody takie jakich się spodziewałam. No może oprócz jednej, w trzech odsłonach. Chodzi o wysokie drabinki, na które trzeba było się wspiąć i drugą stroną zejść na dół. Przy dwóch gdzie wchodziło się po gęstych pasach nie było to takie straszne ale ta ostatnia najwyższa gdzie wchodziło się po metalowych szczeblach z dość dużymi przestrzeniami – tu mój lęk wysokości dość mocno dał o sobie znać. Kilka przeszkód wcześniej, widząc co będę musiała pokonać czułam, że ze strachu zbierają mi się łzy w oczach. Strach pokonany i drabinki również – z tego jestem dumna bo pokonałam swoją barierę psychiczną.

Co do samych zawodów, mimo, że na swoim koncie mam jeszcze mało biegów, nie było dużego zaskoczenia co do przeszkód. Może dlatego, że dojeżdżając na miejsce widzieliśmy wszystko z drogi 🙂  Najfajniejsze w całym tym wydarzeniu było to, że mogliśmy zwariowaną grupą razem pojechać, pośmiać się, pogadać i wspólnie sponiewierać. Mikołaj, a Ty mimo, że nie biegłeś to byłeś najdzielniejszy i dziękujemy Ci za poświęcenie, za to że chory na ospę, zawiozłeś nas, pilnowałeś rzeczy, robiłeś foty i kibicowałeś 🙂 Marcin, a Tobie za przerzucanie naszych tyłków przez ścianki 😀

Sezon rozpoczęty 🙂

26 Kwi

Przekąski wyjazdowe

by Sosia |Kwi 26, 2017 |47 Comments | Blog | , , ,

Zaczyna się sezon biegów przeszkodowych. Coś , na co Kozy czekają trenując ostro. Związany jest on z częstymi wyjazdami.  Jedzeniowo omijamy po drodze przybytki w rodzaju Mc (no dobra, kawa może być ?)

Co więc jeść po drodze? Można wziąć ugotowane jaja albo puszkę makreli w pomidorach, ale kto w aucie wytrzyma ten zapach? ?

Kozy mają więc sprawdzone przekąski, z którymi właściwie się nie rozstają na wyjazdach. Takie, które zaspokajają głód ale dodają nam też energii, bo zawierają wszystko, czego organizm kozi potrzebuje do prawidłowego funkcjonowania.

Ostatnio zasmakowaliśmy w batonach  Dobra kaloria. Są idealne na wyjazd. Nie zajmują dużo miejsca, są naturalne, bez dodatku cukru. Pyszne połączenie owoców i orzechów.

      

Ciężka praca na treningach plus dobre odżywianie skutkują tym, co najważniejsze dla każdego sportowca, chwałą, która trwa wiecznie  🙂 Oto, co przywieźliśmy ze sobą z ostatniego biegu.

21 Kwi

Po pierwsze- bezpieczeństwo :-)

by Sosia |Kwi 21, 2017 |9 Comments | Blog |

Wielu z nas lubi biegi z przeszkodami, błoto i ryzyko, ale żeby zabawa nie skończyła się źle pamiętajcie o tym , że w takich warunkach czyha na nas niebezpieczeństwo !!!
Jest nim TĘŻEC !!!
Tężec to choroba zakaźna, ale nie zaraźliwa, wywoływana przez rozwijającą się w warunkach beztlenowych bakterię – Clostridium tetani
Jak wynika z prowadzonych statystyk, 80 proc. zakażeń powstaje wskutek drobnych zranień, otarć . Do rany wraz z brudem i ziemią dostają się bakterie. Po wniknięciu do organizmu produkują one silną truciznę, zwaną tetanospazminą. Toksyna ta uszkadza centralny układ nerwowy. Dochodzi do zwiększenia napięcia mięśniowego, a także bolesnych i długotrwałych skurczów różnych grup mięśniowych. Poważnym problemem mogą być skurcze mięśni oddechowych i krtani, ponieważ prowadzą do ostrej niewydolności oddechowej.

Można byłoby tu się rozpisywać nad dalszymi objawami tężca ale nie chodzi mi o to, żeby Was przestraszyć !

A właściwie tak- chcę Was przestraszyć a zarazem uczulić.  Pamiętajcie, nie trzeba rezygnować z błota, przeszkód i szaleństwa !!!

Wystarczy się zaszczepić 🙂
Podstawowe szczepienie to czterokrotne dawki w pierwszym i drugim roku życia. Kolejne uzupełniające dawki podawane są w wieku 6, 14 i 19 lat Dlaczego wspominam o podstawowym cyklu, ponieważ wielu z Was to młodzi ludzie a dawka przypominająca powinna być powtarzana co 10 lat .
Aby uchronić osobę dorosłą przed zachorowaniem, konieczne jest powtarzanie podawania dawek tej szczepionki w odpowiednich odstępach czasu w ciągu całego życia, nie rzadziej niż co 10 lat.
Jednym słowem- szczepcie się i bawcie . Powodzenia na biegowych ścieżkach ups… przeszkodach 🙂

NarKoza

 

Strona 1 z 812345...Ostatnia »
Scroll Up