Od naszego pierwszego, w tym sezonie, startu w biegach przeszkodowych minął już miesiąc.
Sezon biegów przeszkodowych otworzyliśmy biegiem Spartan Race, 8 kwietnia w Krakowie.
Cała ekipa plany na sezon ma jak zwykle ambitne, ale nie będziemy póki co za wiele zdradzać, powiemy tylko tyle, że możecie nas wypatrywać na wszystkich Spartanach w Polsce, ale pewnie nie tylko tam ?
Dżoana
Dla niektórych sezon nigdy się nie kończy, ja jednak starty zimowe póki co wykreśliłam ze swojego kalendarza. Chociaż patrząc na pogodę za oknem, to na start zimowy można się załapać nawet w maju. ?
Wraz z końcem sezonu 2016 w mojej głowie zaczęły przewijać się projekcie dotyczące startów w 2017 roku. Planów miałam mnóstwo (jakie miałam… nadal mam ?) tylko z tymi przygotowaniami było u mnie różnie. O ile jeszcze do końca stycznia twardo się trzymałam, o tyle od lutego zbytnio sobie pofolgowałam, co skutkowało nawet popuszczeniem paska… smuteczek ?no ale podobno nigdy nie jest za późno, żeby zacząć… ponownie ?
Wraz z pojawieniem się na horyzoncie startu, w Spartan Race pojawiła się euforia i radość.
Życie jednak lubi pisać swoje własne scenariusze. W lutym wylądowałam na stole operacyjnym, gdzie trochę pocięli mi nos. Nie była to ani plastyka, ani zabieg ratujący życie, ale jednak jakaś tam ingerencja chirurga się zadziała. Skutek: 2 tyg. laby od treningów. No nic, przez dwa tygodnie świat nie powinien się zawalić. Wróciłam do treningów, a tu zonk. Dostałam przydomek „krwawa Joanna”, bo nos niby wygojony, a tu krwotok za krwotokiem. No słabo. Tym samym mój start do ostatniej chwili wisiał na włosku. Postanowiłam jednak zaryzykować, myśląc sobie no najwyżej nie ukończę biegu, ale w końcu kto nie ryzykuje ten nie pije szampana!
W Krakowie, turystycznie byłam już kilka razy. Tym razem zamiast zwiedzania postawiliśmy całą ekipą na szybki trip.
1,5h snu w nocy z piątku na sobotę, podróż przez pół Polski, start i powrót ? Pikuś ?
Na zawody wyruszyliśmy w piątkę, jednak tylko czwórka z nas stanęła na starcie. KozAfera przegrał walkę 0:1 z ospą, dlatego musiał odpuścić. Należą mu się jednak wielkie uściski i podziękowania, że mimo tych wszystkich przeciwności losu pojechał z nami, a przede wszystkim dowiózł nas szczęśliwie z punktu A do punktu B.
To był mój pierwszy Spartan Race, do tego na dystansie Sprint czyli ot, przebieżka ? a jednak przed startem był stres i to całkiem spory.
Wystartowaliśmy.
Najszybciej wystrzeliła Mała Czarna. Z Małą to w ogóle była zakręcona historia, bo po biegu coś tam wspomniała, że dupa, źle poszło i możemy już jechać. No to pojechaliśmy. Aż tu nagle kilka godzin później przyszedł news, że Mała była trzecia! ?
Tuż za Małą… ha ha… no tuż za Małą byli inni ? nasza trójka (Mega, ja, Anka) byliśmy trochę dalej.
I tak sobie biegliśmy razem dla funu. Gdy biegnę, stres od razu schodzi, i pojawia się adrenalina, która mnie osobiście trochę zaślepia. Są momenty, gdy przestaję widać co się dzieje po bokach, tylko zaczynam kalkulować w głowie, gdzie wejść, którędy przejść, żeby było szybko, bezpiecznie i sprawnie. I szczerze, to co się dzieje obok dla mnie wtedy nie istnieje.
Najlepiej czuję się w wodzie, dlatego te przeszkody pokonuję bez strachu, idąc na żywioł.
Najbardziej boję się wysokości dlatego wszelkie ściany, liny, siatki wywołują we mnie paniczny strach, czarnowidztwo etc., a jednak staram się z tym walczyć.
Co przyniósł mi ten start?
Wiadomo, że do wymiataczy z czołówki to mi brakuje spooorrrooo, i pewnie nigdy nawet nie zbliżę się do widoku ich pleców, ale nie byłabym sobą gdyby to mnie zniechęciło. Dlatego już dziś wiem, że wystartuję w niejednym biegu.
P.S. Mega dzięki za podnoszenie tyłka na ściankach ? Anka, dzięki za towarzystwo ?
Ten zakamuflowany gość to nie żaden terrorysta, tylko nasz kochany KozAfera 😉
Mega
Myślałem, że moje zdarzenia przed Spartanem to jakieś fatum czy coś, ale w porównaniu z tym co czytałem, co miała koleżanka z Husarii Fitmaminka to moje przypadłości to pikuś.
Dwa tygodnie do upragnionego Spartana w Krakowie, a Mega łamie mały palec u nogi na basenie. Spytacie jak to możliwe, jak można złamać palec na basenie. Niestety przyczyniła się do tego grupa dzieci uczących się pływać i ich nieodpowiedzialny trener, który kazał im wejść na nasz tor, a jak to dzieci pierwsze co uwiesili się na bojkach plastikowych rozdzielających tory i pech chciał, że między nie dostał się mój palec. No ale cóż, przecież nie będziemy płakać tylko przygotowania dalej musiały się toczyć.
1,5 tygodnia do Spartana – zapalenie gardła. Kurczę – serio ???? to się chyba nie dzieje. Całe szczęście do wyjazdu było już wszystko ok.
Do Krakowa jechaliśmy w piątkę. Anka i Dżoana, które pierwszy raz biegły Spartana, KozAfera czyli Majki który tydzień wcześniej dostał ospę i musiał odpuścić bieg za to zawiózł nas na miejsce, nasza championka Mała Czarna, która notabene zajęła 3 miejsce w kat. kobiet individual no i ja.
No dobra, teraz o samym biegu.
Mała Czarna jest poza zasięgiem naszej trójki więc puściliśmy ją do przodu. My natomiast postanowiliśmy się po prostu świetnie bawić, bez względu na czas, taki nasz Happy Team Work.
Na początek duuużo biegania urozmaicone co jakiś czas jakąś prostą przeszkodą jak murki dołem czy górą, opony czy przejścia przez wodę. Dopiero gdzieś po 2-2,5 km zaczęło się najfajniejsze czyli Przeszkody. Oczywiście nie obyło się bez karnych burpeesów i to w sumie na banalnych przeszkodach. Bo jak inaczej nazwać rzut oszczepem czy przejście przez równoważnię. Pierwsze to loteria, na drugim niestety osoba idąca na równoważni obok spadając tak ją rozbujała, że nie było opcji aby się utrzymać. Trzeci karniak za wejście po linie, niby banał, niby wchodziło się na nią na treningach jednak tutaj była baaardzooo mokra i……. nie utrzymałem ją nogami i po wejściu ok 1/3 wysokości spadłem 🙁 Ale nie ma to tamto, przed nami najfajniejsze przeszkody czyli drążki które przeszedłem w sumie chyba 3 razy 😀 łącznie z tym że w połowie się na nich podciągałem i pomyśleć że dwa lata temu na Spartanie była to moja zmora??? Potem parę wejść po drabinkach, zasieki, worki i inne przyjemności, a pod koniec przeszkoda która śniła mi się już po nocach. Multiring do tego połączony z rurką podwieszoną na linkach co stawało się jeszcze trudniejsze. Tak tak, tym bardziej jak ważysz gruuuuubbbooo ponad 100 kg. Ale udało się i to bez większych problemów, a okrzyk jaki wydałem po puknięciu w dzwoneczek zaliczający przeszkodę słyszeli chyba wszyscy na Błoniach.
Zrobiłem to, dałem radę. Treningi przynoszą efekty o których nawet sobie nie śniłem.
Spartan Race Kraków – na pewno na długo zapamiętam właśnie przez to co na nim dokonałem, bo tak naprawdę dużo nie brakowało aby przejść to bez karniaków. No cóż, postaramy się ale tym razem 20 maja w Łodzi 😀
To Będzie rok Spartana. Nie nie, to JEST rok SPARTAN RACE, to co zacząłem dwa lata temu teraz zaczyna się spełniać.
AROOO !!!
Ania
Cel: Kraków, bieg Spartan Race Sprint.
Dystans 950 km + ok 6km biegu. Czas operacyjny misji – 18h w tym 1h 33min biegnąc i pokonując przeszkody.
Współtowarzysze – Mała Czarna, Mega Koza, KozAfera, Dżoana.
Ilość stacji z burpeesami – 5 i ta jedna najbardziej boląca – rzut oszczepem – to się miało udać.
Nagroda – medal, koszulka, chwała i siniaki.
Pierwszy Spartan zaliczony. Nastrój wspaniały.
Biegliśmy sobie na luzie w 3 osoby, w trakcie dołączyła do nas dziewczyna z Krakowa – Gosia – pozdrawiamy 🙂 Sam bieg nie był specjalnie trudny, płasko, przeszkody takie jakich się spodziewałam. No może oprócz jednej, w trzech odsłonach. Chodzi o wysokie drabinki, na które trzeba było się wspiąć i drugą stroną zejść na dół. Przy dwóch gdzie wchodziło się po gęstych pasach nie było to takie straszne ale ta ostatnia najwyższa gdzie wchodziło się po metalowych szczeblach z dość dużymi przestrzeniami – tu mój lęk wysokości dość mocno dał o sobie znać. Kilka przeszkód wcześniej, widząc co będę musiała pokonać czułam, że ze strachu zbierają mi się łzy w oczach. Strach pokonany i drabinki również – z tego jestem dumna bo pokonałam swoją barierę psychiczną.
Co do samych zawodów, mimo, że na swoim koncie mam jeszcze mało biegów, nie było dużego zaskoczenia co do przeszkód. Może dlatego, że dojeżdżając na miejsce widzieliśmy wszystko z drogi 🙂 Najfajniejsze w całym tym wydarzeniu było to, że mogliśmy zwariowaną grupą razem pojechać, pośmiać się, pogadać i wspólnie sponiewierać. Mikołaj, a Ty mimo, że nie biegłeś to byłeś najdzielniejszy i dziękujemy Ci za poświęcenie, za to że chory na ospę, zawiozłeś nas, pilnowałeś rzeczy, robiłeś foty i kibicowałeś 🙂 Marcin, a Tobie za przerzucanie naszych tyłków przez ścianki 😀
Sezon rozpoczęty 🙂
Wspólnie z Fundacją Sport Challenge i jej założycielem Krzysztofem Pilarskim, pomysłodawcą Xtreme Challenge, przygotowaliśmy bieg. Wasze komentarze upewniły nas w przekonaniu, że było warto. Chcielibyśmy Wam przedstawić jak powstawał Xtreme Challenge, uwierzcie nie było łatwo. Nasze pierwsze “dziecko” rodziło się w bólach, pocie i z zaskakującymi dla nas sytuacjami. Poniżej relacje współtwórców owego wydarzenia – Anki oraz Mega Kozy. Każdy opowiedział ze swojego punktu widzenia jak ekstremalnie trudno przygotowuje się bieg z przeszkodami.
RELACJA MEGA KOZY
Godzina 5:00 – czas się zbierać, zabieram torbę spakowaną dzień wcześniej i wyruszam w drogę. Jest niedziela, na dworze jeszcze ciemno. Myślę sobie – ale z nas świry, kto normalny wstaje o tej godzinie w niedzielę, by jechać do lasu na jakieś mokradła, bagna i inne chaszcze? No tak… ale my jesteśmy Mud Goats i wszystkie te rzeczy to dla nas jak plac zabaw dla przedszkolaka. Tam czujemy się najlepiej. Zabieram Bartka aka Calm, a po drodze spotykamy jadącą Małą Czarną.
Godzina 6:00 – jesteśmy na miejscu, tak jak się umawialiśmy wcześniej. W końcu przez ostatnie dwa dni walczyliśmy z oznakowaniem trasy (szczególny szacun dla Ani i Eweliny za poświęcenie), a dzisiaj musieliśmy dokończyć parę szczegółów, by wszystko było tak jak trzeba. Minuty upływają bardzo szybko, chwila moment a na zegarku już 9:20. Za 40 minut zaczynamy najlepszy bieg naturalny OCR w Polsce. Moje miejsce na trasie to największa niespodzianka biegu, czyli tyrolka i przeprawa przez rzekę. Prócz tego miałem się zająć poczęstunkiem dla biegaczy, czyli ciasteczka, czekoladki i inne smakołyki, a do tego ciepła herbatka. Tak, tak! Ciepła herbatka! Bo po przeprawie przez rzekę każdy potrzebował ogrzać się herbatą. Zabieram znajomego Andrzeja, który podjął się wolontariatu na naszym biegu, biorę także młodego chłopaka, który również oferował swoją pomoc. Chłopaka zawożę na inną przeszkodę gdzieś w środku lasu, tłumaczę co ma robić i szybko zasuwamy nad Wartę, gdzie czeka już rozłożona tyrolka.
Godzina 10:00 – jesteśmy już gotowi, dostaję wiadomość, że trasa została ostatecznie oznaczona. Uuufff całe szczęście! Teraz już jestem spokojny, że wszystko wypali. Około 10:30 widzimy pierwszego biegacza. O mało nie przebiegł koło nas nie zaliczając tyrolki. Jakież było jego zdziwienie kiedy powiedzieliśmy mu, co ma zrobić. Szybko założył uprzęże, żeby już po chwili przeprawić się z powrotem do nas przez rzekę. Po wyjściu pełen banan od ucha do ucha i tekst – “ale daliście czadu. Suuuper”. Szybki poczęstunek i puszczamy go dalej na trasę. Po chwili następni biegacze przybywają do nas i wierzcie lub nie, ale w oczach każdego z nich widziałem tą iskierkę podniecenia, radości i trochę zwątpienia. W końcu na jakim innym biegu w Polsce zjeżdża się tyrolką nad rzeką i to na odległości ponad 100m??? Na jakim przeprawiasz się wpław przez rzekę która ma 14 stopni??? Tylko u nas – na Xtreme Challenge!!! Czy był to zawodnik, czy zawodniczka, a było ich trochę, każdy po wyjściu z wody był szczęśliwy. Każdy dziękował za przygodę – dla niektórych – życia! Za nowe przeżycie. Za super atrakcję, za extremalne doznanie, a najczęściej słyszałem po prostu “SUUUPER, a można jeszcze raz???” Mnie niestety nie było dane przebiec naszej trasy w tym dniu, bo do końca pilnowałem naszego cateringu dla biegaczy, jak i częstowałem ich muzyką z głośnika, jednak uwierzcie, że wyznaczając trasę można tak samo się zmęczyć 😀 i wybrudzić. Tyrolkę jednak zaliczyłem. Nie mogłem sobie odmówić. Przeprawa też fantastyczna i wcale woda nie była taka zimna. A może była tylko nie każdy ma taki bojler jak ja 😀 .
Po 14:30 przybiegają do nas ostatni biegacze, a z nimi Bartek zamykający trasę. Zbieram więc wszystko szybko i jadę na start/metę która była parę kilometrów dalej. Na miejscu spotykam szczęśliwych finisherów, niektórych już przebranych, innych jeszcze brudnych, ale każdy dumnie ściskał odlewany X zawieszony na łańcuchu. Myślę, że bieg mimo kilku niedociągnięć wyszedł bardzo, bardzo dobrze. Tym bardziej, że to nasz debiut. Dzisiaj czytamy, że ludzie już czekają za następną edycją, że mamy zrobić ją jak najszybciej bo stworzyliśmy nową historię. Nowy kierunek w biegach OCR, bo głównym wyzwaniem jest Matka Natura i to ona będzie nam podkładać kłody pod nogi.
Aha, no i bobry też już czekają. Tak więc wypatrujcie nowego wydarzenia, a póki co ostro się przygotowujcie, bo łatwo nie będzie.
/Mega Koza
RELACJA ANKI
Xtreme – czyli gdyby kózka nie skakała… to by zero fun-u miała.
Od kilku dni jestem członkiem stowarzyszenia Mud Goats i nagle wszystko się zmienia. Już nie tylko będę brać udział w Xtreme Challenge, ale będę jego współtwórcą. Jeszcze nie mam nawet swojej koszulki, a już mamy zebranie z Krzysztofem Pilarskim, aby ustalić co robimy. Jest sierpień, do wydarzenia mało czasu, a my jesteśmy w lesie z przygotowaniami. Dlaczego skoro bieg był od dawna zaplanowany? Dlatego, że życie nas zaskakuje, ktoś odchodzi, ktoś przybywa, ktoś choruje. Życie.
Pierwszy wypad do lasu w Biedrusku – ja i Mega Koza. Badamy tereny koło przepięknych mostów. Rewelacja! Chaszcze, błoto, rozryta droga przez czołgi z wielkimi kałużami i mułem – oj będą tam grzęznąć. Mamy jakieś 1-1,5 km, a nawet nie opuściliśmy terenu koło jeziora. Powrót, dzielimy się zdjęciami, jest dobrze. Jednak wcale nie jest dobrze – to teren wojskowy, nie możemy tam wejść. Chyba czegoś nie zauważyliśmy…
Jedziemy znowu, większą ekipą, wchodzimy w las i co? I nic! Nuda, trochę pod górkę, ale tylko las i nic więcej. Gdzie te bajery, gdzie te przeszkody. Wściekłość. Co my im zaoferujemy – bieg po lesie? Pierwsza bomba atomowa na nas spadła. Myśli, że to będzie porażka – nie bieg z przeszkodami, a bieg przełajowy – jaka nowa jakość biegów OCR?? Na szczęście udało nam się wynaleźć to, co potrzebne do tego typu zawodów – jest bagno, jest rzeczka, mamy gęsty las przy Warcie, bunkry, transzeje, milion rodzajów lasu. Z każdym kolejnym wyjazdem trasa nam się klarowała. Wszystko, co napotkało Was po drodze to godziny poszukiwań, łażenia, czasami biegania po lesie. Tuż przed samym wydarzeniem oznaczając trasę jeszcze znajdowaliśmy przeszkody dla Was. Oprócz jednego, nerwowego penetrowania lasu, każde następne poszukiwania to była przyjemność, męcząca bardzo, ale przyjemność. Woda, dużo słońca, wesołe towarzystwo, pies 🙂 Jest gdzie oznaczać! Działamy!
Dzień “taśmowania”, piątek rano jedziemy i zaczynamy! Dzielimy się na zespoły, dowodzą nimi osoby, które najlepiej poznały ten las. Jak to wolno idzie… czasu mało… została jeszcze tylko sobota. Mamy oznaczoną końcówkę trasy w lesie od ulicy (w tym małą przerwę k. transzei, “Tak Michał! Pamiętamy, żeby to oznaczyć jutro jak Ciebie nie będzie!” – upewniamy go po raz hmm… nieważne który 😀 ). Druga ekipa zrobiła część trasy 5+, doszliśmy z taśmą również do szmaragdowego jeziorka, znajdując dodatkowe miejsce z podbiegami w dość gęstym lesie. Spadamy na grilla, robi się ciemno, a my jemy tartę owocową, palcami, nie czekając aż znajdą się plastikowe sztućce. Chyba byliśmy głodni! Wracamy tu jutro, w innym składzie. To ta sama tarta, którą Beton dostał w szpitalu 😀 Nieskromnie powiem mistrzostwo świata po takim męczącym dniu 🙂
Sobota. Wyjazd z domu 9:00. Biedrusko, podział na grupy i oznaczamy. Czas goni, idzie wolno, kończy się taśma, cześć osób się zgubiła z poprowadzeniem trasy. Szybkie instrukcje co i jak. Część z nas musi jechać do domu, Jacek i Weronika nie ma opcji żeby zostali. Szli bagnem, wymarzli, wolne tempo i konieczność zatrzymywania się na znaczenie trasy skutecznie potęguje wyziębienie. W trakcie telefon do przyjaciela – potrzebujemy więcej taśmy, latarki, czołówki. Ja i Mała odpoczywamy czekając na dostawę sprzętu. Sprzęt dostarczony, do tego jedzenie. Zostałyśmy same z Naną. Jesteśmy twarde – idziemy!
Chyba już przyzwyczaiłyśmy się do zmęczenia, bo nawet za bardzo o nim nie mówimy. Jest koncentracja, mamy misję – oznaczyć. Idziemy skończyć trasę 5+ i do tego został nam kawałek wzdłuż Warty. Docieramy do miejsca gdzie skończyli i … trasa została źle poprowadzona. Jakieś nieporozumienie nastąpiło, niczyja wina, pech. Zwijamy ją, żeby biegacze się nie pogubili. Decyzja, idziemy do Warty i tak skończymy. W lesie z czołówkami już tylko (duża latarka się “skończyła”) na zmianę rozwijamy taśmę. Po lewej stronie Warta, a z każdej strony las. Nawet nie było strachu, cały czas to skupienie. Przejście przez trzciny – tutaj krótka relacja na żywo – tak wiem, źle aparat trzymałam, poruszałam nim, no ale wybaczcie nie często mam okazję buszować po nocy w lesie. Taśma się kończy… dokładnie przy mostku, tam gdzie zaplanowałyśmy dziś skończyć. Jeszcze jakieś pół godziny na pieszo przez las i jesteśmy na parkingu. Ruszamy, Nana momentalnie usypia.
Niedziela. 4:30 pobudka. 6:00 wszyscy na miejscu, pełna mobilizacja, nikt nie zawiódł. Ja, Anioł i Jacek oznaczamy końcówkę przy mostach, Alpha i Mała sprawdzają bagno, a Weronika i Bartek 5+. Jakieś pechowe to 5+, bo w momencie zameldowania znów się dowiadujemy, że tam się pogubili. Mała i Alpha ruszają rowerami na odsiecz. Oznaczyli praktycznie tuż przed rozpoczęciem zawodów. Ja siedzę już na rozwidleniu tras. Słyszę tylko głos w mikrofonie i muzykę. Czekam i za jakieś 15 minut pojawiają się pierwsi zawodnicy, lecą szybko, nie zwracają zbytnio uwagi na mnie i podane na pieńku kawy. Kolejni ludzie to już wrzaski, krzyki, przekleństwa i śmiech. Ciekawa jestem kto powiedział “wolę 30 kilometrów monkey bar niż to…” śmiało przyznać się 🙂 Ekipa ADHD drze się chyba najgłośniej podczas mojej warty. Po niecałych dwóch godzinach wracam do bazy. Są znajomi, są też pierwsze osoby, które ukończyły bieg. Trochę się pokręciłam, coś się zjadło i … została ostatnia fala, a w niej jedna osoba. Bartek deklaruje, że pobiegnie z chłopakiem. Nie tak miało być, mieliśmy już sobie odpuścić, dość trudów i co?! I zmiana obuwia i ja z Eweliną jesteśmy już na rozgrzewce. Dołącza do nas Parkingowy i ruszamy. Za jakiś czas doganiamy ekipę ze Środy Wielkopolskiej, stałych bywalców naszych treningów biegowych. Jest cudownie, zabawnie, trasa fajna 😉 dla nas znana ale! jest tyrolka, nie testowaliśmy jej wcześniej. Reewelaaacja, jechałam jak chłopaki mówili głową w dół. Bosko! Potem wyżerka i to jaka: żelki, ciastka, banany, dekstroza. To ostatnie najlepsze 😉 Lecimy dalej. Szmaragdowe jeziorko. Była dowolność co do jego pokonania, można było bokiem, można było wejść. Z tego co wiem większość ludzi płynęła. Woda masakrycznie zimna. Później znów kolejna odsłona lasu, transzeje itd. Tuż przed ulicą TRACH!, chyba nawet nie biegłam, a szybki marsz i na prostej powierzchni jakoś źle nogę postawiłam, poczułam okropny ból, który mnie przewrócił. Ludzie na chwile zamarli. Co robimy? Wstałam, ból odpuścił nieco. Idą ze mną. Chłopaki chcą mnie nieść. Każę im lecieć do mety i kogoś po mnie wysłać na rowerze. Ja znam trasę, wiem, że niedługo będzie ścieżka i się do niej doczłapie. Poradzę sobie. Posłuchali :). Złapałam jakiś kij i idę. Dochodząc do jeziorka wyszedł po mnie Bartek i Miłosz. Trasę (omijając mały odcinek) pokonałam – który to raz już nie liczyłam…
Koniec, dla mnie. Do mnie mało co już docierało. Emocje wzięły górę, widziałam tylko, że jest dobrze, chyba się podobało, no i ból. Ratownicy zawinęli nogę. Nie znieczulili niczym. Chyba się lekko tam poryczałam ze dwa razy. Kumulacja wszystkiego.
05.10.2016 zostały niecałe 4 tygodnie z nogą w gipsie, pękła kość strzałkowa. NIE ŻAŁUJĘ!
Dziękuję Wam! Dołączenie do Mud Goats i wszystko co się z tym wiąże jest bardzo wysoko na mojej liście “Najlepsze co mogło się w życiu przytrafić”.
/ANKA
Za umożliwienie wzięcia udziału w tworzeniu tego wydarzenia ogromne podziękowania dla Krzysztofa Pilarskiego oraz jego fundacji Sport Challenge.
Mud Goats nie jest elitarną drużyną dla ludzi z żelaza.
Naszym celem jest propagowanie aktywności fizycznej.
Jakiś czas temu dołączył do nas Marcin aka Mega Koza. Od tego czasu przelawamy wspólnie hektolitry potu i wzajemnie motywujemy się do odkrywania “silniejszej wersji siebie”.
Zobaczcie jak postrzega swój pierwszy start Mega Koza!!!
“Murowana Goślina ZDOBYTA.
Dzisiaj pierwszy raz w życiu wystartowałem w zawodach biegowych. Lepiej nie mogłem sobie wybrać bo bieg mimo dystansu 6,25km (wedłyg mojego gps’a 6,75km) był bardzo ciężki i to nie tylko moim zdaniem ale też innych biegaczy czy nawet sąsiadki triatlonistki. Podbiegi, podbiegi i jeszcze raz podbiegi. Wiele osób się poddało i zrezygnowało z dalszego biegu.
Oficjalny czas 37:41s, 18 miejsce w swojej kategorii i 43 wsród mężczyzn.
Dzięki wszystkim, to tylko jeszcze bardziej motywuje, a wrzesień póki co zapowiada się biegowo. MUD GOATS RULEZ !!! ”
Życzymy kolejnych sukcesów. Już niebawem pierwszy wspolny hardkorek na trasie Men Expert Survival Race