Dowiedziałem sie o tym biegu przez przypadek. Zauważyłem na FB, że zapisała sie na niego moja znajoma. Mam rodzine w Trzciance, więc czemu nie połączyć ulicznego biegu na 10km z rodzinnym spotkaniem. Wyglądało na niezły plan niedzieli 28.09.2014 🙂 Niewiele myślac zapisałem się. Okazało się, że było to strzał w dziesiątkę (dosłownie i w przenośni).
Z rana zameldowałem się w biurze zawodów. Rejestracja dzieci jak i moja przebiegła sprawnie. Pakiet startowy raczej nie należał do najbogatszych, żeby nie powiedzieć, że był biedny 😉 bo był… Ale cóż nie ma czego sie spodziewać za 30 zł wpisowego. Najważniejsze otrzymałem czyli nr statowy i chip.
O godz 9:30 rozpoczęły sie bieg dzieci. Mud Goats reprezentowane było w kat K i M, klas 1-3 i młodsze na dystansie 400m. Trasa składała sie z dwóch prostych z nawrotką w połowie dystansu. Na starcie stanęli Milena oraz Adam. Na uwagę zasługuje fakt, że nasza Kozia Tygrysica była najmłodszą uczestniczą zawodów, do tego średnio o 2 głowy niższą od pozostałych dziewcząt. Jednak braki we wzroście nadrabiała temperamentem i uśmiechem rozpychając się łokciami by zając “pull position” wsród rywalek 🙂
Sam bieg przebiegł sprawnie i mimo wywrotki Milena dzielnie biegła do mety. Po jej przekroczeniu oprócz paru siniaków i zadrapań otrzymała pamiatkowy dyplom.
Adam jako weteran dziecięcych zmagań do startu stanął skoncentrowany. Wystrzał startera uwolnił jego pokłady energii niczym spust syfonu uwalnia CO2 w butli z wodą sodową (jesli ktoś jeszcze pamięta te czasy 😉 ) Młodzian ruszył na trasę walcząc od samego początku o jak najlepszą pozycję.
Ukończył bieg w czołówce choć nie było to miejsce punktowane. Przynajmniej “woda sodowa” nie udeży mu do głowy zbyt szybko. Z resztą sukces sumiennie wypracowany jest smakuje o niebo lepiej.
Nie wiedzieć czemu bieg głowny, w którym miałem startować zaplanowany był dopiero na godzinę 13. Czyli 2h po startach dzieci… Na szczęście z odsieczą przyszła rodzinka i kawka, która zadziała jak dobry pre workout 🙂
30min przed startem cała ulica mieniła się róznokolorowymi koszulkami rozgrzewających sie biegaczy. W powietrzu dało sie wyczuć pozytywne napiecie. Z każdą minutą przybliżającą do startu wypełniało mnie przeczucie, że konkurencja będzie wymagająca, a jednocześnie spokój i przeświadczenie o dobrym wyniku, który osiągnę 🙂 Kiedy starter odliczał osatnie sekundy w słuchawkach leciał już ulobiony kawałek, a ja byłem gotów. START!
Trasa częściowo prowadziła przez miasto gdzie na każdym kroku gromkie okrzyki i oklaski motywowały do biegu. Po małej pętli ponownie przekroczyliśmy linię startu by wybiec na długa prosta prowadzącą za miasto. Na 5 km zlokaizowany był punkt odżywczy, który wpasował sie idealnie w warunki panujące na dworze. Łyk zimnej wody fajnie orzeźwiał i kontrastował z ciepłymy promieniami słońca, które na zmianę z cieniem drzew i lekkim wiatrem trorzyły idealna aurę do biegu. Na wzór trasy dzieci po kilku kilomertach prostej była nawrotka i powrót odbywał sie tą samą drogą prosto do mety. Fajna sprawa gdyż po zawróceniu mijało się poznane przed startem osoby co dawało możliwość wzajemnie sie dopingować. Było to dla mnie nowe doznanie, które uważam za bardzo pozytywne. Mniej więcej w okolicy 6 km mijała mnie czołówka biegu i czarnoskórym Komen Joel Kosegei’em na czele. Wow pomyslałem, niezłe tempo! Od 8 km biegłem już znacznie ponad moim progiem tlenowym. Sił było jeszcze sporo więc mogłem sobie na to pozwolić. Jednak powoli ale sucesywnie zbliżali się do mnie kolejni zawodnicy. Gdy 1,5km od mety, poruszając sie z niebywałą lekkościa wyprzedził mnie szpakowaty jegomość, coś we mnie pękło… Podeptana duma, wzbierająca zazdrośc i nieokiełznana ambicja uwolniły we mnie dodatkowe pokłady energii 🙂 Ruszyłem w pościg. Ostatnie 200m należało do mnie. Nie wiem dokładnie jak mi sie to udało, ale końcówka dystanu w moim wykonaniu to był sprint 😀 Wyprzedziłem ok 10 osób zanim wpadłem na metę z trudem hamując przez młoda niewiastą zmierzającą w moim kierunku z medalem. Czułem sie cudownie, a zarazem kosmicznie zmęczony łapałem każdy oddech. Czad!!!
Poziom biegaczy był jak na mój gust wysoki. Moje 49’14” zapewniło mi 169 pozycje na 293 startujących. Pierwszy zawodnik przekroczył linię mety już 30’20” po starcie. Większośc startujących nie tylko wyglądała na zaprawionych w biegach ale na trasie nie odpuszczali nawet na chwilę. Nie próbowałem gonić czołówki, raczej starałem się nie być wyprzedzanym co intensywnie mnie motywowało. Motywowało nawet bardziej niż nagrody pieniężne przeznaczone dla zwycięzców (może nie były to bajrońskie sumy ale pierwsze 10 osób z K i M otrzymywało gratyfikacje). Duży plus dla sponsorów +++
Ogólne wrażenie z imprezy bardzo pozytywne.
– super atmosfera
– wysoki poziom konkurencji
– trasa prosta acz ciekawa i plaska jak stół
– punkt ozdywczy
– biegi dla dzieci (w moich kategoriach to podstawa)
– fajny medal
– nagrody rzeczowe
– animator, który na podstawie listy startowej przedstawiał zawodników wbiegających na metę zachęcając publiczność do dopingowania
– grochówa po biegu
Minusy w zasadzie jeden.
– skromny pakiet, ale po wymienieniu plusów nie ma to juz tak dużego znaczenia 🙂
Polecam ten bieg wszystkim, którzy chcieliby sprawdzić sie z b. dobrymi zawodnikami oraz tym, którzy szukaja ciekawych biegów lub po prostu chcą aktywnie i rodzinnie spędzić wrześniowy weekend!
Peace Alpha
Forest Run – odkrycie roku 2014
20-go Września 2014, dzięki odrobinie szczęścia, przyszło mi wziąć udział w I edycji biegu „Forest Run”. Koncepcja od razu do mnie przemawiała, bo komu nie spodobałaby się aktywnie spędzona sobota wśród pozytywnych ludzi i w otoczeniu pięknego Wielkopolskiego Parku Narodowego? Idealny sposób na relaks po trudach tygodnia pracy. Bardzo się cieszyłem, ale też gdzieś po drodze zapomniałem, że dystans 44 km to dla mnie wciąż wyzwanie, którego nie należy lekceważyć. Pakiet postanowiłem odebrać już w piątek, gdzie zaskoczono mnie przemiłą, sprawną i rzeczową obsługą. Bogata zawartość torebki i fajny buff w zestawie, to kolejny plus dla kogoś, komu koszulki biegowe rozsadzają już szafę.
Sobota zaczęła się odpowiednio wcześnie, by razem ze znajomymi i z zapasem czasu dotrzeć na start. Mosina oddalona jest od Poznania o kilkanaście kilometrów, a wskazówki organizatora, jak i gdzie dotrzeć, były czytelne i pomocne.
Na starcie przywitała nas serdeczna atmosfera. Organizatorzy i służby asekurujące bieg pomocne były w każdej kwestii. Speaker umiejętnie budował atmosferę, słowem: elegancko! Do godziny 10:00 i rozpoczęcia biegu pozostało kilka minut. Stoję w grupie równie podekscytowanych biegaczy i biegaczek co ja, a pierwsze, co się rzuciło w oczy, to plecaki biegowe. Naprawdę wielu zawodników korzystało z tego sprzętu. Ja miałem pas z bidonami i kieszeń wypchaną żelami.
Początkowe kilometry? Czysta przyjemność. Gnałem w dół ścieżek niczym gazela wypuszczona na wolność. Nic nie mogło mnie zatrzymać, czułem się świetnie i po raz kolejny popełniłem prosty błąd złego rozłożenia sił. Ciekawym akcentem było też zachłyśniecie się czekoladą na pierwszym punkcie odżywczym i irytujący kaszel przez kolejne kilkaset metrów. Przypadek? – Nie, instant karma za zbyt wygórowane ambicje.
Mniej więcej do połowy biegu wchłaniałem piękno przyrody i jedyne o czym myślałem to, że park ten należy na stałe wkomponować w kalendarz biegowych startów i treningów. Później przyszły mniejsze i większe kryzysowe chwile, ale dopóki w bidonach chlupotała woda, czułem, że mogę i chcę wszystko.
W okolicach 21. km mój komfort się skończył. Choć biegliśmy głównie w lesie, to zdarzały się też odcinki otwarte, głęboko wiejskie. Przede mną rozpościerał się najdłuższy z nich: prosta, polna droga o nawierzchni czarnej jak smoła … Biegowy diabeł wraz z przypiekającym słońcem konsekwentnie wysysali moje siły. Próbowałem zacisnąć zęby, jednak tempo wyraźnie spadało. Trend ten utrzymywał się aż do 26. Km i kolejnego punktu odżywczego.
Chwila wytchnienia trwała tam dość długo. W tym miejscu trzeba pochwalić obsadę i wyposażenie punktów odżywczych. Czekolada, pomarańcza, izotoniki, woda a nawet żele energetyczne. Nie brakowało niczego, a wolontariusze pomagali z niegasnącym uśmiechem na twarzy – me like it.
W kolejnym etapie ponownie królowały piękne krajobrazy. Stawy, jeziorka, bajkowe scenerie. Bez problemu można by w parku nakręcić zapierające dech w piersiach sceny do Hobbita, Narnii, czy innych hollywoodzkich superprodukcji.
Przyroda naprawdę potrafi dodać skrzydeł. Zmotywowany parłem do przodu, powoli ale stanowczo.
Od 35. Km borykałem się z różnego rodzaju dolegliwościami. Ból w plecach, częste przypływy i odpływy sił. Nadgorliwa suplementacja natomiast wywołała lekkie zawroty głowy. Na szczęście nie biegłem sam. 10 ostatnich km. pokonałem razem z Piotrem i Kasią , wszyscy razem się motywowaliśmy. Obie te osoby startowały w biegach o większym kilometrażu, a mimo to uznali, ze Forest Run to kawał ciężkiego orzecha do zgryzienia, + 100 do szacunku.
Meta była upragnionym widokiem, który pojawił się dużo później niż zakładałem, ale nagroda w postaci oklasków, pamiątkowego medalu i uścisków dłoni rozwiała wszelkie czarne myśli. Już teraz wiem, czego się spodziewać w edycji 2015 i szczerze nie mogę się doczekać. Stawię się na sto procent!
Sumując, bieg zorganizowany został na 5-tkę z plusem:
+ świetny, nowy event dla miłośników natury i tych, którym asfalt się już znudził
+ sprawne i jasne instrukcje organizatorów
+ trasa oznaczona i poprowadzona „like a Boss”
+ fajny pakiet
+ jeszcze lepsze atrakcje po biegu
+ makaron na mecie
– moim zdaniem za mało punktów odżywczych i nierównomierne ich rozłożenie
W przypadku Business Run, całkowity dochód z imprezy zostanie przekazany na pomoc w zakupie protez kończyn dla podopiecznych fundacji Jaśka Meli „Poza Horyzonty”. W biegu wzięło udział w sumie 10tys. ludzi, którzy w pięciu różnych miastach ścigali się w 5-osobowych sztafetach na dystansie 5×3,8km. Poza Poznaniem biegacze ścigali się w Krakowie, Katowicach, Łodzi i Warszawie*.
Również i nasza skromna reprezentacja była tam obecna. Jako reprezentanci swoich firm, w dwóch różnych ekipach wystartowali Ariel, Adam, Władek, Kuba i Weronika. Pierwsza czwórka, wsparcia kolegą z firmy Maciejem, uzyskała bardzo dobre 39. miejsce, wśród 558 startujących ekip. Weronika również uzyskała bardzo satysfakcjonujący czas.
To tyle jednak, jeśli chodzi o suche fakty. Teraz trochę własnych refleksji odnośnie samego udziału w biegu. Przyznam szczerze, że czasem zastanawiam się nad sensownością różnorodnych charytatywnych akcji. W końcu mnóstwo pieniędzy idzie na organizację takiej imprezy. Czy nie łatwiej dla sponsorów byłoby po prostu przekazać pieniędzy potrzebującym? Moja mroczna, cyniczna strona podpowiada mi wtedy, że dzięki tego typu akcjom firmy sponsorujące mają świetną promocję, na którą normalnie musiałyby wydać dużo więcej pieniędzy. Poza tym, jak ktoś kiedyś sarkastycznie stwierdził: nic tak nie bogaci jak praca w fundacji.
Na szczęście mój cyniczno-sarkastyczny pierwiastek występuje u mnie w śladowych ilościach. I mimo wszystko widzę w przedsięwzięciu pt. Business Run więcej pozytywów niż negatywów. Jeszcze przed biegiem poznajemy nazwiska osób, do których trafią nowe protezy. Część z nich była nawet obecna na scenie zawodów, gdzie mieli okazje podziękować wszystkim uczestnikom za wsparcie.
Ponadto, ten bieg ma swój osobliwy urok. Ze świecą w ręku szukać tutaj wyżyłowanych maratończyków. Dzięki temu, że do pokonania jest stosunkowo niewielki dystans (jedna osoba musi przebiec 3,8km), przeważają „zwyczajni” biegowi śmiertelnicy, którzy biegają raczej od święta. I właśnie BR jest dla nich takim świętem. Mogą poczuć niesamowicie pozytywną atmosferę, jaka zawsze towarzyszy zorganizowanym biegom; przede wszystkim tłum kibiców, którzy wspierają biegaczy żywiołowym dopingiem.
Jestem pewien, że większość powyższych uczestników nigdy nie odważyła się dotąd wystartować w „normalnych” biegach, czy to byłoby 5km, 10km, o półmaratonie nawet nie wspominając. Na co dzień wolą biegać tak, żeby nikt nie widział. Być może wstydzą się swojej sylwetki lub myślą, że ich technika biegania wygląda śmiesznie i staną się obiektem żartów ze strony zaawansowanych biegaczy. Udział w takim biegu pozwala im zobaczyć, że tak naprawdę nikt nie przejmuje się nadprogramowymi kilogramami uczestników czy tym, jak kto stawia kroki w biegu. Co więcej, w zamian dostaje się mnóstwo pozytywnej energii, która z pewnością zmotywuje niejedną osobę do spróbowania swoich sił na dłuższym dystansie.
Ta pozytywna energia udzieliła się również mnie. Mój tegoroczny sezon biegowy był niezwykle intensywny, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Na przestrzeni lipca i sierpnia wystartowałem m.in. w Triatlonie (1/2 dystansu Ironman), Biegu Katorżnika oraz Biegu Morskiego Komandosa. Średnio co dwa tygodnie w czymś brałem udział…
Bieganie zaczęło mnie męczyć, a na sprzęt do powyższych biegów (np. rower do triatlonu czy mundur do BMK) wydałem sporo pieniędzy. Na domiar złego, nabawiłem się kontuzji biodra, która po każdym starcie bardzo dobitnie o sobie przypominała. Do BR podchodziłem więc lekko niechętnie i sceptycznie. To tylko 3,8km, jakoś to będzie, pomyślałem sobie jednak.
I wtedy nastąpiło coś nieoczekiwanego. Tuż przed startem wróciła do mnie ta uzależniająca biegowa euforia. Nagle poczułem, że chcę dać z siebie wszystko. Już kilka minut przed swoją zmianą, zacząłem nerwowo wypatrywać kolegi z zespołu, który miał mi przekazać sztafetową pałeczkę. Jak tylko dostałem ją w swoje ręce, pobiegłem co sił w nogach i płucach. Dałem z siebie wszystko. A może nawet i więcej. To był mój drugi udział w Business Run. Mój czas był o kilka sekund gorszy od zeszłorocznego, ale rozpierała mnie duma, ponieważ rok temu byłem w pełnym cyklu treningowym, a teraz biegam dość rzadko.
I co ciekawe, ten króciutki, niespełna czterokilometrowy bieg przypłaciłem chorobą. Jednak to mnie nie zniechęciło. Piszę te słowa leżąc w łóżku z 38-stopniową gorączką. Ale nie mogłem czekać, aż wyzdrowieję. Po prostu musiałem podzielić się swoim entuzjazmem już teraz. Z niecierpliwością więc czekam na moment, kiedy wyzdrowieję i znowu założę swoje buty do biegania.
KozaVLAD
*Wg strony wyborcza.pl we wszystkich pięciu miastach zebrano łącznie ponad 738 tys. zł
Mud Goats nie jest elitarną drużyną dla ludzi z żelaza.
Naszym celem jest propagowanie aktywności fizycznej.
Jakiś czas temu dołączył do nas Marcin aka Mega Koza. Od tego czasu przelawamy wspólnie hektolitry potu i wzajemnie motywujemy się do odkrywania “silniejszej wersji siebie”.
Zobaczcie jak postrzega swój pierwszy start Mega Koza!!!
“Murowana Goślina ZDOBYTA.
Dzisiaj pierwszy raz w życiu wystartowałem w zawodach biegowych. Lepiej nie mogłem sobie wybrać bo bieg mimo dystansu 6,25km (wedłyg mojego gps’a 6,75km) był bardzo ciężki i to nie tylko moim zdaniem ale też innych biegaczy czy nawet sąsiadki triatlonistki. Podbiegi, podbiegi i jeszcze raz podbiegi. Wiele osób się poddało i zrezygnowało z dalszego biegu.
Oficjalny czas 37:41s, 18 miejsce w swojej kategorii i 43 wsród mężczyzn.
Dzięki wszystkim, to tylko jeszcze bardziej motywuje, a wrzesień póki co zapowiada się biegowo. MUD GOATS RULEZ !!! ”
Życzymy kolejnych sukcesów. Już niebawem pierwszy wspolny hardkorek na trasie Men Expert Survival Race
Chciałbym podzielić się z wami moimi spostrzeżeniami na temat butów trialowych Adidas Kanadia Trial 6 (AKT6).
Przetrwały Katorżnika!!!
W zasadzie tu już bym mógł zakończyć jednak nie każdy kupuje buty by taplać się w błocie, więc zapraszam do lektury.
Jako zwolennik Asics’ów z pewną dozą niepewności zakupiłem buty innej firmy. Kupiłem je przypadkiem. Szukając następców moich Asics Gel Venture 3 trafiłem na buty Adidas. Wyglądały całkiem dobrze i wyśmienicie leżały na stopie, a system „mud release surface” przekonał mnie ostatecznie
O gustach się nie dyskutuje, więc wygląd pozostawię do oceny wam KLIKNIJ
Przyzwyczajony do żelowej amortyzacji Asics’a obawiałem się, że Adidas’y będą dla mnie zbyt twarde. Nic bardziej mylnego, ale o tym później.
Zacznę od tego co zapewne interesuje wszystkich bardziej tzn. jak sprzęt sprawdza się w terenie. A radzi sobie bardzo dobrze, wiec po kolei.
Podeszwa wyposażona w szereg wypustek ustawionych pod różnym kątem doskonale trzyma się nawierzchni (z małymi wyjątkami).
Leśne ścieżki – doskonały komfort biegu, dobre trzymanie podłoża na płaskim a także na podbiegach i zbiegach. But zapewnia stabilność stopy oraz przeciwdziała poślizgom na nachylonym terenie.
Piach – materiał cholewy nie przepuszcza piasku do wewnątrz buta. Dodatkowo przyszyty po bokach język jeszcze bardziej utrudnia przedostawanie się go do środka. Bieżnik, zwłaszcza na zewnętrznej krawędzi podeszwy mocno wrzyna się w piasek umożliwiając solidne odbicie i przeniesienia sił na podłoże.
Błoto – podeszwa wyposażona w swego rodzaju korki „mud release surface” powinna zapobiegać obklejaniu podeszwy błotem. Generalnie system sprawdza się, jednak biegnąc po świeżo podeschniętych kałużach podeszwa miała tendencję do zaklejania się. Jednak dość szybko bieżnik „czyścił się” czyli system działa. W głębokim błocie but dobrze trzyma się stopy (wymagane sznurowanie na ostatnia dziurkę). W płytszym i śliskim błotku ukształtowanie bieżnika zapewnia doskonałą przyczepność. Podczas Katorżnika nie poślizgnąłem się ANI RAZU!
Woda – AKT6 przy pierwszym kontakcie z wodą nie przemakają od razu (duży plus). Biegnąc po mokrej trawie zaczęły przemakać po ok 500m czyli całkiem nieźle. Wskakując do wody przemakają natychmiast, ale woda b szybko odprowadzana jest na zewnątrz i po chwili nieprzyjemne uczucie przemoczenia schodzi na dalszy plan.
W zależności od rodzaju gruntu buty zachowują się różnie. Jedna z rzeczy na jaką chciałbym zwrócić szczególną uwagę to zachowanie się butów na stromych zbiegach. Nie ma to znaczenia po jakiej nawierzchni się biegnie buty trzymają się podłoża jak przyklejone! Szczególnie na mokrej trawie gdzie ryzyko poślizgu jest znaczne, a w butach AKT6 czułem się wyjątkowo pewnie i mogłem skupić się na omijaniu przeszkód.
Wracając do amortyzacji, jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Skoki, lądowanie na twardym gruncie oraz liczne przebiegnięte kilometry nie dały mi odczuć, że buty nie mają żelowych systemów. Czułem się w nich pewnie i wygodnie praktycznie w każdym momencie.
Jest jeszcze jedna kwestia, którą chciałbym poruszyć. Mianowicie lekko ścięta podeszwa na pięcie po zewnętrznej stronie. Był to jedyny (w moim mniemaniu) słaby punkt podczas zakupu AKT6. Mam stopę neutralną z lekką tendencja do supinacji – stąd moje obawy. Jakże się myliłem W kontakcie z nierównym podłożem, zwłaszcza podczas biegu po pochylonym terenie lub dziurach to ścięcie sprawia, że but doskonale pracuje, a stopa pewnie staje na podłożu.
Jedyna rzecz do, której AKT6 nie nadają się kompletnie – to bieganie po asfalcie. Czuć wtedy każdą wypustkę bieżnika, są twarde i biega się nieprzyjemnie. Wszystko zmienia się gdy zboczy się z chodnika i wyruszy w teren.
Jeśli rozważasz zakup tych butów lub szukasz rozsądnych trialówek w rozsądnej cenie polecam Adidas Kanadia Trial 6 naprawdę warto.
Zobaczcie sami jak wyglądały testy.
15 sierpnia 2014 wyruszyliśmy 9-ci osobowym składem do Lublińca by zmierzyć się z trasą legendarnego Biegu Katorżnika. Zatrzymaliśmy się na nocleg w ośrodku “Posmyk” zlokalizowanym nieopodal miejsca startu. Ciekawa lokalizacja choć nasze pokoje mogły by mieć ciut wyższy standard 😉
Ale nie na wypoczynek przyjechaliśmy do tego leśnego zakątka. Następnego dnia czekała nas niezła zabawa.
Startowaliśmy w 3 falach. O 12 na trasę ruszyła Basia. W raz z wybiciem 14 na błotną przygodę ruszyli Przemo, Władek i dwa Michały. Stawkę zamykali Adam i Marek, którzy wystartowali o godz. 15.
A co spotkało nas na terasie??? Błoto, błoto i jeszcze raz błoto 🙂
To był nasz pierwszy start w Biegu Katorżnika. Nie do końca wiedzieliśmy co czeka na nas po drodze. Okazało się ze trasa to ok 70% błoto, 20% woda i 10% ląd.
Było prze fajnie 🙂 Bieg rozpoczynał się w jeziorze. Było troszkę pływania oraz niesamowite wrażenie jakim jest poruszanie się w wodzie zwartą grupą. Poruszając się w wodzie po pachy trzymając za ramię zawodnika przed sobą można poczuć moc jaką daję wspólne działanie. Niesamowite wrażenie, byliśmy nie do zatrzymania.
Po ok. 500m zaczęliśmy poruszać się “gęsiego” w wąskich ścieżkach pomiędzy wysokimi na 3m. trzcinami. Jeszcze było zabawnie 😉 Jednak kilkaset metrów dalej zaczęło się błoto. Wskakiwaliśmy do niego co kilka chwil by przez długie minuty brodzić po kostki, kolana, a czasem nawet po szyje w gęstej mazi. Do tego czasu nie zdawaliśmy sobie sprawy, że błoto może występować w tylu różnych rodzajach.
Trasa biegu prowadziła przez lublinieckie lasy, a raczej bagna. Nie była to łatwa przeprawa. Błoto najeżone było gałęziami, które niemiłosiernie pozostawiały piętno na naszych goleniach. Nic dziwnego, że zawodnicy startujący “kolejny” raz mieli na nogach ochraniacze.
Po drodze poruszaliśmy się na zmianę po błocie, wodzie i odrobinę po lądzie (raczej po mniejszym błocie wśród drzew 🙂 ).
Dziesięciokilometrowa trasa biegu zapewniła nam sporo atrakcji gdyż wielokrotnie trzeba było wspinać się na obłocone skarpy, pokonywać naturalne przeszkody np. zwalone drzewa oraz pełzać przez betonowe kanały, których na trasie było kilka.
To był pierwszy bieg w jakim biegliśmy, gdzie w połowie dystansu nie serwowano wody lub innych napojów tylko KEFIR. Hehe – smakował wybornie!
Końcówka biegu to tor przeszkód. Pokonywaliśmy zasieki, ruiny budynku. Było wspinanie się czołganie i skakanie. To ostatnie okazało się najtrudniejsze gdyż błoto konsekwentnie wyciągało z nas siłę potrzebną do odbicia się przy skoku.
Zaraz za linią mety każdy uczestnik otrzymywał kultowy medal. 5kg żelastwa, które zawsze będzie już najokazalszym trofeum w naszych kolekcjach 😀
Podsumowując, Bieg Katorżnika to niesamowite przeżycie. To trudne i wyczerpujące zawody. Obowiązkowy punkt na liście startów każdego miłośnika błotnych przełajów. Satysfakcja po ukończeniu biegu jest ogromna, a trofeum… oceńcie sami.
Zapraszam do obejżenia filmu:
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=Gcg4Gu272yQ]
W czerwcu niedaleko Legnicy, na terenie powiatu złotoryjskiego, wzięliśmy udział w V Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów. Jest to bieg terenowy, wręcz ekstremalnie przełajowy – czyli świetna odskocznia od rutynowego asfaltu.
Oprócz oczywistej atrakcji, jaką był sam bieg w otoczeniu pięknego krajobrazu trzeba było się trochę ubrudzić pokonując rozmaite przeszkody. Czołganie, podbiegi ( i zbiegi, a raczej zjazdy 🙂 ), przeciskanie się przez tunele, wspinanie po linie, przejście po równoważni to tylko niektóre z atrakcji. Część trasy prowadziła przez rzekę i bagna, co o dziwo, było jednym z najciekawszych elementów biegu – kto nie lubi się legalnie potaplać w błocie 🙂 ?
Zdecydowanie ten bieg oprócz trudności trasy wyróżniała również współpraca zawodników, bez której pokonanie niektórych przeszkód nie byłoby możliwe (zwłaszcza wspinanie się na pionową ścianę ;)) Panowie troszczyli się o panie i na odwrót..
Podsumowując: ekstremalne wrażenia, piękna okolica, trudna trasa i świetna atmosfera. Bieg, który sprawia, że przekraczając metę czujesz, że żyjesz.
Zdecydowanie do powtórzenia w przyszłym roku 🙂