Od naszego pierwszego, w tym sezonie, startu w biegach przeszkodowych minął już miesiąc.
Sezon biegów przeszkodowych otworzyliśmy biegiem Spartan Race, 8 kwietnia w Krakowie.
Cała ekipa plany na sezon ma jak zwykle ambitne, ale nie będziemy póki co za wiele zdradzać, powiemy tylko tyle, że możecie nas wypatrywać na wszystkich Spartanach w Polsce, ale pewnie nie tylko tam ?
Dżoana
Dla niektórych sezon nigdy się nie kończy, ja jednak starty zimowe póki co wykreśliłam ze swojego kalendarza. Chociaż patrząc na pogodę za oknem, to na start zimowy można się załapać nawet w maju. ?
Wraz z końcem sezonu 2016 w mojej głowie zaczęły przewijać się projekcie dotyczące startów w 2017 roku. Planów miałam mnóstwo (jakie miałam… nadal mam ?) tylko z tymi przygotowaniami było u mnie różnie. O ile jeszcze do końca stycznia twardo się trzymałam, o tyle od lutego zbytnio sobie pofolgowałam, co skutkowało nawet popuszczeniem paska… smuteczek ?no ale podobno nigdy nie jest za późno, żeby zacząć… ponownie ?
Wraz z pojawieniem się na horyzoncie startu, w Spartan Race pojawiła się euforia i radość.
Życie jednak lubi pisać swoje własne scenariusze. W lutym wylądowałam na stole operacyjnym, gdzie trochę pocięli mi nos. Nie była to ani plastyka, ani zabieg ratujący życie, ale jednak jakaś tam ingerencja chirurga się zadziała. Skutek: 2 tyg. laby od treningów. No nic, przez dwa tygodnie świat nie powinien się zawalić. Wróciłam do treningów, a tu zonk. Dostałam przydomek „krwawa Joanna”, bo nos niby wygojony, a tu krwotok za krwotokiem. No słabo. Tym samym mój start do ostatniej chwili wisiał na włosku. Postanowiłam jednak zaryzykować, myśląc sobie no najwyżej nie ukończę biegu, ale w końcu kto nie ryzykuje ten nie pije szampana!
W Krakowie, turystycznie byłam już kilka razy. Tym razem zamiast zwiedzania postawiliśmy całą ekipą na szybki trip.
1,5h snu w nocy z piątku na sobotę, podróż przez pół Polski, start i powrót ? Pikuś ?
Na zawody wyruszyliśmy w piątkę, jednak tylko czwórka z nas stanęła na starcie. KozAfera przegrał walkę 0:1 z ospą, dlatego musiał odpuścić. Należą mu się jednak wielkie uściski i podziękowania, że mimo tych wszystkich przeciwności losu pojechał z nami, a przede wszystkim dowiózł nas szczęśliwie z punktu A do punktu B.
To był mój pierwszy Spartan Race, do tego na dystansie Sprint czyli ot, przebieżka ? a jednak przed startem był stres i to całkiem spory.
Wystartowaliśmy.
Najszybciej wystrzeliła Mała Czarna. Z Małą to w ogóle była zakręcona historia, bo po biegu coś tam wspomniała, że dupa, źle poszło i możemy już jechać. No to pojechaliśmy. Aż tu nagle kilka godzin później przyszedł news, że Mała była trzecia! ?
Tuż za Małą… ha ha… no tuż za Małą byli inni ? nasza trójka (Mega, ja, Anka) byliśmy trochę dalej.
I tak sobie biegliśmy razem dla funu. Gdy biegnę, stres od razu schodzi, i pojawia się adrenalina, która mnie osobiście trochę zaślepia. Są momenty, gdy przestaję widać co się dzieje po bokach, tylko zaczynam kalkulować w głowie, gdzie wejść, którędy przejść, żeby było szybko, bezpiecznie i sprawnie. I szczerze, to co się dzieje obok dla mnie wtedy nie istnieje.
Najlepiej czuję się w wodzie, dlatego te przeszkody pokonuję bez strachu, idąc na żywioł.
Najbardziej boję się wysokości dlatego wszelkie ściany, liny, siatki wywołują we mnie paniczny strach, czarnowidztwo etc., a jednak staram się z tym walczyć.
Co przyniósł mi ten start?
Wiadomo, że do wymiataczy z czołówki to mi brakuje spooorrrooo, i pewnie nigdy nawet nie zbliżę się do widoku ich pleców, ale nie byłabym sobą gdyby to mnie zniechęciło. Dlatego już dziś wiem, że wystartuję w niejednym biegu.
P.S. Mega dzięki za podnoszenie tyłka na ściankach ? Anka, dzięki za towarzystwo ?
Ten zakamuflowany gość to nie żaden terrorysta, tylko nasz kochany KozAfera 😉
Mega
Myślałem, że moje zdarzenia przed Spartanem to jakieś fatum czy coś, ale w porównaniu z tym co czytałem, co miała koleżanka z Husarii Fitmaminka to moje przypadłości to pikuś.
Dwa tygodnie do upragnionego Spartana w Krakowie, a Mega łamie mały palec u nogi na basenie. Spytacie jak to możliwe, jak można złamać palec na basenie. Niestety przyczyniła się do tego grupa dzieci uczących się pływać i ich nieodpowiedzialny trener, który kazał im wejść na nasz tor, a jak to dzieci pierwsze co uwiesili się na bojkach plastikowych rozdzielających tory i pech chciał, że między nie dostał się mój palec. No ale cóż, przecież nie będziemy płakać tylko przygotowania dalej musiały się toczyć.
1,5 tygodnia do Spartana – zapalenie gardła. Kurczę – serio ???? to się chyba nie dzieje. Całe szczęście do wyjazdu było już wszystko ok.
Do Krakowa jechaliśmy w piątkę. Anka i Dżoana, które pierwszy raz biegły Spartana, KozAfera czyli Majki który tydzień wcześniej dostał ospę i musiał odpuścić bieg za to zawiózł nas na miejsce, nasza championka Mała Czarna, która notabene zajęła 3 miejsce w kat. kobiet individual no i ja.
No dobra, teraz o samym biegu.
Mała Czarna jest poza zasięgiem naszej trójki więc puściliśmy ją do przodu. My natomiast postanowiliśmy się po prostu świetnie bawić, bez względu na czas, taki nasz Happy Team Work.
Na początek duuużo biegania urozmaicone co jakiś czas jakąś prostą przeszkodą jak murki dołem czy górą, opony czy przejścia przez wodę. Dopiero gdzieś po 2-2,5 km zaczęło się najfajniejsze czyli Przeszkody. Oczywiście nie obyło się bez karnych burpeesów i to w sumie na banalnych przeszkodach. Bo jak inaczej nazwać rzut oszczepem czy przejście przez równoważnię. Pierwsze to loteria, na drugim niestety osoba idąca na równoważni obok spadając tak ją rozbujała, że nie było opcji aby się utrzymać. Trzeci karniak za wejście po linie, niby banał, niby wchodziło się na nią na treningach jednak tutaj była baaardzooo mokra i……. nie utrzymałem ją nogami i po wejściu ok 1/3 wysokości spadłem 🙁 Ale nie ma to tamto, przed nami najfajniejsze przeszkody czyli drążki które przeszedłem w sumie chyba 3 razy 😀 łącznie z tym że w połowie się na nich podciągałem i pomyśleć że dwa lata temu na Spartanie była to moja zmora??? Potem parę wejść po drabinkach, zasieki, worki i inne przyjemności, a pod koniec przeszkoda która śniła mi się już po nocach. Multiring do tego połączony z rurką podwieszoną na linkach co stawało się jeszcze trudniejsze. Tak tak, tym bardziej jak ważysz gruuuuubbbooo ponad 100 kg. Ale udało się i to bez większych problemów, a okrzyk jaki wydałem po puknięciu w dzwoneczek zaliczający przeszkodę słyszeli chyba wszyscy na Błoniach.
Zrobiłem to, dałem radę. Treningi przynoszą efekty o których nawet sobie nie śniłem.
Spartan Race Kraków – na pewno na długo zapamiętam właśnie przez to co na nim dokonałem, bo tak naprawdę dużo nie brakowało aby przejść to bez karniaków. No cóż, postaramy się ale tym razem 20 maja w Łodzi 😀
To Będzie rok Spartana. Nie nie, to JEST rok SPARTAN RACE, to co zacząłem dwa lata temu teraz zaczyna się spełniać.
AROOO !!!
Ania
Cel: Kraków, bieg Spartan Race Sprint.
Dystans 950 km + ok 6km biegu. Czas operacyjny misji – 18h w tym 1h 33min biegnąc i pokonując przeszkody.
Współtowarzysze – Mała Czarna, Mega Koza, KozAfera, Dżoana.
Ilość stacji z burpeesami – 5 i ta jedna najbardziej boląca – rzut oszczepem – to się miało udać.
Nagroda – medal, koszulka, chwała i siniaki.
Pierwszy Spartan zaliczony. Nastrój wspaniały.
Biegliśmy sobie na luzie w 3 osoby, w trakcie dołączyła do nas dziewczyna z Krakowa – Gosia – pozdrawiamy 🙂 Sam bieg nie był specjalnie trudny, płasko, przeszkody takie jakich się spodziewałam. No może oprócz jednej, w trzech odsłonach. Chodzi o wysokie drabinki, na które trzeba było się wspiąć i drugą stroną zejść na dół. Przy dwóch gdzie wchodziło się po gęstych pasach nie było to takie straszne ale ta ostatnia najwyższa gdzie wchodziło się po metalowych szczeblach z dość dużymi przestrzeniami – tu mój lęk wysokości dość mocno dał o sobie znać. Kilka przeszkód wcześniej, widząc co będę musiała pokonać czułam, że ze strachu zbierają mi się łzy w oczach. Strach pokonany i drabinki również – z tego jestem dumna bo pokonałam swoją barierę psychiczną.
Co do samych zawodów, mimo, że na swoim koncie mam jeszcze mało biegów, nie było dużego zaskoczenia co do przeszkód. Może dlatego, że dojeżdżając na miejsce widzieliśmy wszystko z drogi 🙂 Najfajniejsze w całym tym wydarzeniu było to, że mogliśmy zwariowaną grupą razem pojechać, pośmiać się, pogadać i wspólnie sponiewierać. Mikołaj, a Ty mimo, że nie biegłeś to byłeś najdzielniejszy i dziękujemy Ci za poświęcenie, za to że chory na ospę, zawiozłeś nas, pilnowałeś rzeczy, robiłeś foty i kibicowałeś 🙂 Marcin, a Tobie za przerzucanie naszych tyłków przez ścianki 😀
Sezon rozpoczęty 🙂
Rage Run – Łąkie (pow. złotowski) – 07.08.2016
Niedzielny poranek, mieścinka o swojsko brzmiącej nazwie Łąkie, cisza, spokój… Zazwyczaj, ale nie tym razem, bo właśnie rozpoczyna się pierwszy Rage Run – bieg z przeszkodami, “WŚCIEKŁY BIEG” :). Oczywiście nie mogło tam zabraknąć ekipy Mud Goats, która sprawdziła na własnej skórze (oraz kopytkach 😉 ) co zgotowała dla wszystkich uczestników ekipa GoToRage. Dlatego licznie stanęliśmy na starcie biegu, co dało się zauważyć na “koronacjach”. Ale nie zdradzajmy wszystkich szczegółów od razu :). O tym czy ekipa Rage Run stanęła na wysokości zadania organizując debiutancki event oraz jak to jest przeżyć swój pierwszy raz w biegu OCR przeczytacie poniżej w relacjach Kózek :).
Debiutem miał być Men Expert Survival Race we wrześniu w Poznaniu ale nie wyszło, jestem zbyt niecierpliwa i zaczęłam szukać czegoś wcześniej :). Debiut Rage Run – wiedziałam, że się na niego zapiszę jak tylko pojawiła się informacja, że Rage Run wraz z drużyną Mud Goats organizują wspólny trening nad jeziorem Maltańskim i każdy kto go ukończy otrzyma zniżkę. Bez niej też bym się zapisała :). Taki plan pojawił się w mojej i mojej koleżanki Asi głowach. Po treningu okazało się, że oprócz drużyny Mud Goats, udało się stworzyć drużynę współtowarzyszy treningowych Mud Goats OSWS (Odkryj Silniejszą Wersję Siebie) – zebrało nas się całkiem sporo!
Plan na bieg był bardzo prosty – dobrze się bawić i tak też umówiliśmy się w kilka osób, że lecimy razem dla wspólnej zabawy zupełnie nie patrząc na czas. Duże podziękowania dla Tomasza Krysińskiego, który był silnym wsparciem i żonglował nami przez te ścianki, poganiał kiedy trzeba było, wyciągał z bagna jak było trudno – nie dał nam się zatrzymać 🙂 Jego żonie dziękujemy za fajne zdjęcia (były naprawdę rewelacyjne – sporo osób pytało zanim pojawiła się galeria z biegu – skąd macie takie foty! :))
/Ania
Rage Run od początku zapowiadał się obiecująco. Od momentu poznania organizatorów podczas treningu otwartego w Poznaniu, wiedziałam, że to będzie fajna impreza. Ludzie zaangażowani w to robią, tacy jak my wariaci z pasją 🙂
Sama otoczka biegu świetnie zorganizowana. Na polanie nad brzegiem jeziora zapewniono atrakcje dla dzieci i dorosłych. Na scenie DJ zapodawał niezłą muzę, można było coś zjeść i wypić zimne piwko 😉
Trasa biegu krótka, ale bardzo wymagająca. Dużo podbiegów i stromych zbiegów, spory i dość głęboki odcinek malowniczego bagna, do tego kilka ustawionych przeszkód – ścianek, opon, małpi gaj oczywiście i najgorsza dla mnie przeszkoda podczas której straciłam dużo sił to tzw. piesek, czyli ciągniesz po górkę na linie betonowy kloc. To była masakra. Na koniec najprzyjemniejszy moment to skok do wody na linie z rampy w jeziorze.
To tak w dużym skrócie 🙂
W przyszłym roku z przyjemnością przyjadę na drugą edycję Rage Run
/IZA
Debiutancki event chłopaków ze Złotowa. O dali radę jak mało kto! 🙂
Nie będę się za bardzo rozpisywał i postaram się zmieścić wszystko w pigułce. 6 km niby mało, ale trasa poprowadzona serpentynami po górkach tak, że po kilku podbiegach płuca wrzeszczały o więcej tlenu 🙂
Fantastyczne bagno – jeszcze w tak malowniczym trzęsawisku się nie poruszałem, aż nie chciało się wychodzić. Pozostała część trasy ciekawa poprowadzona w zróżnicowanym terenie. Przeszkody – raczej standardy plus kilka nowości. Kilka z nich nietrafionych, ale jak na debiut jest to dopuszczalne. Największy hardcore to czołganie w pokrzywach – na samą myśl o tym już swędzą mnie kolana. Z ciekawostek – swing na 20 metrowej linie z lądowaniem w jeziorze – można by się bujać cały dzień. Podsumowując trasę – niezbyt ciężka, ale ciekawa i wbrew pozorom dość wyraźnie odczuwalna w nogach.
Organizacja bardzo spoko. Fajne miasteczko, muza, konferansjer i rozgrzewki prowadzone przez super ekipę – czyli Mud Goats :P. Medal bardzo sympatyczny, a trofea dla drużyn odjechane. Tym bardziej, że udało się nam wrócić z jedną z nich do domu! Rage Run ma zadatki na przezajebisty bieg. Dlatego na stałe wpisuje się w mój kalendarz startów.
Po udanym starcie w Biegu Wygasłych Wulkanów jechałem do Łąkie z nadzieją na dobry wynik i jeszcze lepsze miejsce. Wszystkie aspekty przemawiały za tym, że powinno być dobrze:
– województwo wielkopolskie więc teren nie był górzysty, z dużą szansą, że podbiegi mnie nie wykończą,
– mniejsza ilość przeszkód naturalnych z solidną dawką hopek, ścianek i sztucznych niespodzianek przygotowanych przez organizatorów, na których teoretycznie czułem się mocniejszy
– no i siłownia, którą ostatnio odwiedzałem regularnie, więc czułem, że kondycja jest silna, a ja mocny.
Na starcie chyba zgubiła mnie pewność siebie. Bardzo szybki początek w moim wykonaniu i pierwszy kilometr odbijał się czkawką przez następną część trasy. Zadyszka, która pojawiła się podczas ciągnięcia płyty chodnikowej na linie nie chciała mnie opuścić, a podbiegi (które w mojej opinii były jedynym minusem biegu, ze względu na swoją monotonie) tylko ją pogłębiły. Nawet postoje nie pozwoliły mi odzyskać płynnego oddechu. Nie mając już szans na dobre miejsce, wsiadłem do kajaku, choć przed startem tego nie planowałem i zaliczyłem zadanie specjalne. Po tym fragmencie mój stan się ustabilizował i pozwolił mi odzyskać radość z biegania. Kolejne przeszkody dawały coraz większą frajdę z tej imprezy. Po raz pierwszy miałem okazje czołgać się nie w piasku, a w błocie – czego z miejsca stałem się mega fanem. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść… Przeszkoda błotna – najbardziej ekstremalna jaką miałem do tej pory okazje pokonać. Organizatorom dopisało szczęście, bo błoto zazwyczaj jest albo płytkie i długie, albo krótkie i głębokie. Obfite opady deszczu spowodowały, że tym razem było i głęboko i daleko do stabilnego lądu. Wyjście z tego bagna było najlepszym co mnie spotkało tego dnia. Reszta trasy do mety to był przysłowiowy „pikuś”.
Do mojej listy grzechów muszę dopisać zaniedbanie treningu biegowego. Pokutę już otrzymałem. Czas na realizacje mocnego postanowienia poprawy.
A sam Rage Run – jak na debiutanta to mega profesjonalny potwór. Jeśli będzie miał równie profesjonalną promocję to ma szansę stać się jednym z czołowych biegów OCR w Polsce.
/KOZAfera
Rage Run – gdy w zeszłym roku dowiedziałem się, że w moich rodzinnych stronach odbędzie się bieg z przeszkodami, od razu zapisałem sobie tę datę w kalendarzu. Nawiązaliśmy kontakt z organizatorami i od słowa do słowa podjęliśmy decyzję o współpracy. W Pyrlandii prowadziliśmy treningi przygotowujące do podobnych wyzwań a chłopaki z RR regularnie czołgali wiarę po terenach sierpniowego biegu. Zapowiadało się dobrze, a wyszło… wybornie! Organizacja, oznakowanie trasy, sama trasa, przeszkody – wyglądały jakby RR robił takie biegi co miesiąc. Największe wrażenie zrobiły na mnie wąwóz, w którym dostałem estetycznego, mentalnego orgazmu oraz pierwszorzędne bagno, które przypomniało najlepsze chwile z Katorżnika. Chyba ciężko o lepszą rekomendację. Czekam na kolejną edycję, organizatorzy na pewno nas nie zawiodą. Go to Rage!
RAGE RUN na pewno zapiszę się w mojej pamięci na długo. Przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy w mojej karierze sportowej 🙂 stanęłam na najwyższym miejscu na podium, TAK, w swojej kategorii miejsce pierwsze.
Również dla mojego kochanego psiaka, Nany, która po raz pierwszy miała możliwość towarzyszyć swojej pani podczas zawodów, był to debiut. Cała impreza dostarczyła Nanie mnóstwa nowych atrakcji, na bank wpłynie to na jej postępy w socjalizacji, może nawet stanie się sławna 😛 (sporo jej słodkiego pyszczka widać na filmie promującym wydarzenie)
Pojechałam walczyć o to trofeum i udało się, choć nie było łatwo. Mimo, iż trasa stosunkowo krótka (jak dla mnie) przeszkód sporo, nowych lub znajomych ale zdecydowana większość stanowiła dla mnie nie lada wyzwanie. Do czego muszę się przyznać… potrzebowałam niejednokrotnie pomocy, czyli do mojego zwycięstwa przyłożyli się również moi rywale 😉 Tutaj dziękuję panom, którzy czasem podali rękę oraz naszemu ALPHIE, Michałowi, jak zwykle służył pomocą swoim podopiecznym.
Organizacja – rewelacja!!! pod każdym względem. Gratuluję organizatorom stworzenia ciekawej oraz wymagającej trasy, przemiłej, przyjaznej atmosfery oraz ciekawych nagród. Niczego nie brakło, wszystko dopięte na ostatni guzik. Będę podawała dalej!
/Mała Czarna
Dużo nie brakowało i nie wziąłbym udziału w tym biegu – co z perspektywy czasu byłoby ogromnym błędem.
Jak wspomniałem na początku -niewielka mieścinka Łąkie, niedaleko Złotowa, dzięki nawigacji dało się trafić do miejscowości. Do biura zawodów kierowały już drogowskazy od Organizatorów. Sprawny odbiór pakietów i już można ruszać na start. Jako plus już na początku trzeba oddać, że parking, biuro zawodów, start i meta zlokalizowano bardzo blisko siebie, więc z komunikacją nie było najmniejszych problemów.
Rozgrzewka przed startem prowadzona przez Alphę i można ruszać na trasę. Startowaliśmy w pierwszej fali, co miało swoje plusy dodatnie i plusy ujemne. Już na początku oberwałem jedną z gałęzi prawie w oko, a na trasie też było ich jeszcze sporo. Ale za to wszystkie przeszkody pokonywaliśmy jako pierwsi. Trasa prowadziła przez lasy, łąki, jeziora i …. bagno. Iście królewskie, to była swego rodzaju wisienka na torcie, który upiekła dla nas ekipa Rage Run. Brodząc w bagienku po kostki nie można było mieć pewności, że stawiając następny krok, nie wpadniemy do wody po szyję. Poza tym sporo przeszkód i atrakcji na trasie, a wśród nich m.in. rzut oszczepem, przeciąganie „trylinek” (wiki: sześciokątnych płyt betonowych służących do budowy parkingów), przerzucanie opon, przechodzenie po linie, ślizg, czołganie pod drutem kolczastym, wspinanie po linie, czołganie pod samochodami (nie wiem co tam kiedyś rosło, ale ręce miałem strasznie pokłute), … Długo można by wymieniać wszystkie z przeszkód. Zwieńczeniem trasy był skok na linie do jeziora – bajer.
Po przekroczeniu linii mety na szyi zawisł elegancki medal. Do tego piwko, coś do zjedzenia i człowiek mógł być zadowolony. Tym bardziej, że ostatecznie uplasowałem się na 2 pozycji OPEN :).
Jak sami widzicie Rage Run to dobry bieg z przeszkodami, który bez precedensów będziemy polecać i który długo będziemy jeszcze wspominać. Cała trasa prowadząca przez lasy, łąki, jeziora i to bagienko… 🙂 była rewelacyjna. Przeszkody – każdy mógł znaleźć coś, co szczególnie przypadło mu do gustu. No i najważniejsze – Mud Goats zdobyło komplet odznaczeń: 1 miejsce w klasyfikacji Kobiet, 2 miejsce w klasyfikacji Mężczyzn i 3 miejsce Drużynowo :). Organizując swój debiutancki bieg Ekipa Rage Run spisała się na medal. Polecamy każdemu, kto nie miał okazji spróbować, a ten kto uczestniczył, na pewno wróci tu za rok. My też !!!
/Speedy
Obczajcie wideo 🙂
https://www.facebook.com/gotorage/videos/619751504869738/
Tough Mudder Deutschland 2016
Nasza kozia drużyna bierze udział nie tylko w imprezach krajowych, ale również zagranicznych. Poniżej przeczytajcie ich relacje z udziału w TM w Niemczech!
Od tego biegu zaczęła się moja przygoda z OCR. Po latach postanowiłem wrócić na błotne ścieżki TM.
To co jest niewątpliwym i niepowtarzalnym przeżyciem to atmosfera panująca na tym biegu. Od wejścia do miasteczka TM czuje się, że to wielkie wydarzenie.
Co ciekawe organizatorzy nie kwapią się do pomiaru czasu 🙂 dlaczego? bo to event drużynowy. Nie ważne jaki masz czas. Najważniejsze by cała Twoja drużyna dotarła na metę w jednym kawałku 🙂
Trasa 19km i kilkadziesiąt przeszkód nie jest wielkim wyzwaniem dla wyjadaczy takich jak MG. To co ciekawe nie widziałem tam zbyt wielu harpaganów – większość to osoby, które przyjechały przeżyć fajną przygodę. Na pewno się nie zawiedli 😉 Dla mnie jednak nie jest to już tak wielkie wyzwanie jak za pierwszym razem. Od 10 km większość uczestników szła nie mając siły na dalszy bieg 🙂 sick! Zakaz biegania w wodzie – w sumie to ma sens – bezpieczeństwo ponad wszystko. Cóż może dla przeciętnego biegacza jest to “probably the hardest event on the planet” ale dla mnie raczej przednia zabawa i trudności zbyt wiele nie dostrzegłem.
Owszem było sporo fajnych przeszkód np zmodyfikowana Arctic Enema czy King of swingers niestety trudnymi bym ich nie nazwał – raczej z czystym sumieniem przypinam im łatkę “ciekawych”. Momentami zastanawiałem się czy jestem na OCR czy pikniku bo na 19 km było chyba z 5 punktów odżywczych 🙂 Tak czy inaczej jest to mega fajna impreza i polecam ja wszystkim, którzy chcą zrobić coś nietuzinkowego z jedyne 100 euro 😀
/Alpha
Ad fontes jak pisał kiedyś Arystoteles, czyli powrót “do źródeł”… O różnych legendach czytasz. Często z jednych wyrastają kolejne. I tak w świecie OCR legendą jest Tough Mudder, zaś na jego łonie wyrasta inna legenda, której świadkami jesteście – Mud Goats. Wyjazd do Deutschland na imprezę TM traktowałem więc bardzo osobiście – jako swego rodzaju Pielgrzymkę, Kozi obowiązek.
Mimo braku orki (którą – chyba nie będzie tajemnicą, jak napiszę – uwielbiam) bieg będę wspominać bardzo pozytywnie! Cóż: widowiskowe i porządnie wykonane – z tego konstrukcyjnego punktu widzenia – przeszkody, toy-toy’e na trasie (czyli gdy myślisz, że widziałeś już wszystko, a okazuje się, że jednak nie!!!), bardzo dobre marketing i organizacja oraz bardzo, BARDZO niedobre błoto. W smaku. Możliwe, że to przez to, że pomyliłem je z gównem.
/Beton
Tough Mudder, Tough Mudder okrzyki przed startem potęgowały moje emocje. Wzruszenie, ekscytacja i niepewność mieszały się jak mieszanka wyszukanych owoców w shaikerze 🙂 Długo wyczekiwany, wymarzony bieg wreszcie sie zaczął i to dość niewinnie. Pierwsze przeszkody i kilometry nie sprawiały większych problemów. Jednak bieg ten jest uważany za jeden z cięższych OCR mnóstwo błota, arctic enema brr na sama myśl robi mi się zimno, ścianki których nie pokonałabym bez pomocy moich współtowarzyszy, everest, prąd – tak byłam tam, zrobiłam to o czym od dawna marzyłam a w raz z upływem kilometrów moje szczęście rosło!!!! Jest jedna rzecz do której muszę (sorry chce) wrócić wiec nie był to mój ostatni występ w Tough Mudder !!!!! Kochani pamiętajcie niemożliwe może stać się mozliwe trzeba marzyć i działać !!!! Najpiękniejsza nagroda to satysfakcja ze zrealizowanego celu!!!!
/NarKoza
Tough Mudder – reklamuje się jako „najprawdopodobniej najcięższy bieg na ziemi”. Serio? Ach ten marketing. I o marketing tutaj chodzi, gdyż marketing w wykonaniu TM stoi na wysokim poziomie. Zarówno o budowanie atmosfery wokół biegu, jak w miasteczko eventowe przed samym biegiem. TM to zdecydowanie bieg o innej charakterystyce niż te, w których zazwyczaj startujemy. Nie ma pomiaru czasu, nie ma rywalizacji, czuć wręcz piknikową atmosferę. Momentami było aż śmiesznie czy do przesady zbyt bezpiecznie – znaki ostrzegawcze o głębokości wodnej przeszkody, zakaz bieganie w strumieniu czy wyznaczanie alternatywnej drogi. Do tego kilka punktów odżywczych, toi toi-e na trasie i ratownicy na quadach. Takiego zaplecza i „safety” nie znajdziemy na Biegu Wulkanów, Survivalu czy Spartanie. Trochę psuło to zabawę. Przynajmniej nam, wprawionym OCRowcom.
TM słynie z wymyślnych przeszkód i w tej kwestii się nie zawiedliśmy. Arctic Enema czy Tarzan na długo zostaną w naszej pamięci. Patrząc na profil niektórych przeszkód – bieg typowo nastawiony na team spirit i wzajemną pomoc / dobrą zabawę. Zapraszamy do obejrzenia filmiku MG 🙂
Czy warto było jechać 550km na bieg? Tak.
Czy wystartuję ponownie w TM? Raczej nie, chyba, że przy okazji w jakiejś ciekawej lokalizacji.
/TomKoza
Czerwiec… Czas, w którym przyroda rozkwita na całego. Jest to również okres bardzo aktywny dla Mud Goats, a dla każdego okazja by przeżyć niesamowitą przygodę w malowniczej Złotoryi. Wulkany, bo tak w skrócie nazywamy Bieg Szlakiem Wygasłych Wulkanów, to już stały punkt w naszym kalendarzu biegowym. Dlaczego? zapytasz, nie lepiej zapłacić fortunę za 5km z przeszkodami po płaskim terenie? A no nie 😉
Tegoroczna edycja Wulkanów nosiła nr 7, dlatego organizatorzy nazwali ją szczęśliwą. No i była szczęśliwa, szczególnie dla naszej ekipy! Zanim jednak powiem dlaczego, słów kilka wklepie, by nie wykładać wszystkich kart na stół od razu 🙂 ot taki mój kaprys :p
Startujemy w tym evencie od lat kilku i za każdym razem organizator serwuje coś nowego. Jakaś wisienkę na torcie, w którym co roku przybywa warstw. Wspomniany wypiek nie jest przekładany bitą śmietaną lecz błotem 🙂 czyli tym co lubimy najbardziej. W tym roku doszło jeszcze sporo wody i kilka modyfikacji trasy czym byliśmy bardzo mile zaskoczeni (szczególnie Ci, którzy brali udział w tym przefajnym biegu, któryś raz z kolei – np, Ja 🙂 )
Do Złotoryi tym razem przyjechaliśmy wcześniej, tzn z dwudniowym wyprzedzeniem (miejsce gdzie się zatrzymujemy pozostawię tajemnicą). Można by pomyśleć, że robimy sobie wakacje (co po części jest prawdą 😉 ), ale atrakcji tym razem było tyle, że nie mogliśmy ich sobie odmówić. No i fakt organizacji pierwszego w Polsce Extremalnego Triathlonu nie był tutaj bez znaczenia. Tak, nie przesłyszałeś (przeczytałeś) się. Powtórzę – Extremalny Triathlon 🙂 Pływanie, jazda na rowerze z przeszkodami i 7 km biegania po błocie, bagnach górkach najeżonych przeszkodami różnej maści hehehe. Tego jeszcze nie było. Nasza Maluda była ambasadorką tego Tri o czym zapewne czytaliście na jej fanpageu. Ciut było zamieszania przed startem, jednak kto zna Miron’a mógł się tego spodziewać. Ten jegomość (prezes Wulkanów) jest personą nietuzinkową i wybierając najwymyślniejszy szablon, najmądrzejsze umysły nie dopasują do niego schematu działania, który powtórzył by się choć raz 🙂 dlatego bieg wulkanów, w tym przypadku również triathlon są tak nieprzewidywalne. W sumie już to jest powodem dla, którego warto wystartować. Wybacz zboczenie… z tematu 😉 X Tri okazał się b wymagający ale i szczęśliwy. Szczęśliwy dla MG jak i dla Maludy, która zajęła 3 miejsce wśród pań. WoW ta dziewczyna ciągle nas zaskakuje 🙂
W sobotę wieczorem seria wydarzeń imprezowo-kulturalnych. M.in. nocne płukanie złota, które w tym roku nam umknęło 😉 Nie przegapiliśmy jednak imprezy, która odbywa się w oddalonej o 15km od Złotoryi w miejscowości Sędziszowa. Wianki bo o nich mowa to coś co każdy powinien zobaczyć. Disco pod urwiskiem, muzyka, taniec, śpiew, ognicho, piwo i rozbawiona lokalna społeczność wszystko to by uczcić dawną tradycję – jaką? ma to związek z prokreacją więc pewnie Was to zainteresuje 🙂 Czad. W tym miejscu pozdrawiam Przemka, który rozpoznał nas po bluzach i sprawił, że ten wieczór obfitował w sporo śmiechu 🙂
Wracając do tematu przewodniego czyli Wulkanów. Paula zaszalała na Tri. Nadeszła pora abyśmy również pokazali, że potrafimy biegać w trudnych warunkach. Na starcie stanęliśmy mocną ekipą: Iza, Mała Czarna, Mega, Speedy, Tomkoza, Gruby, Mikołaj, i moja nieskromna osoba czyli Alpha. Każdy miał swój cel, a drużynowo mieliśmy chrapkę na podium. Teraz tylko przebiec i wygrać 😉 hehehe oby to było takie proste. Kto startował w Wulkanach wie o czym mówię, a kto nie, ten KONIECZNIE musi zaliczyć ten event choć raz (i pewnie jeszcze raz i jeszcze raz). Start po raz kolejny odbywał się z Rynku, a My z czerwonymi opaskami na nadgarstkach (oznaczenie 1 fali) staliśmy kipiąc energią, którą pozostawimy na trasie by doczłapać się do mety.
Jak zwykle w tym momencie oddaję głos samym zainteresowanym 🙂
Weekend, Złotoryja, woda, błoto, przeszkody – tak w skrócie można streścić to, z czym przyszło się zmierzyć drużynie MudGoats w kolejnej edycji Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów.
Dla mnie był to pierwszy start w tej imprezie, więc do końca nie wiedziałem czego można się spodziewać. Dużo jednak dowiedziałem się od wszystkich Koziołków, którzy trasę na Wulkanach pokonywali już nie pierwszy raz.
Niedzielny poranek przywitał nas deszczem, co sprawiło, że trasa była jeszcze bardziej mokra, śliska i trudniejsza – jednym słowem – ciekawsza J.
Start na Rynku w Złotoryi. Ekipa rozgrzana, rozstawiona w odpowiedniej strefie startowej i jeszcze chwila i ruszamy. Spoglądam na rękę, na której powinna być kolorowa opaska odpowiadająca odpowiedniej strefie startowej – i … no właśnie, powinna być. Musiałem w ferworze gdzieś ją zapodziać. Ale udało się przejść „weryfikację”, więc walczymy!
I to jest chyba najtrafniejsze określenie tego, z czym przyszło nam się zmierzyć na trasie. W moim przekonaniu była to walka, walka z przeszkodami, wzniesieniami (to w sumie mało powiedziane – prawie pionowymi ścianami!), wodą, wodospadami, błotem, mokradłami, kamieniami i piachem w butach, zmęczeniem i …. długo by jeszcze wymieniać – tego trzeba doświadczyć!
Trasa czasami mnie zaskakiwała, ale z każdym momentem dzięki temu bardziej mi się podobała! Ostatecznie bardzo wymęczony, ale za to bardzo usatysfakcjonowany, wbiegłem na metę. Uzyskując czas 1:25:27 uplasowałem się na 4 pozycji Open! Myślę, że jak na debiut, to nie najgorzej J, ale w przyszłym roku będzie lepiej!
/Speedy
Bieg na który czekałem z niecierpliwością. Pewnie dla tego że rok temu dał mi nieźle w kość a po samym biegu skurcze nóg nie dawały mi chwili wytchnienia. W tym roku teoretycznie lepiej przygotowany i….. i czas lepszy o 22 minuty niż rok wcześniej, jednak nadal czas nie jest zbyt zadowalający Wiem że mógł bym zrobić to dużo szybciej, no ale to dopiero za rok. Tak tak, każdy ma taki bieg gdzie chce być co roku. U mnie jednym z nich jest właśnie w Złotoryi.
Może dlatego że na trasie jest cała masa podbiegów i to momentami takich po których wchodzi się na czworakach. A ja nie na widzę podbiegów. No i właśnie może w tym tkwi szkopuł??? Może dlatego tak mnie tam ciągnie, żeby się sprawdzić, żeby pokonać swoje słabości??? Chyba tak, chyba właśnie dlatego. W tym roku organizatorzy zaskoczyli nas ciutkę zmienioną trasą i nowymi atrakcjami a najfajnieszą z nich był wodospad pod który trzeba było się wdrapać po czymś przypominającym drabinę a silny nurt
wody bijący prosto w twarz znacznie utrudniał podejście (niestety mimo że wydawało mi się ze robią mi zdjęcie to go nie znalazłem). Tak więc za rok też tam pojadę i znów będę walczył ze swoimi słabościami, ale przede wszystkim będę świetnie się bawił w towarzystwie przyjaciół z Mud Goats.
/Mega
Po raz kolejny przekonałam się , że biegi przeszkodowe to moja ogromna pasja . Jestem w swoim żywiole , czuję, że żyję i że jestem we właściwym miejscu ….
No to do dzieła …. stoję w pierwszym rzędzie “rewelacja “, myślę , dobry początek…START !!!!staram się cisnąć lecz jestem przerażona jak momentalnie zostaję w tyle. Speedy, Gruby, Alpha…widzę jak się oddalają, aż znikają z pola widzenia No nic, zostaję zdana sama na siebie.
Chyba właśnie ta świadomość dodaje mi sił “OK, Mała,trzymaj tempo, za chwile role się odwrócą , wymiatacze opadną z sił, a TY najpóźniej na 7 km znajdziesz się w czołówce ”
Oszczędzam siły, biegnę na 70 % swoich możliwości , otuchy dodaje mi fakt, że zostawiam za sobą samego Alphe, Wodza Wymiatacza 😛
Duma mnie rozpiera tak mocno, że ładuję baterię na dalszą walkę.
Mijam kibiców “BRAWO, BRAWO dla Pani, tylko 7 kobiet przed panią “, myślę “za dużo, tak nie może być ” no i wtedy moim oczom ukazuje się moja ulubiona przeszkoda , czołganie pod drutem kolczasty. Bardzo zwinnie przechodzę na czworakach (tak, moje gabaryty pozwalają na to)dumna, zostawiam jedną rywalkę za sobą .
Kolejna pani próbuje walczyć ze mną na przeszkodzie “stalowy most” Okazuje się, że i tu jestem sprytniejsza i zwinniejsza. Uśmiech pod nosem do samej siebie i dalej do boju !!!
No i faktycznie, jeden po drugim, zdobywam pozycję 5-tej z kolei kobiety. I tak trzymam lokatę. Niestety bardzo grząskie błoto na finiszu staje się przeszkodą roku. Zapadam się po kolana, milion razy z rzędu błoto łapie mnie i trzyma stopy, reszta ciała chce biec , GLEBA!!! czarna maż wygrywa …chwilowo…wydostaję się, 2 kroki, GLEBA again, wyciągam rękę do kolesia który przebiega obok, nie słyszy (albo udaje że nie słyszy) oglądam się za siebie i widzę kobietę…znów czuję przypływ mocy, wstaję w jednej sekundzie i cisnę .
Niestety 200/300 m przed metą przegrywam walkę z godną rywalką po czym docieram do mety jako szósta kobieta !!! SUKCES ???? Plan był inny , niestety ambicje tym razem przerosły moje możliwości .
Ostatecznie jestem dumna z oficjalnego wyróżnienia, postanawiam poprawę i do zobaczenia na kolejnym HARD torze przeszkód
Nowe dla mnie doświadczenia ? błoto o zupełnie innej konsystencji niż dotychczas miałam do czynienia .
Tak, błoto nie jest błotu równe. Jest błoto cuchnące, błoto jedynie nieprzyjemnie pachnące, rzadkie, mniej rzadkie, prawie gęste, gęste, zbyt gęste, pojawiające się nagle, płytkie, głębokie, ciągnące się setkami metrów, czarne, brązowe, purpurowe… WIEDZIELIŚCIE ????
/Mała Czarna
Pierwszy dlugo wyczekiwany start w tym sezonie w biegu z przeszkodami. Nastawiona bojowo, z lepszą formą i kondycją czekałam na start. Wiedząc już czego mogę się spodziewac, chciałam być lepsza niż w zeszłym roku. Udało się poprawić czas o ponad 50 minut.
Sam bieg technicznie trudny ze względu na dużą ilość bardzo stromych podbiegów, bieg w rzece po kamieniach i bieg zboczem góry. Do zobaczenia za rok!
/Iza
Rok temu o tej porze wiedziałem już, że wystartuję w Wulkanach 2016. Dlaczego? Ta impreza ma swoisty klimat – start i pierwsze kilometry przez Złotoryję, strome podbiegi i niebezpieczne momenty na trasie. Jak do tego dodamy agroturystykę i regionalny festyn na wsi “Wianki” – otrzymujemy ciekawą propozycję weekendową dla nie-do-końca-normalnych-ludzi, bo przecież dla większości jesteśmy świrami. Czy to Mud Goats czy nasi znajomi z Power Training? Jechać 300km żeby potaplać się w błocie, zmęczyć i mocno poobijać?… A jak….a przecież w tym sezonie jeszcze Tough Mudder, Spartan Krynica…OCR wciągają, uważaj!
Dlaczego wulkany? Bo dają w kość. Bo jak sam Alpha stwierdził “są wymagające”. Bo biegniesz po mieście, w strumyku, w błocie i po niezłym nachyleniu stocza góry. Co zaskoczyło na plus? Przeszkoda – drabina w wodospadzie. Solidna dawka orzeźwienia, choć z soczewkami w oczach trzeba było wchodzić…po omacku 🙂
Polecam i wiem, że wystartuję w 2017. Zaciągając przy tym kilku znajomych. Chcę złamać 2 godziny…
/Tomkoza
Dla mnie to już 3 raz kiedy staje w szranki z innymi na Wulkanach. Co roku jest ciekawiej. W tym byłem przekonany, że będzie podobnie do poprzedniej edycji jednak myliłem się. O jak, się myliłem 🙂 Trasa zawierała szlagiery typu mega strome podbiegi odbierające dech w piersi i błotne przeprawy, które znam już dobrze. Oczywiście nie mogło zabraknąć super cuchnącego bagna gdzieś w 3/4 biegu 😉 Na tym standardy się kończą… No może kilka przeszkód było podobnych do zeszłorocznych, a tak same nowości. Duuużo wody, wodospady, nowe odcinki trasy, tunel akustyczny, nowe ściany i pseudo drabiny z bali… Długo by wymieniać. To trzeba przeżyć. Trasa trudniejsza niż rok temu, ale i ciekawsza. Mimo że było ciężej czas miałem lepszy i bariera 2h została przełamana. Nie jest to bieg stworzony dla mnie (za mało przeszkód siłowych) sporo biegania. Na przeszkodach wyprzedzałem po 10-15 osób przeskakując trudne ściany bez wysiłku jednak na odcinkach biegowych pomiędzy wyraźnie słyszałem zbliżające się człapanie mokrych butów biegacza, który mnie doganiał. Kolejna przeszkoda i znów miałem przewagę by za jakiś czas usłyszeć człap, człap, człap 🙂 . Ale gdy pod koniec zacząłem wyprzedzać tych, z których stromizny bezpardonowo wyssały resztki energii pomyślałem “ehh gdyby ten bieg miał z 5 km i 20 przeszkód więcej, na pewno uplasowałbym się wyżej :)” Nie ma jednak co gdybać. Wulkany w tym roku zaskoczyły pozytywnie pewnie nie tylko mnie. Na mecie rozmawiałem z Mironem, zapewniał mnie, że ma jeszcze sporo pomysłow na uatrakcyjnienie biegu. Mirek, TRZYMAM CIĘ ZA SŁOWO!
/Alpha
Jak wspomniałem na początku 7 Bieg Szlakiem Wygasłych Wulkanów był szczęśliwy nie tylko z nazwy. Maluda 3 miejsce w Tri, Speedy 4 open, Mała 6 wśród pań, Mud Goats 2 miejsce drużynowo!!! Zajebiście.
Będziemy za rok by walczyć o laury, a w szczególności doskonale się bawić i #OSWS, bo to jest najpiękniejsze w OCR!
Fotografie:
FotoFly
knocik.pl
24legnica.pl
e-legnickie.pl
Aleksandra Szulc
Iza Dąbrowska
4:00 rano pobudka.
Godzinę póżniej siedzieliśmy już w samochodzie w drodze do Trójmiasta gdzie o 11:40 startuje nasza fala podczas pierwszej edycji Mud Max. Kolejny OCR do odhaczenia na naszej liście. Deszcz i padający po drodze śnieg nie przerażał nas za bardzo. W końcu nie jedziemy na rodzinny piknik tylko na bieg z przeszkodami 🙂 Wspólnie motywowaliśmy się i zagrzewaliśmy do walki. Zwłaszcza, że jechała z nami Ewelina – świeżo upieczona koza :), a Mud Max to jej debiut w OCR…
…debiut i to jaki. Mała Czarna (bo tak zwracamy się do naszej małej kózki) zaskoczyła wszystkich stając na podium w śród pań. 3 miejsce w pierwszym biegu! WoW
Mud Max wyznaczył nową jakość w polskich błotnych biegach z przeszkodami. Przefantastyczna atmosfera, profesjonalna organizacja przed, w trakcie i po biegu, przeszkody pierwsza klasa, trasa rewelacyjna, błotko najróżniejszej maści, koloru, gęstości i aromatów 🙂 Bieg, który z czystym sumieniem polecamy każdemu i na pewno wystartujemy w nim ponownie. W sumie to już za miesiąc bo z tego co wiemy w Warszawie ma być jeszcze ciężej/fajniej 😀
A co na temat startu mówią sami zainteresowani?
CHCĘ WIĘCEJ !!!! Tak, zgadza się jestem rządna właśnie takich doznań , jakich zafundował mi MUD MAX w Gniewinie. To było COŚ . Dystans w sam raz , a przeszkody…czy przerastały moje możliwości ? tak mi się wydawało dopóki nie stawałam z nimi twarzą w twarz. ONE by ONE …DONE !!! .
Jestem niezmiernie dumna z osiągniętego wyniku, 3 msc w kategorii kobiet to sukces dla mnie bez dwóch zdań. Niestety muszę się przyznać, że to nie do końca jedynie moja zasługa. A może i STETY…gdyż po tej relacji więcej niepewnych ale chętnych kobiet ( myślę ,że wiele jest takich które chcą ale boją się , że nie podołają ) postanowi sprostać temu wyzwaniu…Otóż co mnie urzekło, nie istnieje tu równouprawnienie 😉 (nawet jak jesteś cała ubabarana od błota, cuchniesz bagnem i masz gałęzie we włosach JESTEŚ TU JEDYNIE KOBIETĄ ) praca zespołowa, nieważne, czy rywal cię zna, czy jesteś z konkurującej drużyny, potrzebujesz pomocy, dostajesz !!!
– kolego podaj rękę
– MASZ OBIE JEŚLI CHCESZ
– podciągnij mnie kotku bo widzisz, żem niewiasta
– NO PROBLEM
– mogę stanąć na twoich barach SUPERMENIE, bo nie sięgam tej belki ?
– MOJE BARKI NALEŻĄ DO CIEBIE MALEŃKA , WSKAKUJ !
Więc widzicie, to nie tylko moja determinacja czy kondycja i siła dały mi sukces ale wsparcie obcych mi ludzi, bo każdy z nas tam był, każdy widział, że jest ekstremalnie ciężko dlatego też każdy każdemu wskazywał trasę i służył pomocą w miarę swoich możliwości .
Co zatem należało do mnie jako jednostki ?
-walka z przeogromnym chłodem
-szukanie coraz to głębiej zapasów energii
-mantra, WSTAŃ i CIŚNIJ DO PRZODU , przecież potrafisz do cholery !!!
-świadomość, iż mój Mud Goats mnie tu ściągnął więc nie mogę ich zawieść , ONI mają być dumni ze swojej nowej kózki, ja dziś tu też reprezentuje TĄ drużynę
-no i oczywiście walka z grząskim błotem, bardziej lub mniej głębokimi kałużami ,suchym piachem, zimnym wiatrem, gałęziami okładającymi twarz i golenie, linami, drutami kolczastymi , ścianami, oponami, czołgami etc
-FOCUS przeogromny.
/Mała Czarna
Jeszcze nigdy nie było mi tak zimno… NIGDY!
Organizatorzy Mud Max wysoko powiesili poprzeczke na ten sezon. Doskonała organizacja, fajny pakiet, ciekawy medal… i trasa mmmm (tu wracam myślami do tego błotka 🙂 ).
7km nie za dużo, nie za mało – w sam raz. Na trasie czekało 40 ciekawych przeszkód – w tym kilka nowości. Ścieżka z opon, niby norma, ale tam było tego ze 100 metrów – nie przypuszczałem, że ta przeszkoda może być tak męcząca. Błotko w najróżniejszych rodzajach – czad! Czołganie w gęstym błocie, oj dało to nieźle w kość. Wszystko pięknie poza pogodą, przenikliwy chłód potęgowany porywistym wiatrem podniósł poziom trudności biegu do rangi hardcore’u. To nie była przyjemność… to była walka o przetrwanie!
Mud Max bezpardonowo obnaża braki w wytrenowaniu, a pierwsza edycja wychłostała chłodem mój charakter niemiłosiernie. Na metę wbiegłem silniejszy… W prawdzie wyczerpany fizycznie, ale psychicznie niezniszczalny!
Po raz kolejny odkryłem silniejszą wersję siebie!!! #osws
/Alpha
Wymień wyrazy zaczynające się od przedrostka “hipo”. Z pozoru banalne zadanie, na które dotychczas moja odpowiedź brzmiałaby “hipopotam”, “hipochondryk” czy “hipokryta”. Mud Max w Gniewinie sprawił, że od 19/03/2016 jedyna nasuwającą się odpowiedzią na to pytanie jest “hipotermia”. Zaryzykuję stwierdzenie, że jeszcze nigdy w życiu mój organizm nie był tak wychłodzony. Temperatura odczuwalna w okolicach 0 stopni, wiatr, dużo błota i lodowatej wody – wszystko to sprawiło, że bieg, który zapowiadał się na bardzo trudny stał się hardcorowy.
Ciekawe ukształtowanie terenu, wiele przeszkód naturalnych i sztucznych to spore plusy pierwszej edycji Mud Maxa. Duża liczba przeszkód mogłaby sugerować fakt, że organizatorzy poszli na ilość a nie na jakość, ale nic bardziej mylnego – przeszkody były dopracowane i wymagające. Na największe wyróżnienie – moim skromnym zdaniem – zasługują zasieki (dwa dlugie odcinki) umiejscowione na bagienno-torfowym gruncie oraz ukośne ścianki znajdujące się tuż przed samą metą, których pokonanie po przebiegnięciu siedmiu katorżniczych kilometrów wymagało dużych umiejętności indywidualnych tudzież zespołowych.
Bieg na duży plus (również organizacja), moja subiektywna ocena trudności i atrakcyjności to mocne 8/10, oraz momentami dzięki warunkom pogodowym 10/10! 🙂
/Turbo
Jak ja postrzegam udział w Mud Max??? Brałem udział w Spartan Race o tej samej porze roku i myślałem, że gorzej być nie może, przebiegłem katorżnika w 40 stopniowym upale, ale w żadnym biegu nie było mi tak zimno jak na Mud Max’ie 🙂 Zaskoczyła mnie też różnorodność przeszkód, a raczej ich zakres, bo w żadnym biegu nie biegłem po torze z opon przez 100 metrów ??? 😛 Na żadnym biegu OCR nie czołgałem się na takich odległościach i to w aż takim błocie jaki zafundowali nam organizatorzy Mud Max,a. Ścianki o niebotycznych wysokościach, urozmaicenia wojskowe i przekozacka porodówka – to wszystko świadczy o profesjonalizmie organizatorów mimo, iż był to ich pierwszy bieg 😉 Jeśli pójdą w tym kierunku i nadal będą wymyślać przeszkody, by bieg był bardziej atrakcyjny to myślę, że będzie to jeden z najlepszych biegów w Polsce. Polecam spróbować swoich sił każdemu – ja spróbuję na pewno nie raz!
/Mega
Hmm… Mud Max… Jeśli miałbym porównać ten bieg do czegokolwiek, to wybrałbym lodówkę, w której ktoś, nie przypadkiem postanowił zostawić odbezpieczony granat. Przyjechałem do Gniewina z nastawieniem, że będzie to kolejna impreza, na której ładne panie z tipsami będą robiły sobie selfie na trasie, żeby pochwalić się na Facebooku. Dodam, że sami organizatorzy pozostawali bardzo tajemniczy w tej kwestii i nie zdradzali zbyt wiele. Po obejrzeniu filmów relacjonujących kolejne przeszkody w dalszym ciągu pozostawałem niewzruszony. Przekonany, że moje treningi na siłowni i wtorkowe spotkania z Mud Goats w zupełności wystarczą pojechałem z grupą równie szalonych ludzi, co ja. Do momentu startu czułem się jakbym przyjechał na piknik. Dookoła same uśmiechnięte twarze, jakby wiedziały co się święci i zumba na rozgrzewkę przed startem. No i zaczęło się…ruszyliśmy na siedmiokilometrową trasę usianą przeróżnymi przeszkodami. Było coś dla małych i dużych chłopców. Początek wyglądał niewinnie, podbieg z belką na barku. Pomyślałem… co to dla mnie, w końcu na siłowni nie tyle się podnosiło. Okazało się, że to było jedynie muśnięcie w porównaniu z tym co czekało dalej. Siatki, ścianki, lina i błoto, które na trasie było jak strefa SPA, bo w połowie dystansu czekała najbardziej dokuczliwa przeszkoda – wiatr. Wiało tak, że jedynie Anaruk mógłby przebiec cały dystans bez grymasu na twarzy. Zmęczony i wychłodzony dokulałem się na metę – dosłownie. Podsumowując, Mud Max umieszczę w czołówce biegów OCR ze względu na „szalone” podejście organizatorów do tematu, które napewno nie raz zaskoczy wszystkich. I obiecuję sobie, że zacznę biegać żeby ich nie rozczarować na trasie.
/Willis
Poczuj klimat Mud Max i obczaj jak to wyglądało z perspektywy uczestnika. Miłego oglądania, zwłaszcza jak siedzisz w ciepłych kapciach i popijasz herbate…. my tam zamarzaliśmy 🙂
Zazwyczaj piszę dość krótko. Tym razem relacja będzie dłuższa – wprost proporcjonalnie do biegu.
Biegu, który był celem nr 1 na 2015 rok, a który nie zaczął się w piątek po Bożym Ciele. Biegu, który początek miał jesienią ubiegłego roku. Wtedy to zrodził się pomysł, by wystartować w Biegu Rzeźnika.
“Biegłeś kiedyś Rzeźnika?” “Jeszcze nie”
Ciężko było to objąć rozumem – prawie 80 km, a więc dystans niemalże dwukrotnie większy niż to, z czym miałem do tej pory styczność; góry, po których bieganie obok biegania asfaltowego nie leżało i obowiązek pokonania trasy w duecie. Ten ostatni aspekt szeroko opisywany jest przez ultramaratończyków w relacjach z poprzednich edycji jako jedna z podstawowych trudności biegu. Musisz zmierzyć się bowiem nie tylko ze swoimi słabościami, ale i słabościami Partnera. “Na Rzeźniku powstają przyjaźnie do końca życia lub się rozpadają” – coś w tym jest.
Napisałem do mojego imiennika – Michała, z którym kiedyś biegałem, ale… po wódkę do nocnego za Studenta. Tyle z naszej “biegowej historii”. Wiedziałem też, że przez Jego pobyt w Anglii nie będziemy mieli możliwości trenowania razem. Z drugiej strony nie miałem wątpliwości. Napisałem na fb: “biegłeś kiedyś Rzeźnika?” “Jeszcze nie” – odpisał. To “JESZCZE” było przepiękne i zapamiętam je do końca życia. Gdy kilka dni później dostałem potwierdzenie w postaci: “Hell yeah! Wchodzę w to!” – czułem, że z odległego marzenia zaczyna się kreować wizja czegoś jeszcze niewyraźnego, ale już realnego i na pewno niezwykłego.
Zapis na bieszczadzką rzeźnię nie jest prosty – chętnych jest tylu, że odbywa się poprzez losowanie zawodników. W tej niepewności czekaliśmy do początku roku 2015. Kiedy zobaczyłem, że się udało cieszyłem się jak dziecko! Skakałem wkoło pokoju, krzycząc i tańcząc (taaa…). Na szczęście był to wtorek, a więc nadwyżkę energii mogłem bez problemu wyładować na treningu Mud Goats. Kiedy Euforia zaczęła schodzić ze sceny zaprosiła na nią Lęk, który – wtedy jeszcze bardzo cicho szeptał – “to się stanie…”
Co to będzie… co to będzie…
Cały biegowy sezon został podporządkowany pod wydarzenie z początku czerwca. Kluczowe znaczenie miał wyjazd z Tour de Run na Zimowy Maraton Bieszczadzki. Wróciłem pełen pokory i gotów do działania. Wszystkie kolejne starty (a trochę ich było) miały mieć charakter czysto treningowy. Ten czysto treningowy charakter spłodził życiówki na wszystkich dystansach: 10 km, półmaraton, maraton. Kontrolując się nawzajem z Michałem (telefon, internet) wspieraliśmy się i motywowaliśmy do dalszego działania. Czułem brak podbiegów (w ogóle biegów innych niż starty), ale treningi wydolnościowe z MG budowały systematycznie zarówno kondycję ciała jak i ducha. Tak minęło pół roku…
Kilka dni przed startem szepczący do tej pory Lęk już krzyczał, wręcz darł się wniebogłosy. Dziękuję wszystkim, którzy pomogli go ściszyć. Szczególne podziękowania dla Rzeźników, którzy podzielili się swoim doświadczeniem i dobrą radą (Magda, Grzegorz, Paweł!)
Wyjechałem w środę wcześnie rano, by przed startem mieć chwilę na odpoczynek i zregenerować się po męczącej podróży. Wieczorem spotkaliśmy się z Michałem i jego dziewczyną – Martyną, będącą naszym wsparciem – nie tylko – technicznym. Czwartek był dniem odpoczynku. Pojechaliśmy odebrać pakiety startowe. Nasz numer startowy – 404 (tak, tak – niczym słynny ERROR – czy Organizatorzy chcieli coś przekazać? 🙂 ) Zapakowaliśmy i oddaliśmy worki na przepaki. Po powrocie do bazy noclegowej przymiarka koszulki, na której zamiast BIEGU RZEŹNIKA widniał napis “RZEŹNICZEK” (kolejny znak “z góry” czy tylko pomyłka? – podświadomość miała pole do popisu), pyszny makaron penne z fetą i łososiem i… spać. Tzn. próbować spać. W naszej bazie noclegowej jesteśmy razem z pozostałymi Kozami: Nostrą i Vladem oraz z Gosią i Grzesiem. Start biegu to godzina 3.00 rano w Komańczy. Budzik nastawiony na 00:40. Co to będzie… co to będzie…
“Biegniemy tylko do Cisnej”
Komańcza. Atmosfera nie do opisania. Za parę minut wszystko się zacznie. Pierwszy odcinek ma 32 km – w Cisnej będzie możliwość wymienić bukłaki z wodą, coś zjeść czy przebrać skarpetki. Wszyscy, którzy mieli styczność z Rzeźnikiem radzili, by nie forsować się na tym pierwszym odcinku. Kilometrów będzie jeszcze dużo, a “prawdziwy Rzeźnik” zaczyna się dopiero od Cisnej. Wcześniej jest stosunkowo płasko. Postanowiłem więc pierwsze kilometry biec w leciutkich butach, które do biegania po górach, kamieniach itp. się nie nadają, są za to perfekcyjne do startów “płaskich”. Błąd. Sporo miejsc z błotem, śliskimi konarami drzew, po których trzeba było przechodzić nad strumieniami i innych naturalnych Bieszczadzkich przeszkód w zestawieniu z butami bez bieżnika wygrywało. Swoją drogą, jeśli to co jest “płasko” jest bardziej strome niż to co nazywałem podbiegiem, to co będzie dalej?
Umówiliśmy się, że podzielimy sobie trasę wmawiając sobie, że biegniemy tylko fragment. I koniec. Jak masz do przebiegnięcia kilkanaście czy dwadzieścia parę km jest łatwiej. Psychika ustawiona.
Spojrzałem na zegarek. 05:40. Co normalni ludzie robią o tej godzinie w piątek po Bożym Ciele? Jedni pewnie wracają z imprezy, drudzy z procesji, inni śpią, a jeszcze inni – przemierzają bieszczadzkie lasy. Czułem się szczęśliwy. Nie wiedziałem dlaczego – tak po prostu. Najlepsze jest to, że to uczucie już nie opuściło. O której będziemy w Cisnej? Trzeba dać znać Martynie. Napisaliśmy SMSa z trasy: “07:50”
Godzina 07:50 – wbiegamy na punkt w Cisnej.
Prawdziwy Rzeźnik
Potwierdzam to, co słyszałem przed biegiem. Prawdziwy Rzeźnik zaczyna się od Cisnej. Kolejny, ostatni przepak znajduje się w odległości 24 km, ale już po paru minutach wiedziałem o co chodziło. Niestety opisać tego nie potrafię. Biec pod górę oczywiście nie było sensu. Czas zyskiwaliśmy na zbiegach. Było dość ciężko, ale dziwnie przyjemnie. W trakcie biegu nawadnianie, uzupełnianie soli, suszona wołowina i żelki. Śmieszna była droga Mirka – nie zatrzymywaliśmy się – wręcz przeciwnie – wykorzystaliśmy ten płaski odcinek trasy i troszkę pokosiliśmy ludzi. Pomimo braku wspólnych treningów tempo idealnie mieliśmy do siebie dopasowane. Przykro słuchało się relacji między innymi zawodnikami – zgrzyty i pretensje – u nas fun, cieszyliśmy się tym co się dzieje. I to było piękne!
W tzw. międzyczasie przepak w Smerku i znowu nieoceniona pomoc Martyny. Zmiana koszulki i skarpetek, dwa pieczone ziemniaki i trzy kubki Coli. Ready? No to ruszamy dalej! Na Połoniny!
Tu, mając już w nogach przeszło 60 km, zaczęło robić się naprawdę ciężko. Czas nie leciał już tak szybko jak do tej pory i choć wydawało się, że zostało tak niewiele to powiedziałbym, że byliśmy na półmetku. Nie wiadomo co sprawiało więcej bólu – podejścia czy zbiegi – jedne i drugie dość strome.
Jeszcze tylko jeden postój. Berechy. Dwa kubki zupy pomidorowej i dwa łyki BURNa. Przed nami słynna Połonina Caryńska znana jako najtrudniejszy odcinek biegu. Czułem, że jestem gdzieś obok swojego ciała. Nogi nie zawsze słuchały – wymagana była maksymalna koncentracja. Doczołgaliśmy się na szczyt – pozostało zbiec. Od innych uczestników dowiedzieliśmy się, że mamy szansę dobiec “łamiąc” 14 godzin. Mobilizacja i zasuwamy. Utrzymać tempo i nie naciąć się na kontuzję na samym końcu. Za chwilę Ustrzyki.
Wygraliśmy!
Jest! Widać metę! Wbiegamy na pełnej <ekhm> – tj. bardzo szybko. Udało się! TO SIĘ STAŁO! 13 godzin 45 minut. Przebiegamy przez linię mety tak rozpędzeni, że mijamy medale i o zgrozo – piwo! Cofają nas: “Nie chcecie?” 🙂 Chcemy i to bardzo-bardzo. Piwko wypiłem duszkiem. Nawet nie pamiętam jak smakowało. Na mecie oprócz piwka masaż, kasza kuskus z suszonymi pomidorami i oliwkami i ocean satysfakcji. Byli Rzeźnicy z czasami lepszymi i gorszymi od naszego, ale to my wygraliśmy 🙂 Nie dam sobie przepowiedzieć, że było inaczej 🙂
Wielki respect dla Kozy Nostry i Kozy Vlad, którzy mimo, iż ruszali w rzeźnicką trasę niemalże z marszu pokonali 70 km Bieszczadzkich przeszkód!!!
Dwa pytania:
Czy było ciężko? Tak.
Po co Ci to było? (uśmiech)
Na mecie Michał powiedział, że “odwaliliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty”.
Potrzebnej. Tak spełniają się marzenia.
/Koza z Betonu
“Jemy, aby żyć, nie żyjemy, aby jeść” – Sokrates.
Ten cytat to kwintesencja tego co nazywam zdrowym odżywianiem.
A jednak tak wielu polega w konfrontacji z lodówką. Nic dziwnego, półki sklepowe uginaja się od wszelkiego rodzaju produktów spożywczych, a reklamy robią nam papke z mózgu na temat tego co powinniśmy jeść, co jest zdrowe i czego tam najlepsi szefowie kuchni nie zbadali, przerobili i zapakowali w próżniowe opakowanie. Nic tylko kupować, ładować do mikrofalówki, piekarnika czy na patenie i pożerać.
Jest także grupa produktów spod szyldu “fit”, większość zawiera 0% tłuszczu. W efekcie fit jest tylko z nazwy. Kto sie nie zna, kupuje taki “fit shit” i z zaduma spogląda w lustro zastanawiając się, czemu nie staje się tym co je?… Oj staje się, staje. Jednak jest to dalekie od oczekiwań.
Więc co zrobić, żeby to co jemy zaczęło przekładać sie na to jak wyglądamy, ile mamy siły, energii, etc?
Są dwie drogi którymi można podążać. Łatwa, czyli ktoś za Ciebie będzie myślał i podstawiał Ci właściwe amciu pod nos. Jest także ta trudniejsza, która będzie wymagała przynajmniej na początku znacznie wiecej zachodu, czasu i systematyczności, ale na dłuższą metę zdecydowanie lepsza, dajaca więcej satysfakcji, pozwalająca na ciągły rozwój, a przede wszystkim tańsza. Czyli nic innego jak zdobyć odpowiednia wiedzę w zakresie żywienia i wykorzystać ja na co dzień.
Możesz się ze mną zgodzić lub nie, jednak jak zaznaczałem na samym początu “Czasu na zmiany” większość informacji w nim zawartych będzie subiektywna.
Wracjając do tematu i wspomnianych “dróg”. Łatwa to nic innego jak wynając firme cateringową, która w oparciu o zalecenia dietetyka przygotuje za nas jedzenie na cały dzień i dostarczy pod drzwi. Nic tylko pałaszować. Taką formę odżywiania na swojej “drodze do chwały” wybrał Wojtek, który walczy o to by jego “świątynia duszy” ważyła na powrót 80kg 😉 Chwali ją sobie, chudnie czyli plan działa. Zapraszam na jego blog.
Droga trudniejsza, do której szczerze zachęcam, jak juz wspomniałem jest nieco bardziej wymagająca. Postaram się podpowiedzieć Ci jak sie do tego zabrać i podrzucic kilka przydatnych informacji.
Masz już cel treningowy i plan, który pomoże Ci go zrealizować to pora na odpowiednią dietę. Mówiąc dieta mam na myśli całość pożywienia, które spożywasz na co dzień, a nie jak to sie powszechnie myśli, dieta cud odchudzająca czy inny spratański sposób znęcania sie nad sobą. Pożywienie powinno dostarczać odpowiednią ilość kalorii oraz substancji odżywczych (białko, węglowodany, tłuszcze i masę innych elementów, o których sobie doczytasz w necie 🙂 ) Świetnie, pomyslisz, liczenie kalorii ale rada WoW. Niestety bez tego na początku się nie obejdzie. Ja na swojej drodze nie tylko liczylem kalorie, ale także ważyłem poszczególne składowe każdego dania. Jest to żmudne i nudne zajęcie, jednak dzięki temu zobaczyłem na własne oczy ile to jest 100g takiego czy innego produktu. Ile dana porcja zwiera kalorii, ile ma białka, tłuszczu i węglowodanów. Dlatego też w tej chwili nie musze tego robić, bo już wiem, a posiłki składam “na oko” co jest fajne, przyjemne i zajmuje dosłownie chwilę.
No dobra, ale ile kalorii potrzebuję? Zapytasz.
Nic prostrzego, po prostu sobie policz. Można użyć do tego prostrzych lub bardziej skomplikowanych wzorów, lub skorzystać z jednego z wielu kalkulatorów online. Ja znalazłem niedawno ten kalkulator i przyznam, że wyniki tam podawane niemal pokrywaja sie z tymi otrzymywanymi z moich super tajnych i niezwykle precyzyjnych algorytmów 🙂
Zapotrzebowanie energetyczne już znasz. Co dalej?
Dalej wszystko zależy od Twojego celu. Jeśli chcesz schudnąć spożywaj ok 500kcal mniej niż wynika to z obliczenia. 1kg tłuszczu to ok 7000 kcal i tyle trzeba spalić, żeby sie go pozbyć. Przy bilansie energetycznym na minusie o 500kcal spalisz 1kg w 14 dni. I TAK WŁAŚNIE TRZEBA CHUDNĄĆ – P O W O L I !!! No chyba, że chcesz by twój “kombinezon z ludzkiej skóry” po osiągnięciu wymażonej wagi nadal był kilka numerów za duży. Skóra potrzebuje czasu na obkurczenie się. Jeśli natomiast chcesz przybrać na masie Twój bilans energetyczny powinien być na plusie. Jeśli chcesz osiągnąć jakiś inny cel sportowy i nie chcesz zmieniać wagi, dostarczaj organizmowi tyle energii ile wydatkujesz.
No dobra ale co i kiedy jeść?
Na to pytanie akurat nie odpowiem z premedytacją. No dobra, odpowiem, ale nie do końca w sposób jaki bys sobie tego życzył 🙂 Nie dlatego, ze nie wiem, ale dlatego, że każdy jest inny. Różnym ludziom służą różne pokarmy, są alergie, wyznania i przekonania. I to trzeba uszanować i dopasować dietę pod każdego indywidualnie.
Organizm człowieka można porównac do pieca hutniczego. We wspomnianym piecu trzeba utrzymywac stałą temeraturę poprzez regularne dostarczanie odpowiedniego paliwa. Jeśli tak sie dzieje stop jest mocny, jednolity i wysokiej jakości. Jesli natomiast paliwo bedzie dostarczane nieregularnie, a temperatura w piecu będzie raz rosnąc raz spadać to przełoży sie to na jakosc stopu, będzie on niejednolity, bez odpowiedniej wytrzymałości, spręzystoći. Pozostałe parametry również będą nie tak doskonałe jak w pierwszym przypadku. Twój organizm również potrzebuje stałych dostaw paliwa. Stałych i dopasowanych do Twoich potrzeb. Jeśli mu to zapewnisz, nie bedzie koncentrował sie na magazynowaniu by “dorzucicc do pieca” jak Ty zapomnisz zjeść tylko zaiwaniał na właściwych i optymalnych obrotach.
Żeby więcej nie przynudzać wypisze w punktach zasazdy, kóre uważam za najważniejsze:
1. Jedz 5-6 razy dziennie.
2. Jedz śniadania. Niestety w nocy troche w naszym piecu przygasa :/
3. Zamień białe (pieczywo, ryż, makaron, mąkę) na ciemne, pełnoziarniste. Albo nie jedz tego prawie w ogóle.
4. Używaj małych talerzy do posiłków. Mniej jedzenia zmieści się na talerzu i do tego wygląda na więcej 🙂
5. Pij wodę! Ciało człowieka w 60% składa się z wody i trzeba jej mu dostarczać regularnie.
6. Czym późniejsza pora dnia tym posiłki powinny zawierać co raz mniej kalorii (węglowodanów i tłuszczy) i zdecydowanie więcej białka.
7. Wybieraj produkty nieprzetworzone lub jak najmniej przetworzone. Warzywa i owoce jedz najlepiej surowe.
8. Staraj się by każdy z posiłków zawierał białko. Celowo nie wspominam nigdzie o mięsie. Choć osobiście uważam je za najlepsze źródło białka.
9. Czytaj etykiety na produktach.
10. Raz na 2 tygodnie zapomnij o powyższych zasadach i zrób sobie dyspensę tzw. „cheat day” można wtedy jeść wszystko co się chce (oczywiście z umiarem).
Dziesięć prostych zasad (prosze nie doszukiwać się analogii), które pomogą poukładać co nieco w Twojej głowie i na talerzu. Mam nadzieję, że informacje okażą sie przydatne.
Zanim zakończę ten przydługi artykuł wróce jeszcze do jednej kwestii. Wspomniałem na początku o produktach “fit” 0% tłuszczu, oraz wyraziłem sie o nich dość… nieprzychylnie. Otóż tłuszcz wcale nie jest tym czego powinieneś się bać. Owszem zawiera on 9kcal w 1g czyli ponad 2 razy więcej niż 1g białka czy węglowodanów ale to NIE OD TŁUSZCZU SIE TYJE!!! A jeśli Ci powiem, że jedną z najbardziej skutecznych diet odchudzajacych jest dieta oparta głównie na tłuszczu? TYJE SIĘ OD SPOŻYWANIA WĘGLOWODANÓW W NADMIARZE, A W SZCZGÓLNOŚCI CUKRU!!! Większość produktów 0% tluszczu zawiera więcej węglowodanów i cukru przez co zamiast pomagać szkodzą. Zaczniesz czytać etykiety i porównywać produkty to szybko sie o tym przekonasz.
Życzę smacznych posiłków wolnych od wyrzutów sumienia 😉
/Alpha
Mud Goats, silniejsze niż kiedykolwiek. Tak jednym zdaniem mógłbym opisać nasz występ podczas niedzielnego Men Expert Survival Race. To pierwsza taka impreza w Poznaniu, a my działaliśmy ramię w ramię z organizatorem. Rozmach i rozgłos przedsięwzięcia przerósł nasze oczekiwania. Może nie był to najtrudniejszy bieg, w jakim jako Mud Goats braliśmy udział, ale i tak ląduje w ścisłej czołówce wydarzeń 2014 roku. Dlaczego? Bo byliśmy tam razem, bo bawiliśmy się świetnie i dbaliśmy o innych, by także poczuli naszą wyjątkową atmosferę. Niedzielne zawody to dla niektórych z naszych Kóz również dzień debiutu w tego rodzaju ekstremalnych biegach. Jednak o tym jak im się ten żywioł spodobał, opowiedzą sami zainteresowani:
1. Pół roku czekania, wiele sobót ciężkich i ciekawych treningów z kozią ekipą MG przed sądnym dniem 19.10.2014r., kiedy to w Poznaniu w okolicach toru regatowego “Malta” odbył się trzeci wyścig z cyklu Men Expert Survival Race. Po relacjach, filmach i zdjęciach z wcześniejszych wyścigów we Wrocławiu oraz Warszawie oczekiwania i apetyty na poznańską imprezę były ogromne. Trzeba przyznać, że zdecydowanie zostały zaspokojone – zwłaszcza, jeżeli chodzi o trasę, przeszkody, dobrą zabawę oraz rozgrzewki prowadzone przed każdą falą przez wesołe i profesjonalne Kozy. Co do samego biegu to przeszkody nie były bardzo wymagające, (co nie znaczy, że były proste), czego nie można powiedzieć o niezliczonych podbiegach i zbiegach w leśnej części trasy. Po kilku takich przebieżkach góra-dół odchodziła ochota na cokolwiek. Na szczęście po opanowaniu małego kryzysu następowała nagroda w postaci prostego odcinka na którym można było odpocząć – oczywiście w biegu :). Końcowa część trasy usiana licznymi przeszkodami również miała swój urok – począwszy od Wikingów przez basen i kontenery z zimną wodą aż po 2-metrową ścianę. Co do rozgrzewek to muszę przyznać, że przed wyjściem na scenę pojawiła się lekka trema – na szczęście trwała bardzo krótko. Wraz z pierwszym postawionym na podeście krokiem, urodzonymi konferansjerami w postaci Kozy Alpha i Mega Kozy oraz sympatycznymi uśmiechami rozgrzewających się Pań wszystko mineło i poszło gładko i sprawnie. Podsumowując, cała impreza na duży plus! Mam nadzieję, że w przyszłym roku Men Expert Survival Race również zawita do stolicy Wielkopolski i zabawa będzie jeszcze lepsza!
Piotr – Turbo Koza
2. Długo wyczekiwałam na bieg w Survival Race w Poznaniu, gdyż to był jeden z moich celów na rok 2014. Atmosfera biegu bardzo pozytywna, ludzie sympatyczni, nie odczułam rywalizacji, tak jak to ma miejsce w innych biegach. Przy przeszkodach, ludzie sobie pomagali, uśmiechali się do siebie, a do tego mieliśmy piękną pogodę. Przez las biegło się przyjemnie – czerpiąc zapachy natury, pokonując dużo podbiegów, co spowodowało niesamowitą chęć wskoczenia wreszcie do wody – było gorąco. Motyw Wikingów był dla mnie taką dodatkową nutką adrenaliny – bardzo dobry pomysł. Prowadząc rozgrzewki natomiast, czułam się jak w swoim żywiole. Lubię pracę z ludźmi, motywować Ich – i to właśnie motywację widziałam w oczach moich “podopiecznych” 🙂 Choć sama byłam po własnej rozgrzewce i czułam jej efekty podczas biegu, tak po kąpieli, krótkiej regeneracji, z ochotą weszłam na scenę. To był mój pierwszy raz, ale dzięki temu wiem, że chcę tego więcej. Ludzie widzieli w nas, w Mud Goats pozytywną ekipę. To ile z siebie daliśmy, jaką energię szerzyliśmy było niesamowite !!! Dziękuję za świetną zabawę, uważam wszyscy byliście cudowni i proszę o więcej 🙂 !!!
Basia – Crazy and Fiery
3. Wszystko zaczęło się od zapisania się na SR, to na ich stronie znalazłam zapisy na treningi Mud Goats. Nie zastanawiałam się ani chwili! Skoro chcę podjąć wyzwanie i pobiec w tym biegu, to trzeba przygotować się z profesjonalistami. Lepiej trafić nie mogłam Koza Alpha z całą starannością wykrzesał ze mnie zasoby energii. Starałam się nie opuścić treningów, grafik w pracy podporządkowałam zajęciom sportowym. Efekt to 110% moich oczekiwań. Poznałam cudownych ludzi, przygotowałam się do biegu. 19.10 2014 cel został osiągnięty przebiegłam trasę liczącą sobie 5km (choć niektórzy twierdzili, że dałabym radę przebiec i 10 km). Rodzina na mecie czekała pełna dumy i zachwytu, a ja kwiczałam ze szczęścia i wiem, że to nie było ostatnie takiewyzwanie. Dziękuję wszystkim z MG za wsparcie i super atmosferę. Jesteście wspaniali!!!
Renata – Narkoza
4. Event Survival Race uważam za mega udany. W prawdzie jest to mój pierwszy start, typowo survivalowy, ale śmiem twierdzić, że jest to jedna z lepszych imprez w Polsce. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania i stworzyli trasy dla wszystkich. Dla tych którzy bawią się w to już od dawna i dla tych którzy nie wiedzą jeszcze czy akurat taki sposób zabawy im się może spodobać. Po ukończeniu biegu chyba jednak znają już odpowiedź. Przeszkody bardzo bardzo fajne, zabawne i widowiskowe, przez co imprezę odwiedziło tylu zadowolonych widzów. Miałem także okazję być z tej drugiej strony i prowadzić częściowo rozgrzewki dla uczestników biegu. Jest to naprawdę wielkie przeżycie. Adrenalinę i ekscytację można było wyczuć w każdym momencie, w czasie rozgrzewki jak i przed nią. Na pewno w przyszłym roku zawitam na tej imprezie ponownie i mam nadzieję, że również będę miał szansę budować atmosferę przed startem a może i będę miał w ten event większy wkład.Pozdrawiam
Marcin – Mega Koza
Na deser dla Tych wszystkich z was, których ominął wpis na FB, nasz action film z eventu:
/Koza Nostra
Bałem się. Bardzo. Świadomy: z jednej strony, że po miesiącach przygotowań jestem w stanie przebiec Królewski dystans; z drugiej, że – co tu ukrywać – ja po prostu lubię zapier@#!ać, wyobrażałem sobie siebie nieumiejącego utrzymać emocji na wodzy i ruszającego od startu pełną parą, a potem ściąganego z trasy na 30-tym km.
Bać się przestałem, gdy wystartowaliśmy. Wiedziałem, że “jakby co” – kibice pomogą. I pomogli. Ogromne DZIĘKUJĘ dla wszystkich, którzy stojąc na trasie biegli razem ze mną. Pomogła Rodzina, Przyjaciele, Znajomi z pracy. Pomogli rozsiani na mieście MUD GOATS. Pomogły dzieci i starsi ludzie. Pomogła elegancka Pani w średnim wieku trzymająca karton z napisem: “NAPIER@#!AJ” (w ogóle do Niej nie pasowało :-)). Pomogły inne napisy/hasła wykonane przez kibiców, jak np. ten w połowie: “Jeszcze 19 km i PIWO” czy ten na 39-tym km “Mogliście wybrać szachy”. DZIĘKI! 😀 😀 😀
Cieszę się, że mogłem przebiec maraton tu – w Poznaniu. Bo choć jestem “słoikiem” (tj. przyjezdnym), to 7 lat potrafi zrobić swoje i związać. Biegniesz i na trasie obok setek kibiców widzisz jeszcze setki wspomnień:
O! Tu jechałem na USG łydki po Katorżniku (wtedy to dopiero się bałem!)
A tu jest niegdyś moja ulubiona budka z kebabami!
Tu była ta impreza, gdzie troszkę już zakropiony wcieliłem się w Enrique Iglesiasa!
A tutaj mieszkam…
Ludzie i wspomnienia wspólnie pozwolili zająć głowę. A prawdą jest co mówią i piszą jakoby maraton był “biegiem głowy”. Przekonałem się o tym na ok. 37-km, gdy z mojej nieprzejrzanej przed startem playlisty (tak, to był błąd!) załączyła się Budka Suflera i “Przegrywać czasem to normalna rzecz…” Taka muza nie działa dobrze.
Nie przegrałem. Drugi ukończony maraton. Czas netto 03:33:59 – tj. prawie pół godziny lepszy niż ostatnio. Dla osób, które nie wierzą w siebie – w lipcu 2013 roku nie potrafiłem przebiec Malty dookoła bez postoju. 🙂 Wcześniej tylko praca za biurkiem, prawie zero ruchu. Ćwiczę niecałe półtora roku. Chcieć = móc, Dobrzy Ludzie!! 🙂
Koza z Betonu
Dowiedziałem sie o tym biegu przez przypadek. Zauważyłem na FB, że zapisała sie na niego moja znajoma. Mam rodzine w Trzciance, więc czemu nie połączyć ulicznego biegu na 10km z rodzinnym spotkaniem. Wyglądało na niezły plan niedzieli 28.09.2014 🙂 Niewiele myślac zapisałem się. Okazało się, że było to strzał w dziesiątkę (dosłownie i w przenośni).
Z rana zameldowałem się w biurze zawodów. Rejestracja dzieci jak i moja przebiegła sprawnie. Pakiet startowy raczej nie należał do najbogatszych, żeby nie powiedzieć, że był biedny 😉 bo był… Ale cóż nie ma czego sie spodziewać za 30 zł wpisowego. Najważniejsze otrzymałem czyli nr statowy i chip.
O godz 9:30 rozpoczęły sie bieg dzieci. Mud Goats reprezentowane było w kat K i M, klas 1-3 i młodsze na dystansie 400m. Trasa składała sie z dwóch prostych z nawrotką w połowie dystansu. Na starcie stanęli Milena oraz Adam. Na uwagę zasługuje fakt, że nasza Kozia Tygrysica była najmłodszą uczestniczą zawodów, do tego średnio o 2 głowy niższą od pozostałych dziewcząt. Jednak braki we wzroście nadrabiała temperamentem i uśmiechem rozpychając się łokciami by zając “pull position” wsród rywalek 🙂
Sam bieg przebiegł sprawnie i mimo wywrotki Milena dzielnie biegła do mety. Po jej przekroczeniu oprócz paru siniaków i zadrapań otrzymała pamiatkowy dyplom.
Adam jako weteran dziecięcych zmagań do startu stanął skoncentrowany. Wystrzał startera uwolnił jego pokłady energii niczym spust syfonu uwalnia CO2 w butli z wodą sodową (jesli ktoś jeszcze pamięta te czasy 😉 ) Młodzian ruszył na trasę walcząc od samego początku o jak najlepszą pozycję.
Ukończył bieg w czołówce choć nie było to miejsce punktowane. Przynajmniej “woda sodowa” nie udeży mu do głowy zbyt szybko. Z resztą sukces sumiennie wypracowany jest smakuje o niebo lepiej.
Nie wiedzieć czemu bieg głowny, w którym miałem startować zaplanowany był dopiero na godzinę 13. Czyli 2h po startach dzieci… Na szczęście z odsieczą przyszła rodzinka i kawka, która zadziała jak dobry pre workout 🙂
30min przed startem cała ulica mieniła się róznokolorowymi koszulkami rozgrzewających sie biegaczy. W powietrzu dało sie wyczuć pozytywne napiecie. Z każdą minutą przybliżającą do startu wypełniało mnie przeczucie, że konkurencja będzie wymagająca, a jednocześnie spokój i przeświadczenie o dobrym wyniku, który osiągnę 🙂 Kiedy starter odliczał osatnie sekundy w słuchawkach leciał już ulobiony kawałek, a ja byłem gotów. START!
Trasa częściowo prowadziła przez miasto gdzie na każdym kroku gromkie okrzyki i oklaski motywowały do biegu. Po małej pętli ponownie przekroczyliśmy linię startu by wybiec na długa prosta prowadzącą za miasto. Na 5 km zlokaizowany był punkt odżywczy, który wpasował sie idealnie w warunki panujące na dworze. Łyk zimnej wody fajnie orzeźwiał i kontrastował z ciepłymy promieniami słońca, które na zmianę z cieniem drzew i lekkim wiatrem trorzyły idealna aurę do biegu. Na wzór trasy dzieci po kilku kilomertach prostej była nawrotka i powrót odbywał sie tą samą drogą prosto do mety. Fajna sprawa gdyż po zawróceniu mijało się poznane przed startem osoby co dawało możliwość wzajemnie sie dopingować. Było to dla mnie nowe doznanie, które uważam za bardzo pozytywne. Mniej więcej w okolicy 6 km mijała mnie czołówka biegu i czarnoskórym Komen Joel Kosegei’em na czele. Wow pomyslałem, niezłe tempo! Od 8 km biegłem już znacznie ponad moim progiem tlenowym. Sił było jeszcze sporo więc mogłem sobie na to pozwolić. Jednak powoli ale sucesywnie zbliżali się do mnie kolejni zawodnicy. Gdy 1,5km od mety, poruszając sie z niebywałą lekkościa wyprzedził mnie szpakowaty jegomość, coś we mnie pękło… Podeptana duma, wzbierająca zazdrośc i nieokiełznana ambicja uwolniły we mnie dodatkowe pokłady energii 🙂 Ruszyłem w pościg. Ostatnie 200m należało do mnie. Nie wiem dokładnie jak mi sie to udało, ale końcówka dystanu w moim wykonaniu to był sprint 😀 Wyprzedziłem ok 10 osób zanim wpadłem na metę z trudem hamując przez młoda niewiastą zmierzającą w moim kierunku z medalem. Czułem sie cudownie, a zarazem kosmicznie zmęczony łapałem każdy oddech. Czad!!!
Poziom biegaczy był jak na mój gust wysoki. Moje 49’14” zapewniło mi 169 pozycje na 293 startujących. Pierwszy zawodnik przekroczył linię mety już 30’20” po starcie. Większośc startujących nie tylko wyglądała na zaprawionych w biegach ale na trasie nie odpuszczali nawet na chwilę. Nie próbowałem gonić czołówki, raczej starałem się nie być wyprzedzanym co intensywnie mnie motywowało. Motywowało nawet bardziej niż nagrody pieniężne przeznaczone dla zwycięzców (może nie były to bajrońskie sumy ale pierwsze 10 osób z K i M otrzymywało gratyfikacje). Duży plus dla sponsorów +++
Ogólne wrażenie z imprezy bardzo pozytywne.
– super atmosfera
– wysoki poziom konkurencji
– trasa prosta acz ciekawa i plaska jak stół
– punkt ozdywczy
– biegi dla dzieci (w moich kategoriach to podstawa)
– fajny medal
– nagrody rzeczowe
– animator, który na podstawie listy startowej przedstawiał zawodników wbiegających na metę zachęcając publiczność do dopingowania
– grochówa po biegu
Minusy w zasadzie jeden.
– skromny pakiet, ale po wymienieniu plusów nie ma to juz tak dużego znaczenia 🙂
Polecam ten bieg wszystkim, którzy chcieliby sprawdzić sie z b. dobrymi zawodnikami oraz tym, którzy szukaja ciekawych biegów lub po prostu chcą aktywnie i rodzinnie spędzić wrześniowy weekend!
Peace Alpha