Jak to mówią sport to zdrowie. Jednak każdy kto trenuje wie, że ze sportem wiążą się też kontuzje. Dopóki trenujemy wydaje nam się że jesteśmy niezniszczalni. Wystawiamy nasze ciała na różne próby, regenerujemy się i robimy plany na cały sezon do przodu. Kontuzja zazwyczaj dopada nas znienacka i niweczy nasze sportowe ambicje. Zmusza nas do tego żeby się zatrzymać i odpuścić. Daje nam kopa w tyłek i dyktuje swoje nowe warunki.
Moja pierwsza kontuzja miała miejsce w maju zeszłego roku, podczas Survival Race. Zabrakło mi siły w rękach i spadłam z liny z wysokości około 2 m. Przy upadku kostka wywinęła mi się do wewnątrz powodując przeszywający ból. Z trasy zabrała mnie karetka, diagnoza: skręcony staw skokowy. Gula wielkości jabłka na kostce zmieniła się w opuchliznę, która miesiącami nie chciała zniknąć. Praktycznie cały sezon przeszedł mi koło nosa i koniec końców mam niestabilną torebkę stawową.
Druga kontuzja miała miejsce niecały miesiąc temu podczas jazdy na snowboardzie. Jadąc tyłem do stoku złapałam tylnią krawędzi deski i upadając podparłam się ręką. Nadgarstek przyjął na siebie cały ciężar ciała i nie wytrzymał. Rentgen pokazał podwójne złamanie kości przedramienia z przemieszczeniem. Dwie próby nastawiania kości w szpitalu, prawdopodobna operacja, minimum 6 tygodni w gipsie i wizja rehabilitacji. Plany wystartowania w poznańskim półmaratonie zniknęły w mgnieniu oka.
W naszym stadzie również koza Izka zmaga się z kontuzją, która jest efektem wypadku na rowerze sprzed dwóch lat (stłuczenie więzadeł bocznych piszczelowych). Przeciążenie lewej nogi spowodowało ból w pięcie. Wizyty u lekarzy, USG, RTG nie dawały żadnej diagnozy, a zabiegi fizjoterapeutyczne żadnych efektów. Wtedy zdecydowała się na tzw. blokadę, która tymczasowo likwidowała ból. Kolejne blokady pozwoliły jej biegać przez 2 lata zapominając o kontuzji. We wrześniu podczas biegu, już bez osłonowej blokady, coś strzeliło Izie w stopie powodując potworny ból. Diagnoza: prawie całkowite zerwanie rozcięgna podeszwowego. Orteza na 6 tygodni i dalsza rehabilitacja. 6 tygodni kompletnego uziemienia w domu, poruszania się o kulach i bólu przy każdym ruchu stopy. Dzisiaj, 4 miesiące po kontuzji, Iza nadal walczy, żeby odzyskać sprawność w nodze i wrócić do treningów.
Z czym musisz się zmierzyć podczas kontuzji?
Ból
Najprostsze ruchy sprawiają ci chroniczny ból, musisz dostosować się do nowych ograniczeń fizycznych. Na szczęście jest ketonal, a z czasem ból minie.
Smutek
Jeżeli do tej pory prowadziłeś aktywny tryb życia i nagle nie możesz – pojawią się negatywne emocje. Można się cieszyć z tego, że uraz mógł być bardziej poważny czy rozległy, ale jednocześnie trzeba zmierzyć się z nową rzeczywistością.
Zależność
Ta część może być szczególnie trudna dla osób z natury “samowystarczalnych”. Kontuzja często stawia nas w pozycji zależnych od pomocy innych.
Ograniczenia
Codzienne czynności mogą być teraz dla ciebie trudne. Być może nie odzyskasz już pełnej sprawności po kontuzji i będzie trzeba zweryfikować na nowo jaka forma aktywności jest dla ciebie najbezpieczniejsza, przynajmniej tymczasowo.
Akceptacja
Myślę, że najciężej jest zaakceptować stan, w którym jesteś. Dlaczego ja, dlaczego teraz? Najważniejsze (i jednocześnie najtrudniejsze) to pogodzić się z rzeczami, na które nie mamy wpływu i szukać nowych ścieżek i rozwiązań. Świat jest w końcu pełen niespodzianek 🙂
Życiowa pauza
L4, zalecenia lekarza czy rehabilitacja – jedno jest pewne: kontuzja każe ci zwolnić, albo zupełnie się zatrzymać. Musisz dać czas swojemu ciału na to żeby doszło do siebie. Dzisiaj w zabieganym trybie życia nie jest to proste. Każdy ma napięty grafik: sportowy, zawodowy, rodzinny czy też towarzyski.
Cierpliwość
Tygodniami, często miesiącami będziesz czekać aż sprawy wrócą “do normy” i będziesz mógł funkcjonować tak, jak dawniej. Fizjoterapeuta, który będzie z tobą pracował w trakcie rehabilitacji na pewno będzie cennym wsparciem i pomoże ci szybko stanąć na nogi.
Stres
Czeka cię sporo decyzji, stresu i wizyt kontrolnych. Zapewne w krótkim czasie staniesz się “specjalistą” w dziedzinie swojej kontuzji, który przeczytał każde internetowe forum na ten temat. Nieoceniony będzie lekarz, któremu zaufasz i który przeprowadzi przez cały proces.
Bariera psychiczna
Nawet już po wyleczonej kontuzji może pojawić się blokada nie tyle fizyczna, co psychiczna. Większa ostrożność i asekuracja oraz podświadome odciążanie kontuzjowanej części ciała. Potrzeba czasu żeby na nowo zaufać swojemu ciału.
Optymizm
Bez względu na rokowania bądź dobrej myśli 🙂 To najlepsza broń: zachować pogodę ducha i wiarę w to, że z czasem wszystko się ułoży. Kiedyś potraktujesz to, jako życiową lekcję i stopniowo wrócisz do tego, co kochasz.
Wsparcie
Wsparcie rodziny i przyjaciół pozwoli przetrwać wszystko. Otaczaj się pozytywnymi ludźmi, którzy będą trzymali kciuki za twój powrót do formy.
Kontuzja czy uraz to na pewno nie koniec świata, a kontuzja kontuzji nie równa. Życzę wszystkim aby wszelkie kontuzje omijały was szerokim łukiem, a jeżeli już was jakaś spotkała nie poddawajcie się i wierzcie w dobry scenariusz 🙂
Malwa
Anka: Wiesz co, Michał? Jakoś nie odczuwam stresu przed Beastem w Libercu (jak się okazało najdłuższy i najcięższy bieg przeszkodowy dla mnie do tej pory).
Beton (Michał): Jak chcesz trochę stresu to pobiegnij ze mną maraton za 3 tygodnie.
Tak została przeze mnie podjęta decyzja o wzięciu udziału w 18. PKO Maratonie w Poznaniu. Byłam przygotowana fizycznie. Ilość treningów i zawodów biegowych na to wskazywała. Czy psychicznie byłam na niego gotowa? W trakcie biegu okazało się , że tak 🙂
Stres był duży. Do tego stopnia nawet, że moje „kobiece sprawy” 😉 opóźniły się o dwa tygodnie po to, żeby dać o sobie znać w nocy przed biegiem. Rano, w dniu Maratonu trzęsły mi się ręce. Prysznic wzięłam dwa razy, bo 30 minut po pierwszym czułam, że pot spływa mi po plecach. Zdenerwowanie towarzyszyło mi do samego startu, który i tak opóźnił się 40 minut . To już nie miało dla mnie większego znaczenia. Ruszyliśmy w trójkę: ja, Michał (Beton) i Mikołaj (Kozafera) . Dzięki Mikołajowi było zabawnie. Jego teksty wywoływały uśmiech na twarzach całego towarzystwa, które akurat było wokół nas. Tak było do 22 km, bo od tego momentu Mikołaj biegł przed nami a ja i Michał nieco zwolniliśmy tempa. I wtedy zaczęła się dla mnie walka. Ta, z którą każdy biegacz, nie tylko Maratończyk z pewnością się zetknął i która jest najważniejszą jaką musi stoczyć. Bitwa w głowie. Do tego doszedł ból mięśni i przerażenie ilością kilometrów, które zostały do pokonania. Motywująco działał na mnie Beton i punkty z wodą, do których odliczałam kilometry. Czy był marsz? Tak, ale były to krótkie odcinki po 10 – 20 metrów. Michał nie zezwolił na dłuższe :P. Dzięki temu królewski dystans pokonałam z czasem 5h 34 minuty 🙂
W momencie, w którym to opisuję, nadal jest dla mnie niewiarygodne, że się udało. Momentami na trasie było bardzo zabawnie ale pozostawię te historie nam, uczestnikom, ponieważ były to żarty i scenki sytuacyjne, które pewnie w tym momencie tylko nas nadal by bawiły 😀 W każdym razie już wiem, że mam brata „bliźnioka” 😛
Dziękuję wszystkim „spersonalizowanym” (Wy wiecie kto!) a także tym obcym kibicom 😀 Napędzaliście mnie swoim dopingiem.
Na koniec powiem tak – maraton boli – w trakcie, zaraz po, dzień po i trochę pewnie to jeszcze potrwa. Ten bieg dał mi niezły wycisk (użyłabym innego słowa, ale nie wypada 😛 )
Było warto 🙂 Mogę dumnie nazywać się Maratończykiem.
Anka
Trenuję , bo lubię. Nie zmuszam się do tego. Jeśli wiem, że coś jest w moim zasięgu, ale nie sprawi mi to przyjemności, to raczej tego nie zrobię. Nie mam wewnętrznej potrzeby, żeby koniecznie coś sobie udowodnić. Tym bardziej jeśli chodzi o sprawy, które wydają mi się poza moimi możliwościami.
Wyjątkiem był MARATON – królewski dystans 42 km i 195 m.
10 lat temu kiedy przyjechałem do Poznania i po raz pierwszy widziałem ludzi przebiegających ten dystans, musiałem przyznać -zaimponowali mi. Pomyślałem sobie: “Pokonać maraton, to jest coś! Wiem, że mogę to zrobić jeśli się do niego przygotuję, więc może za rok?”
I tak odkładałem ten pomysł o kolejny rok i znowu kolejny…do momentu gdy stanąłem na wadze,a ona pokazała 100 kg. Była jesień 2013, a w Poznaniu po raz kolejny odbywały zawody im. Macieja Frankiewicza. Powiedziałem sobie: “Mogłeś to zrobić gdy byłeś w formie, wystarczyło trochę więcej potrenować… a teraz… już Ci się nie uda. Podróż dookoła świata pewnie też nie wypali i płyty raczej też nie nagrasz, ale… pomarzyć zawsze można”.
Kontenery lato 2014 – piję piwo ze znajomymi, poznaję nowych ludzi, jeszcze wtedy nie wiedziałem, że wśród nich jest gość, z którym ramię w ramię z jednej strony i z Anką z drugiej, pokonam pierwszą połowę mojego debiutanckiego maratonu. „Cześć jestem Beton, wpadnij do nas na trening”. Wpadłem. Zostałem. Nie trzeba było wiele.
Wiosna 2017 – pierwszy półmaraton, o którym pisałem w innym miejscu. Lipiec – pierwszy Beast w Krynicy, który styrał mnie kompletnie. Wrzesień – kolejne dwa biegi 21km : Forest Run na swojej ziemi, w Wielkopolsce i Spartan Beast w Libercu.
4 biegi na dystansach 21+ km w jednym roku i czas decyzji: może spróbuję? Zawsze chciałem. Pojawił się natłok myśli. Teraz? Może? Nie teraz? Za rok będę gotowy na 100%. Wiem, co będzie za rok? Zapisać się mogę, najwyżej nie pobiegnę. Ale po co wydawać kasę? Jak się zapiszę to wystartuję, najwyżej nie ukończę. Do 30 km dobiegnę, a potem się zobaczy. No ale jak przebiegnę 30 km to jak już nie kończyć. Dobra, zapisuje się, startuję, biegnę i muszę skończyć ten bieg, ale nie sam! W duecie ze zdrowym rozsądkiem, albo wbiegam na metę z nim albo wcale, jeśli pojawi się niepokojący rytm serca lub kontuzja i organizm powie nie, z tym walczył nie będę.
Z respektem i w pełnym skupieniu przebiegłem całą trasę (po 18 PKO PM nikt mi nie powie, że bieganie to tylko praca nóg). Pokonałem ból i zmęczenie, które towarzyszyło mi od 15 km. Kiedy przekroczyłem metę, poleciało mi kilka łez. Puściło zmęczenie, a razem z nim wszystkie demony, które ostatnio siedziały w mojej głowie. Dawno nie czułem się z siebie tak dumny, tak zadowolony i szczęśliwy jak tej słonecznej niedzieli. Chyba tylko ja wiedziałem ile ten bieg dla mnie znaczył. Czekałem na niego 10 lat.
To w sumie koniec tej opowieści. Nie będę tu pisał o turbo-super-ciężkich przygotowaniach, bo ich nie było (chociaż w treningu byłem cały czas). Nie będę pisał o restrykcyjnej diecie i mega wyrzeczeniach. To jest historia o tym co było najtrudniejsze. O dziwo nie był to 37 km, o którym wszyscy opowiadają legendy. To historia taka jakich wiele, która opowiada o tym, że najtrudniejszy krok, to ten pierwszy.
Kozafera
Częsty temat naszych kozich pogawędek.
Został tylko brokuł, albo paczka mrożonego groszku, albo najgorsza opcja- pół kilograma zwiędniętej marchewki 🙂 Oczywiście gdzieś tam w butelkach znajdzie się jeszcze odrobina oliwy z oliwek, oleju kokosowego czy octu balsamicznego. Jeśli ktoś z nas ma problem ze skomponowaniem potrawy ze składników, które ma w lodówce, pisze do Alphy. Naszemu Wodzowi wystarczy niewiele, żeby w jego głowie a za chwilę na naszym stole pachniała kolejna z rzędu potrawa bogatoresztkowa 🙂
Został Ci kawałek papryki, niedojedzony pomidor, zwiędnięty brokuł? Włóż warzywa do naczynia żaroodpornego, dodaj resztki wędlin, resztki mięsa z obiadu (kurczak świetnie się nadaje), posyp tartym żółtym serem. W wersji fit zrezygnuj z sera i polej wszystko jajkiem wymieszanym z przyprawami. Zapiecz.
A oto co ostatnio powstało z naszych resztek :
Zdarza się, że nawet Alpha nie jest w stanie nic poradzić na zawartość naszych szafek i lodówki 🙂
Zaczyna się sezon biegów przeszkodowych. Coś , na co Kozy czekają trenując ostro. Związany jest on z częstymi wyjazdami. Jedzeniowo omijamy po drodze przybytki w rodzaju Mc (no dobra, kawa może być ?)
Co więc jeść po drodze? Można wziąć ugotowane jaja albo puszkę makreli w pomidorach, ale kto w aucie wytrzyma ten zapach? ?
Kozy mają więc sprawdzone przekąski, z którymi właściwie się nie rozstają na wyjazdach. Takie, które zaspokajają głód ale dodają nam też energii, bo zawierają wszystko, czego organizm kozi potrzebuje do prawidłowego funkcjonowania.
Ostatnio zasmakowaliśmy w batonach Dobra kaloria. Są idealne na wyjazd. Nie zajmują dużo miejsca, są naturalne, bez dodatku cukru. Pyszne połączenie owoców i orzechów.
Ciężka praca na treningach plus dobre odżywianie skutkują tym, co najważniejsze dla każdego sportowca, chwałą, która trwa wiecznie 🙂 Oto, co przywieźliśmy ze sobą z ostatniego biegu.
Wielu z nas lubi biegi z przeszkodami, błoto i ryzyko, ale żeby zabawa nie skończyła się źle pamiętajcie o tym , że w takich warunkach czyha na nas niebezpieczeństwo !!!
Jest nim TĘŻEC !!!
Tężec to choroba zakaźna, ale nie zaraźliwa, wywoływana przez rozwijającą się w warunkach beztlenowych bakterię – Clostridium tetani
Jak wynika z prowadzonych statystyk, 80 proc. zakażeń powstaje wskutek drobnych zranień, otarć . Do rany wraz z brudem i ziemią dostają się bakterie. Po wniknięciu do organizmu produkują one silną truciznę, zwaną tetanospazminą. Toksyna ta uszkadza centralny układ nerwowy. Dochodzi do zwiększenia napięcia mięśniowego, a także bolesnych i długotrwałych skurczów różnych grup mięśniowych. Poważnym problemem mogą być skurcze mięśni oddechowych i krtani, ponieważ prowadzą do ostrej niewydolności oddechowej.
Można byłoby tu się rozpisywać nad dalszymi objawami tężca ale nie chodzi mi o to, żeby Was przestraszyć !
A właściwie tak- chcę Was przestraszyć a zarazem uczulić. Pamiętajcie, nie trzeba rezygnować z błota, przeszkód i szaleństwa !!!
Wystarczy się zaszczepić 🙂
Podstawowe szczepienie to czterokrotne dawki w pierwszym i drugim roku życia. Kolejne uzupełniające dawki podawane są w wieku 6, 14 i 19 lat Dlaczego wspominam o podstawowym cyklu, ponieważ wielu z Was to młodzi ludzie a dawka przypominająca powinna być powtarzana co 10 lat .
Aby uchronić osobę dorosłą przed zachorowaniem, konieczne jest powtarzanie podawania dawek tej szczepionki w odpowiednich odstępach czasu w ciągu całego życia, nie rzadziej niż co 10 lat.
Jednym słowem- szczepcie się i bawcie . Powodzenia na biegowych ścieżkach ups… przeszkodach 🙂
NarKoza
Wszyscy w Mud Goats zajadają się jajami. Przeważnie najprostsze potrawy- jajecznica albo ugotowane. Zdarza się jednak, ze ktoś chce zabłysnąć ? Wtedy pojawiają się takie oto wariacje na temat :
Sadzone w wersji romantiko 🙂
Jaja zapiekane w formach na muffinki z czymkolwiek, co jest w lodówce (ser, szynka, pomidory suszone, papryka, pieczarki, brokuł, cukinia…) Dowolność w tym temacie ogromna i ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia…. I zawartość lodówki ?
Kolejne jajo sadzone, osadzone tym razem na cukinii
Omlet na słodko z owocami
Od dawna wiadomo, że śniadanie bogate w białko i tłuszcz daje poczucie sytości na długo, a jajka są jednymi z najzdrowszych pokarmów, zawierającymi bardzo łatwo przyswajalne białko. Są też niskokaloryczne (1 jajko to 75kcal). Oczywiście najlepiej wybierać te od “szczęśliwszych kur” czyli oznaczonych 1 lub 0.
Jak już nudzą nam się kurze , szukamy alternatywy 🙂 Tak było zimą , kiedy kupiliśmy strusie jajo trenerowi na urodziny 🙂 Miał przyrządzić jajecznicę dla nas na trening. Niestety zobaczyliśmy tylko zdjęcie , na jajecznice czekamy nadal…
„Wygrywa tylko ten, kto ma jasno określony cel i nieodparte pragnienie, aby go osiągnąć”
~ Napoleon Hill
10 Poznański Półmaraton to już historia. Dwie z naszych kóz zaliczyły tego dnia swój ponad dwudziestokilometrowy debiut 🙂
Oto ich relacja- Półmaraton okiem debiutantów. Kozafery i Anki
21 km na 28 urodziny czyli 26 marca 89 kontra 10 PPM
Jest rok 1989r. Mamy niedziele Wielkanocną, w Polsce powoli kończy się komunizm. Czuć powiew wolności, ale nikt jeszcze nie wie tak naprawdę, że jakiekolwiek sportowe imprezy masowe będą cieszyły się taką popularnością. Tego dnia na szamotulskiej porodówce słychać tylko krzyk cierpiącej kobiety: Andrzej! Zabiję Cię! Po raz ostatni, przez Ciebie tu trafiłam!!!! Oto jednak jest: Syn! Następca tronu!
28 lat później:
Mikołaj – bohater z Wielkanocy ’89 staje do walki z dystansem i kondycją na 10 Poznańskim Półmaratonie – jego debiut w ukochanym mieście. Towarzyszy mu przyjaciółka Natalia. Znają się od czasu studiów, przyjechała specjalnie z Ostrowa Wielkopolskiego. Dla niej to też debiut. Biega od kilku miesięcy. W kwietniu ma ślub. Mówi, że pokochała biegać. W kręgu znajomych wszyscy zastanawiają się czy miłość utrzyma się po weselu. Miłość do biegania oczywiście.
Plan jest prosty i ambitny: nie tylko dobiec ale złamać dwie godziny. Natalia pomimo oporów daje się namówić. Biegniemy od samego początku w tempie 5:45 min/km.
Startujemy o 9. Pogoda jest cudowna, jest jeszcze kilka stopni, ale każdy wie, że będzie to ciepły, słoneczny dzień. W powietrzu czuć pozytywną energię. To zasługa wszystkich ponad 11 tys. biegaczy i kibiców. Na sobie mam bezrękawnik i dwa longsleeve’y – to chyba za dużo, trasa pokaże, ale nie ma już odwrotu. Startujemy. Biegniemy koło Bałtyku, zator na przewężeniu sprawił, że na kilka sekund zatrzymujemy się na trasie (jedyny minus ). Dalej biegniemy równo w założonym tempie. Mijamy Cytadele. Przygotowywałem się tu kilka razy do 10PPM z Night Runners – dodaje mi to pewności siebie. Wiem, że będzie dobrze. Wbiegamy na Garbary, spotykam Alphe. Pierwsza znajoma twarz na trasie. „Wszystkiego najlepszego i obyś nabiegał sobie tyle ile założyłeś”. Czuje moc i lecę dalej, choć w tym momencie poczułem, że dwa długie rękawy to o jeden za dużo. Wbiegamy na Drogę Dębińską. Pierwszy przystanek z wodą, więc uzupełniam płyny. Na trasie spotykam Irenę, kopę lat jej nie widziałem, miło, że wpadła pokibicować. Jest dobrze, omijam wodopój na 10 km. Był to błąd. To i legendarny podbieg pod Hetmańską odcinają mi prąd. Bieg, który do tej pory był przyjemnością, staje się walką z samym sobą. Patrzę na Natalię, widzę po niej, że z nią jest ok. Nie mogę być więc gorszy, ze mną też musi być ok. Jesteśmy za połową trasy. Szansa na złamanie 2h nadal istnieje. Na 15 km uzupełniam płyny. Ooooooo jak dobrze, czuje jak życie do mnie wraca. Mija mnie Turbo. Piąteczka i lecimy dalej. 17 km nawrót na Grunwaldzkiej, tu zaczynam czuć w mięśniach, że każdy kolejny krok powiększa dystans jaki jednorazowo przebiegłem w życiu. Patrzę na Natalię pokazuje mi, że damy radę, a ja jej wierzę. Postanowione- przyspieszamy na ostatnich 2 km i łamiemy 2h. Dobiegamy do Ronda Jana Nowaka-Jeziorańskiego – w głowię pojawiają mi się od razu wszystkie koncerty w niedalekim Eskulapie. Patrzę na Natalię, widzę, że nie jest dobrze. Pytam co jest. Słyszę: ko, ko, kolka. Nie przyspieszymy, ale lecimy dalej, jesteśmy w tym razem. Mijamy Collegium Chemicum. Już tylko kawałek. Wbiegamy na MTP i meta jest nasza. Udało się. Dobiegliśmy. Czas: 2:00:18. Wygrała zabawa, wygrała przyjaźń, wygrała motywacja, wygrał Poznań. A 2h? Złamiemy za rok 🙂
26.03.2017 ta data prześladowała mnie od tygodni. Gdzie się nie ruszyłam wszędzie plakaty przypominające mi, że to już niedługo. Ktoś by sobie pomyślał: to po co się zapisywałaś… Po to żeby go przebiec, żeby zrobić coś co było zaplanowane na kilka miesięcy wcześniej a musiało zostać odłożone. Dlaczego taki stres i negatywne emocje przed startem? Z poczucia totalnego nieprzygotowania, strachu, czy w ogóle go ukończę. Nawet nie sprawdziłam, czy jestem w stanie przebiec taki dystans i czy nie zacznie mnie w trakcie boleć noga (złamana w październiku). Biegałam zdecydowanie za mało, dystanse 5-6 km, raz 13. To już nieważne – udało się 😉
Dzień wcześniej odbiór pakietów i spotykamy się w małym stadzie. Pakiet startowy zachwycający, już dla niego samego warto było się zapisać ;-). Spokojna sobota, jutro trzeba wstać wcześnie i do tego po zmianie czasu na letni… no ale wszyscy tak musimy wstać. Nasza jedna z najszybszych kóz – Beton – zaproponowała mi wspólne przebiegnięcie. Do końca nie wierzyłam w to, że będzie mu się chciało wlec ze mną ale jak zobaczyłam, że nie ma słuchawek i mówi, że musi mnie pilnować żebym w tłumie mu nie zginęła to wiedziałam, że nie będę sama na trasie 😉
No to startujemy. Są tłumy, gra głośna muzyka a my czekamy w jednej z ostatnich stref na start. Pierwsze 5 km przeleciało i łapie mnie ta myśl „o f… jeszcze 3 razy tyle” – to był chyba najgorszy moment ale za chwilę była woda i tak sobie przeleciało te 21 km ;). Trochę sobie pogadaliśmy po drodze, pośmialiśmy się, zwłaszcza Beton jak mi się załączyła irytacja na mądrujących się kibiców – chyba taki mały kryzys 😉 No i nareszcie meta. Wszystkie kozy tam już były. Niektóre od dobrej godziny 😉 Pierwszy półmaraton zaliczony i nie ostatni bo kolejny w górach. Czy dystans maratoński kusi – ZDECYDOWANIE NIE ale ktoś kiedyś mówił nigdy nie mów nigdy…
To co zapamiętam- atmosfera w naszej drużynie – to jest chyba najfajniejsze w tym wszystkim, zmęczenie, radość na mecie, spacer po biegu, najgorszy kebab jaki jadłam, piękną słoneczną pogodę i tę satysfakcję!
Beton jeszcze raz dzięki 😉
Na śniadanie jaglanka i sok z buraka 🙂
Kaszę jaglaną ( 1 szkl. kaszy gotujemy w 2,5 szkl. wody) przepłukujemy zimną wodą i wrzucamy do wrzątku. Gotujemy, aż kasza wchłonie całą wodę.
Uruchamiamy wodze wyobraźni. Jaglankę można przyrządzić na wiele sposobów. Dobrze smakuje z prażonymi jabłkami z cynamonem lub wymieszana z łyżką masła orzechowego i podana z gruszką. Można ją posypać orzechami, wkroić banana…
Do tego wyciskany sok z buraka, selera naciowego, pomarańczy i jabłka.
Kasza jaglana – jedna z najzdrowszych kasz, to dużo łatwo przyswajalnego białka, wit. B1, B2 , B6 oraz żelaza. Idealna więc dla sportowców. Doskonała też w przywracaniu równowagi kwasowo-zasadowej.
Buraki – dość dużo ich w “diecie” Mud Goats, pod różnymi postaciami.
Po wypiciu dwóch szklanek soku z buraka czuje się porządny zastrzyk energii. Dzięki cukrom buraki są słodkie i mają nieco kalorii, ale nie są to cukry rafinowane szybko uwalniane do krwi (w przeciwieństwie do czekolady). Bardzo polecane dla sportowców i osób aktywnych. Burak spowalnia wchłanianie się tlenu (dzięki azotanom tam zawartym), a co za tym idzie – wolniej się męczymy. Pomaga usuwać szybciej zakwasy, przyczynia się do odżywiania fizjologicznego organizmu oraz budowy mięśni i poprawy kondycji.
Ponadto buraki:
Każdego czasami nachodzi ochota na coś słodkiego. Żeby nie ładować się byle czym, a jednak uciszyć ten głód, przygotuj daktyle nadziewane masłem orzechowym.
Potrzebujesz:
Daktyle nacinasz. Jeśli nie wchodzi w nie nóż, znaczy to, że kupiłeś mocno suszone i musisz je najpierw namoczyć 🙂 zalewając wrzątkiem na 15 min. Nie lubisz bezczynnnie siedzieć? Możesz w tym czasie strzelić sobie krótką rozgrzewkę plus obwodzik składajacy się z 10 burpees, 10 mountain climbers i 10 pompek. Obwód powtórz trzy razy. Dodaj na końcu 20 squats i możesz wyjmować daktyle 🙂
Odsącz je na ręczniku papierowym, natnij nożem , do środka włóż masło orzechowe i polej wszystko rozpuszczoną w kąpieli wodnej ( lub w mikrofali) czekoladą.
Oto i one
Mud Goats zażerało się nimi ostatnio po treningu 🙂
Różnie z tym bywa. Niektórzy są zaprzyjaźnieni z paleo, inni z dietą ketogeniczną. Mamy wegetarian i takich co nie jedzą tylko mięsa. Także takich co unikają nabiału i pszenicy. Większość jednak ma zasadę “żrę wszystko w rozsądnych ilościach i unikam śmieciowego jedzenia”.
Nasze posiłki często przygotowywane są w pośpiechu. Niekiedy ze względu na tak wyglądające dłonie po treningu nie mamy możliwości bawić się w kuchni 😉
Z tych powodów zdarza się, że do pracy zabieramy podobne zestawy 🙂
Na szczęście tego typu posiłki należą do rzadkości.
Śledźcie naszego bloga a w kolejnych postach poznacie przepisy na zdrowe i pyszne jadło.