• +48 509 289 135

Blog

Mud Goats > Blog
14 Kwi

Jaja na okrągło

by Sosia |Kwi 14, 2017 |0 Comments | Blog | , ,

    

     Wszyscy w Mud Goats zajadają się jajami. Przeważnie najprostsze potrawy- jajecznica albo ugotowane. Zdarza się jednak, ze ktoś chce zabłysnąć ? Wtedy pojawiają się takie oto wariacje na temat :

Sadzone w wersji romantiko 🙂

Jaja zapiekane w formach na muffinki z czymkolwiek, co jest w lodówce (ser, szynka, pomidory suszone, papryka, pieczarki, brokuł, cukinia…) Dowolność w tym temacie ogromna i ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia…. I zawartość lodówki ?

Kolejne jajo sadzone, osadzone tym razem na cukinii

Omlet na słodko z owocami

 

Od dawna wiadomo, że śniadanie bogate w białko i tłuszcz daje poczucie sytości na długo, a jajka są jednymi z najzdrowszych pokarmów, zawierającymi bardzo łatwo przyswajalne białko. Są też niskokaloryczne (1 jajko to 75kcal). Oczywiście najlepiej wybierać te od “szczęśliwszych kur” czyli oznaczonych 1 lub 0.

Jak już nudzą nam się kurze , szukamy alternatywy 🙂  Tak było zimą , kiedy kupiliśmy strusie jajo trenerowi na urodziny 🙂 Miał przyrządzić jajecznicę dla nas na trening. Niestety zobaczyliśmy tylko zdjęcie , na jajecznice czekamy nadal…

5 Kwi

10 Poznański Półmaraton

by Sosia |Kwi 5, 2017 |5 Comments | Blog | , , ,

„Wygrywa tylko ten, kto ma jasno określony cel i nieodparte pragnienie, aby go osiągnąć”
~ Napoleon Hill

10 Poznański Półmaraton to już historia. Dwie z naszych kóz zaliczyły tego dnia swój ponad dwudziestokilometrowy debiut 🙂

Oto ich relacja- Półmaraton okiem debiutantów. Kozafery i Anki

21 km na 28 urodziny czyli 26 marca 89 kontra 10 PPM

Jest rok 1989r. Mamy niedziele Wielkanocną, w Polsce powoli kończy się komunizm. Czuć powiew wolności, ale nikt jeszcze nie wie tak naprawdę, że jakiekolwiek sportowe imprezy masowe będą cieszyły się taką popularnością. Tego dnia na szamotulskiej porodówce słychać tylko krzyk cierpiącej kobiety: Andrzej! Zabiję Cię! Po raz ostatni, przez Ciebie tu trafiłam!!!! Oto jednak jest: Syn! Następca tronu!

28 lat później:

Mikołaj – bohater z Wielkanocy ’89 staje do walki z dystansem i kondycją na 10 Poznańskim Półmaratonie – jego debiut w ukochanym mieście. Towarzyszy mu przyjaciółka Natalia. Znają się od czasu studiów, przyjechała specjalnie z Ostrowa Wielkopolskiego. Dla niej to też debiut. Biega od kilku miesięcy. W kwietniu ma ślub. Mówi, że pokochała biegać. W kręgu znajomych wszyscy zastanawiają się czy miłość utrzyma się po weselu. Miłość do biegania oczywiście.

Plan jest prosty i ambitny: nie tylko dobiec ale złamać dwie godziny. Natalia pomimo oporów daje się namówić. Biegniemy od samego początku w tempie 5:45 min/km.

Startujemy o 9. Pogoda jest cudowna, jest jeszcze kilka stopni, ale każdy wie, że  będzie to ciepły, słoneczny dzień. W powietrzu czuć pozytywną energię. To zasługa wszystkich ponad 11 tys. biegaczy i kibiców. Na sobie mam bezrękawnik i dwa longsleeve’y – to chyba za dużo, trasa pokaże, ale nie ma już odwrotu. Startujemy. Biegniemy koło Bałtyku, zator na przewężeniu sprawił, że na kilka sekund zatrzymujemy się na trasie (jedyny minus ). Dalej biegniemy równo w założonym tempie. Mijamy Cytadele. Przygotowywałem się tu kilka razy do 10PPM z Night Runners – dodaje mi to pewności siebie. Wiem, że będzie dobrze. Wbiegamy na Garbary, spotykam Alphe. Pierwsza znajoma twarz na trasie. „Wszystkiego najlepszego i obyś nabiegał sobie tyle ile założyłeś”. Czuje moc i lecę dalej, choć w tym momencie poczułem, że dwa długie rękawy to o jeden za dużo. Wbiegamy na Drogę Dębińską. Pierwszy przystanek z wodą, więc uzupełniam płyny. Na trasie spotykam Irenę, kopę lat jej nie widziałem, miło, że wpadła pokibicować. Jest dobrze, omijam wodopój na 10 km. Był to błąd. To i legendarny podbieg pod Hetmańską odcinają mi prąd. Bieg, który do tej pory był przyjemnością, staje się walką z samym sobą. Patrzę na Natalię, widzę po niej, że z nią jest ok. Nie mogę być więc gorszy, ze mną też musi być ok. Jesteśmy za połową trasy. Szansa na złamanie 2h nadal istnieje. Na 15 km uzupełniam płyny. Ooooooo jak dobrze, czuje jak życie do mnie wraca. Mija mnie Turbo. Piąteczka i lecimy dalej. 17 km nawrót na Grunwaldzkiej, tu zaczynam czuć w mięśniach, że każdy kolejny krok powiększa dystans jaki jednorazowo przebiegłem w życiu. Patrzę na Natalię pokazuje mi, że damy radę, a ja jej wierzę. Postanowione- przyspieszamy na ostatnich 2 km i łamiemy 2h. Dobiegamy do Ronda Jana Nowaka-Jeziorańskiego – w głowię pojawiają mi się od razu wszystkie koncerty w niedalekim Eskulapie. Patrzę na Natalię, widzę, że nie jest dobrze. Pytam co jest. Słyszę: ko, ko, kolka. Nie przyspieszymy, ale lecimy dalej, jesteśmy w tym razem. Mijamy Collegium Chemicum. Już tylko kawałek. Wbiegamy na MTP i meta jest nasza. Udało się. Dobiegliśmy. Czas: 2:00:18. Wygrała zabawa, wygrała przyjaźń, wygrała motywacja, wygrał Poznań. A 2h? Złamiemy za rok  🙂

 

26.03.2017 ta data prześladowała mnie od tygodni. Gdzie się nie ruszyłam wszędzie plakaty przypominające mi, że to już niedługo. Ktoś by sobie pomyślał: to po co się zapisywałaś… Po to żeby go przebiec, żeby zrobić coś co było zaplanowane na kilka miesięcy wcześniej a musiało zostać odłożone. Dlaczego taki stres i negatywne emocje przed startem? Z poczucia totalnego nieprzygotowania, strachu, czy w ogóle go  ukończę. Nawet nie sprawdziłam, czy jestem w stanie przebiec taki dystans i czy nie zacznie mnie w trakcie boleć noga (złamana w październiku). Biegałam zdecydowanie za mało, dystanse 5-6 km, raz 13. To już nieważne – udało się 😉

Dzień wcześniej odbiór pakietów i spotykamy się w małym stadzie. Pakiet startowy zachwycający, już dla niego samego warto było się zapisać ;-).  Spokojna sobota, jutro trzeba wstać wcześnie i do tego po zmianie czasu na letni… no ale wszyscy tak musimy wstać. Nasza jedna z najszybszych kóz – Beton – zaproponowała mi wspólne przebiegnięcie. Do końca nie wierzyłam w to, że będzie mu się chciało wlec ze mną ale jak zobaczyłam, że nie ma słuchawek i mówi, że musi mnie pilnować żebym w tłumie mu nie zginęła to wiedziałam, że nie będę sama na trasie 😉

No to startujemy. Są tłumy, gra głośna muzyka a my czekamy w jednej z ostatnich stref na start. Pierwsze 5 km przeleciało i łapie mnie ta myśl „o f… jeszcze 3 razy tyle” – to był chyba najgorszy moment ale za chwilę była woda i tak sobie przeleciało te 21 km ;). Trochę sobie pogadaliśmy po drodze, pośmialiśmy się, zwłaszcza Beton jak mi się załączyła irytacja na mądrujących się kibiców – chyba taki mały kryzys 😉 No i nareszcie meta. Wszystkie kozy tam już były. Niektóre od dobrej godziny 😉 Pierwszy półmaraton zaliczony i nie ostatni bo kolejny w górach. Czy dystans maratoński kusi – ZDECYDOWANIE NIE ale ktoś kiedyś mówił nigdy nie mów nigdy…

To co zapamiętam- atmosfera w naszej drużynie – to jest chyba najfajniejsze w tym wszystkim, zmęczenie, radość na mecie, spacer po biegu, najgorszy kebab jaki jadłam, piękną słoneczną pogodę i tę satysfakcję!

Beton jeszcze raz dzięki 😉

 

3 Kwi

Poweekendowe odtruwanie

by Sosia |Kwi 3, 2017 |0 Comments | Blog | , ,

Na śniadanie jaglanka i sok z buraka 🙂

Kaszę jaglaną ( 1 szkl. kaszy gotujemy w 2,5 szkl. wody) przepłukujemy zimną wodą i wrzucamy do wrzątku. Gotujemy, aż kasza wchłonie całą wodę.

Uruchamiamy wodze wyobraźni. Jaglankę można przyrządzić na wiele sposobów.  Dobrze smakuje z prażonymi jabłkami z cynamonem lub wymieszana z łyżką masła orzechowego i podana z gruszką. Można ją posypać orzechami, wkroić banana…

 

Do tego wyciskany sok z buraka, selera naciowego, pomarańczy i jabłka.

Kasza jaglana – jedna z najzdrowszych kasz, to dużo łatwo przyswajalnego białka, wit. B1, B2 , B6 oraz żelaza. Idealna więc dla sportowców. Doskonała też w przywracaniu równowagi kwasowo-zasadowej.

Buraki – dość dużo ich w “diecie” Mud Goats, pod różnymi postaciami.

Po wypiciu dwóch szklanek soku z buraka czuje się porządny zastrzyk energii. Dzięki cukrom buraki są słodkie i mają nieco kalorii, ale nie są to cukry rafinowane szybko uwalniane do krwi (w przeciwieństwie do czekolady). Bardzo polecane dla sportowców i osób aktywnych. Burak spowalnia wchłanianie się tlenu (dzięki azotanom tam zawartym), a co za tym idzie – wolniej się męczymy. Pomaga usuwać szybciej zakwasy, przyczynia się do odżywiania fizjologicznego organizmu oraz budowy mięśni  i poprawy kondycji.

Ponadto buraki:

  • obniżają ciśnienie tętnicze, zapobiegają chorobom serca
  • wspomagają wytwarzanie czerwonych krwinek ( i to jest dla nas szczególnie ważne 🙂 )
  • wspomagają działanie wątroby, znoszą objawy kaca
  • mają działanie odchudzające (duża zawartość błonnika, przyspieszają przemianę materii, hamują apetyt na słodycze)
  • przyspieszają wydalanie toksyn z organizmu
  • działają jak afrodyzjaki
  • są skarbnicą witamin i minerałów

 

 

31 Mar

Przegrycha na słodko, na szybko, na słabszy dzień

by Sosia |Mar 31, 2017 |0 Comments | Blog | , , ,

Każdego czasami nachodzi ochota na coś słodkiego. Żeby nie ładować się byle czym, a jednak uciszyć ten głód, przygotuj daktyle nadziewane masłem orzechowym.

Potrzebujesz:

  • daktyle bez pestek ( tyle sztuk ile uważasz)
  •  masło orzechowe (koniecznie bez dodatku soli i cukru)
  • czekoladę o zawartości kakao min 70%

Daktyle nacinasz.  Jeśli nie wchodzi w nie nóż, znaczy to, że kupiłeś mocno suszone i musisz je najpierw namoczyć 🙂 zalewając wrzątkiem na 15 min.  Nie lubisz bezczynnnie siedzieć? Możesz w tym czasie strzelić sobie krótką rozgrzewkę plus obwodzik składajacy się z 10 burpees, 10 mountain climbers i 10 pompek. Obwód powtórz trzy razy. Dodaj na końcu 20 squats i możesz wyjmować daktyle 🙂

Odsącz je na ręczniku papierowym,  natnij nożem , do środka włóż masło orzechowe i polej wszystko rozpuszczoną w kąpieli wodnej ( lub w mikrofali) czekoladą.

Oto i one

Mud Goats zażerało się nimi ostatnio po treningu 🙂

   

29 Mar

Co jedzą Mud Goats?

by Sosia |Mar 29, 2017 |0 Comments | Blog | , , ,

Różnie z tym bywa. Niektórzy są zaprzyjaźnieni z paleo, inni z dietą ketogeniczną. Mamy wegetarian i takich co nie jedzą tylko mięsa. Także takich co unikają nabiału i pszenicy. Większość jednak ma zasadę “żrę wszystko w rozsądnych ilościach i unikam śmieciowego jedzenia”.
Nasze posiłki często przygotowywane są w pośpiechu. Niekiedy ze względu na tak wyglądające dłonie po treningu nie mamy możliwości bawić się w kuchni 😉

Z tych powodów zdarza się, że do pracy zabieramy podobne zestawy 🙂

 

Na szczęście tego typu posiłki należą do rzadkości.
Śledźcie naszego bloga a w kolejnych postach poznacie przepisy na zdrowe i pyszne jadło.

20 Lut

Morsowe kozice, czyli Mud Goats w wersji na zimno

by Speedy |Lut 20, 2017 |604 Comments | Blog | , , , , ,

morsowanie

Pewnie zauważyliście, że od jakiegoś czasu do zakresu organizowanych przez Nas treningów dołączyło dość nietypowe wydarzenie, jak na błotnych biegaczy. Nigdy nie mówiliśmy, że jesteśmy normalni, a kąpiel w jeziorze o temperaturze wody dochodzącej do 0°C, przy ujemnej temperaturze powietrza to tylko „kolejny krok w stronę nienormalności”.

 

Jak to się wszystko zaczęło…

Mama zawsze mi powtarzała – „Noś czapkę i ciepło się ubieraj,  żebyś się nie przeziębiła” –  ubieram się w miarę ciepło, czapki na co dzień nie noszę poza dwoma wyjątkami – bieganie i …morsowanie. Tak, morsowanie, bo o tym tu głównie mowa. Morsowanie??, nawet nie brałam tego pod uwagę ale jak się przebywa w towarzystwie ześwirowanych na punkcie szalonego sportu ludzi, to ta aktywność w końcu musiała się pojawić. Pierwszy raz wchodzimy z Ewelina i ekipą Dirty Sparrows, nad jeziorem Kierskim.

1

Rozgrzewka i bieg do wody – oj tak, w grupie siła i odwaga :). Woda wcale nie jest odczuwalna jako lodowata, ale czuć igiełki w nogach. Wyjście z wody i biegniemy jeszcze kawałek ścieżką, żeby zrobić drugie wejście i szybki powrót na suszenie i herbatę. Wspaniałe uczucie. Tak już 16 razy – to bardzo wciąga. Do tego stopnia, że będąc w domu rodzinnym w Święta znalazłam ekipę do morsowania i odwiedziłam zbiorniki wodne w „Kansas City” i Pabianicach ;).

2

Pisząc o morsowaniu, uważam tą aktywność za bardzo naturalną i, wbrew pozorom, bardzo przyjemną. Zdarzyło mi się też zrobić pełne zanurzenie, co na pewno niedługo powtórzę. Taki RESET – uczucie jak zamarzanie mózgu po szybkim zjedzeniu lodów, tylko zwielokrotnione.  Jak to wpływa na zdrowie – zobaczymy – póki co brak przeziębień, skóra po wyjściu z wody nigdy nie była tak napięta. Podobno takie kąpiele odmładzają :D. Przede wszystkim niesamowita satysfakcja i cudowne samopoczucie, chyba w tym wszystkim o to chodzi. Przy okazji poznałam mnóstwo zwariowanych i pozytywnych ludzi. Nie będę po kolei wymieniać, wiecie o kim mówię wariaty ;). Przy okazji takich spotkań można spróbować najlepszej zupy na świecie, bigosu, makowca i innych smakołyków :). Co dalej? Mielno i Międzynarodowy Zlot Morsów, na którym nie mogło zabraknąć reprezentacji Mud Goats  :).

2017-02-13-08-35-04

Serdecznie podziękowania dla #Dirty Sparrows OCR #Morsy Poznań #Łódzkie Morsy #Wielkopolski Klub Pływania Zimowego MINUS i całej reszcie zwariowanych na punkcie zimnej wody :).

//Anka

 

„Być albo nie być… . Bohater staje przed strategicznym wyborem pomiędzy bierną a czynną postawą” 

 Nie potrafię stać w miejscu. Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała stawiać poprzeczki coraz wyżej i coraz dalej. Z mojego słownika powinnam wykreślić frazę „nigdy w życiu”. Spytacie dlaczego?! Otóż trzeciego grudnia pierwszy raz zdecydowałam się morsować. Kiedyś twierdziłam, że to nie dla mnie. A jednak, okazało się zupełnie inaczej. Spodobało mi się tak bardzo, że od stycznia taplam się systematycznie w zimnej wodzie, a przeręble podniecają mnie tak bardzo, że włażę do nich średnio dwa razy w tygodniu.

20170212_134551_richtonehdr

Natomiast ostatni weekend upłynął mi w towarzystwie moich Mud Goats-owych przyjaciółek w Mielnie na Międzynarodowym Zlocie Morsów. Byłyśmy tam razem z Anką oraz Małą Czarną, które tak samo jak ja, zachorowały na chorobę zwaną MORSOWANIEM ;). Atmosfera była gorąca, mimo minusowej temperatury. Barwny tłum morsów zmierzający na plaże przez ulice Mielna, głośna muzyka, podziw przechodniów i radość wszystkich uczestników rozgrzewała nasze serca. W takiej atmosferze wejście do zimnego morza było czystą przyjemnością!

16910741_10210699319192968_1753760606_o

Nic dodać, nic ująć – chciałoby się rzec, ale przytoczę Wam tylko pewne przesłanie:

Kochani, nieważne jakie pokonujesz słabości, to uczy nas jak walczyć z przeciwnościami losu. Dlatego, wybierając między postawą bierną a czynną, nie zastanawiajcie się jaką przyjąć! Właściwa jest tylko jedna!

//Narkoza

 

Trudno w to uwierzyć, ale nienawidzę zimna !!!

Wejście do lodowatej wody i to jeszcze zimą … “nigdy w życiu” powiedziałabym jeszcze parę  miesięcy temu. Co zatem mnie przekonało do tak bestialskiego (mam na myśli znęcanie się nad samą sobą :-D) czynu?

Otóż bardzo błahe sprawy:
1) ujędrnić ciało, któremu systematycznie funduje porządny trening mięśni, o skórę również należy zadbać,
2) podreperować  odporność, żeby choroba nie przeszkadzała mi  w treningach,
3) zwiększyć tolerancję na zimno, którego, tak jak już wspomniałam, nie znoszę. Może łatwiej będzie mi je zaakceptować :).

15220174_202942503446043_2315430228871769892_n

Myślę, że moje oczekiwania, co do tych trzech powodów morsowania stają się powoli faktem. Natomiast nadal twierdzę, iż samo morsowanie nie będzie należało do moich ulubionych form spędzania wolnego czasu.

Faktycznie, samo zanurzenie to mega dobra zabawa, zaraz po czuję się fantastycznie (poziom endorfin jest bliski szczytu). Jednak, jak planuję kolejną sesję lodowo-wodną, przechodzą mnie dreszcze i mam ochotę się wycofać.

16710658_741072422718026_1815943168_o

Także bez ściemy: NIE LUBIĘ, ZIMNO MI !!!!
Ale mimo wszystko WALCZĘ ZE SWOIMI SŁABOŚCIAMI DLA DOBRA MOJEGO CIAŁA oraz DUSZY

//MałaCzarna

 

3

Tak to właśnie wygląda. Wystarczy przyjąć odpowiednią postawę i wszystko jest możliwe. Aby zacząć morsowanie wystarczy się przełamać, potem jest już z górki. Zima nie trwa wiecznie, więc trzeba korzystać. My już nie możemy się doczekać kolejnego razu, kiedy to znowu będziemy siekierą! wyrąbywać przerębel, żeby przez chwilę zanurzyć się w spokojnej toni, rześkiej i zimnej wody. Wtedy kąpiel jest już tylko krótkim odpoczynkiem, po ciężkim treningu z siekierą w dłoni ;).

Do zobaczenia!

8 Paź

Poród Matki Natury – czyli jak powstawał Xtreme Challenge

by Beton |Paź 8, 2016 |2 Comments | Blog | , , , ,

Wspólnie z Fundacją Sport Challenge i jej założycielem Krzysztofem Pilarskim, pomysłodawcą Xtreme Challenge, przygotowaliśmy bieg. Wasze komentarze upewniły nas w przekonaniu, że było warto. Chcielibyśmy Wam przedstawić jak powstawał Xtreme Challenge, uwierzcie nie było łatwo. Nasze pierwsze “dziecko” rodziło się w bólach, pocie i z zaskakującymi dla nas sytuacjami. Poniżej relacje współtwórców owego wydarzenia – Anki oraz Mega Kozy. Każdy opowiedział ze swojego punktu widzenia jak ekstremalnie trudno przygotowuje się bieg z przeszkodami.

14522891_890695381074566_5581226669064019637_n

RELACJA MEGA KOZY

Godzina 5:00 – czas się zbierać, zabieram torbę spakowaną dzień wcześniej i wyruszam w drogę. Jest niedziela, na dworze jeszcze ciemno. Myślę sobie – ale z nas świry, kto normalny wstaje o tej godzinie w niedzielę, by jechać do lasu na jakieś mokradła, bagna i inne chaszcze? No tak… ale my jesteśmy Mud Goats i wszystkie te rzeczy to dla nas jak plac zabaw dla przedszkolaka. Tam czujemy się najlepiej. Zabieram Bartka aka Calm, a po drodze spotykamy jadącą Małą Czarną.

Godzina 6:00 – jesteśmy na miejscu, tak jak się umawialiśmy wcześniej. W końcu przez ostatnie dwa dni walczyliśmy z oznakowaniem trasy (szczególny szacun dla Ani i Eweliny za poświęcenie), a dzisiaj musieliśmy dokończyć parę szczegółów, by wszystko było tak jak trzeba. Minuty upływają bardzo szybko, chwila moment a na zegarku już 9:20. Za 40 minut zaczynamy najlepszy bieg naturalny OCR w Polsce. Moje miejsce na trasie to największa niespodzianka biegu, czyli tyrolka i przeprawa przez rzekę. Prócz tego miałem się zająć poczęstunkiem dla biegaczy, czyli ciasteczka, czekoladki i inne smakołyki, a do tego ciepła herbatka. Tak, tak! Ciepła herbatka! Bo po przeprawie przez rzekę każdy potrzebował ogrzać się herbatą. Zabieram znajomego Andrzeja, który podjął się wolontariatu na naszym biegu, biorę także młodego chłopaka, który również oferował swoją pomoc. Chłopaka zawożę na inną przeszkodę gdzieś w środku lasu, tłumaczę co ma robić i szybko zasuwamy nad Wartę, gdzie czeka już rozłożona tyrolka.

20160930_112231

Godzina 10:00 – jesteśmy już gotowi, dostaję wiadomość, że trasa została ostatecznie oznaczona. Uuufff całe szczęście! Teraz już jestem spokojny, że wszystko wypali. Około 10:30 widzimy pierwszego biegacza. O mało nie przebiegł koło nas nie zaliczając tyrolki. Jakież było jego zdziwienie kiedy powiedzieliśmy mu, co ma zrobić. Szybko założył uprzęże, żeby już po chwili przeprawić się z powrotem do nas przez rzekę. Po wyjściu pełen banan od ucha do ucha i tekst – “ale daliście czadu. Suuuper”. Szybki poczęstunek i puszczamy go dalej na trasę. Po chwili następni biegacze przybywają do nas i wierzcie lub nie, ale w oczach każdego z nich widziałem tą iskierkę podniecenia, radości i trochę zwątpienia. W końcu na jakim innym biegu w Polsce zjeżdża się tyrolką nad rzeką i to na odległości ponad 100m??? Na jakim przeprawiasz się wpław przez rzekę która ma 14 stopni??? Tylko u nas – na Xtreme Challenge!!! Czy był to zawodnik, czy zawodniczka, a było ich trochę, każdy po wyjściu z wody był szczęśliwy. Każdy dziękował za przygodę – dla niektórych – życia! Za nowe przeżycie. Za super atrakcję, za extremalne doznanie, a najczęściej słyszałem po prostu “SUUUPER, a można jeszcze raz???” Mnie niestety nie było dane przebiec naszej trasy w tym dniu, bo do końca pilnowałem naszego cateringu dla biegaczy, jak i częstowałem ich muzyką z głośnika, jednak uwierzcie, że wyznaczając trasę można tak samo się zmęczyć 😀 i wybrudzić. Tyrolkę jednak zaliczyłem. Nie mogłem sobie odmówić. Przeprawa też fantastyczna i wcale woda nie była taka zimna. A może była tylko nie każdy ma taki bojler jak ja 😀 .

14567528_890678721076232_4571731947483638130_o

Po 14:30 przybiegają do nas ostatni biegacze, a z nimi Bartek zamykający trasę. Zbieram więc wszystko szybko i jadę na start/metę która była parę kilometrów dalej. Na miejscu spotykam szczęśliwych finisherów, niektórych już przebranych, innych jeszcze brudnych, ale każdy dumnie ściskał odlewany X zawieszony na łańcuchu. Myślę, że bieg mimo kilku niedociągnięć wyszedł bardzo, bardzo dobrze. Tym bardziej, że to nasz debiut. Dzisiaj czytamy, że ludzie już czekają za następną edycją, że mamy zrobić ją jak najszybciej bo stworzyliśmy nową historię. Nowy kierunek w biegach OCR, bo głównym wyzwaniem jest Matka Natura i to ona będzie nam podkładać kłody pod nogi.

Aha, no i bobry też już czekają. Tak więc wypatrujcie nowego wydarzenia, a póki co ostro się przygotowujcie, bo łatwo nie będzie.

/Mega Koza

 

RELACJA ANKI

Xtreme – czyli gdyby kózka nie skakała… to by zero fun-u miała.

Od kilku dni jestem członkiem stowarzyszenia Mud Goats i nagle wszystko się zmienia. Już nie tylko będę brać udział w Xtreme Challenge, ale będę jego współtwórcą. Jeszcze nie mam nawet swojej koszulki, a już mamy zebranie z Krzysztofem Pilarskim, aby ustalić co robimy. Jest sierpień, do wydarzenia mało czasu, a my jesteśmy w lesie z przygotowaniami. Dlaczego skoro bieg był od dawna zaplanowany? Dlatego, że życie nas zaskakuje, ktoś odchodzi, ktoś przybywa, ktoś choruje. Życie.

Pierwszy wypad do lasu w Biedrusku – ja i Mega Koza. Badamy tereny koło przepięknych mostów. Rewelacja! Chaszcze, błoto, rozryta droga przez czołgi z wielkimi kałużami i mułem – oj będą tam grzęznąć. Mamy jakieś 1-1,5 km, a nawet nie opuściliśmy terenu koło jeziora. Powrót, dzielimy się zdjęciami, jest dobrze. Jednak wcale nie jest dobrze – to teren wojskowy, nie możemy tam wejść. Chyba czegoś nie zauważyliśmy…

111

Jedziemy znowu, większą ekipą, wchodzimy w las i co? I nic! Nuda, trochę pod górkę, ale tylko las i nic więcej. Gdzie te bajery, gdzie te przeszkody. Wściekłość. Co my im zaoferujemy – bieg po lesie? Pierwsza bomba atomowa na nas spadła. Myśli, że to będzie porażka – nie bieg z przeszkodami, a bieg przełajowy – jaka nowa jakość biegów OCR?? Na szczęście udało nam się wynaleźć to, co potrzebne do tego typu zawodów –  jest bagno, jest rzeczka, mamy gęsty las przy Warcie, bunkry, transzeje, milion rodzajów lasu. Z każdym kolejnym wyjazdem trasa nam się klarowała. Wszystko, co napotkało Was po drodze to godziny poszukiwań, łażenia, czasami biegania po lesie. Tuż przed samym wydarzeniem oznaczając trasę jeszcze znajdowaliśmy przeszkody dla Was. Oprócz jednego, nerwowego penetrowania lasu, każde następne poszukiwania to była przyjemność, męcząca bardzo, ale przyjemność. Woda, dużo słońca, wesołe towarzystwo, pies 🙂 Jest gdzie oznaczać! Działamy!

Dzień “taśmowania”, piątek rano jedziemy i zaczynamy! Dzielimy się na zespoły, dowodzą nimi osoby, które najlepiej poznały ten las. Jak to wolno idzie… czasu mało… została jeszcze tylko sobota. Mamy oznaczoną końcówkę trasy w lesie od ulicy (w tym małą przerwę k. transzei,  “Tak Michał! Pamiętamy, żeby to oznaczyć jutro jak Ciebie nie będzie!” – upewniamy go po raz hmm… nieważne który 😀 ). Druga ekipa zrobiła część trasy 5+, doszliśmy z taśmą również do szmaragdowego jeziorka, znajdując dodatkowe miejsce z podbiegami w dość gęstym lesie. Spadamy na grilla, robi się ciemno, a my jemy tartę owocową, palcami, nie czekając aż znajdą się plastikowe sztućce. Chyba byliśmy głodni! Wracamy tu jutro, w innym składzie. To ta sama tarta, którą Beton dostał w szpitalu 😀 Nieskromnie powiem mistrzostwo świata po takim męczącym dniu 🙂

23

Sobota. Wyjazd z domu 9:00. Biedrusko, podział na grupy i oznaczamy. Czas goni, idzie wolno, kończy się taśma, cześć osób się zgubiła z poprowadzeniem trasy. Szybkie instrukcje co i jak. Część z nas musi jechać do domu, Jacek i Weronika nie ma opcji żeby zostali. Szli bagnem, wymarzli, wolne tempo i konieczność zatrzymywania się na znaczenie trasy skutecznie potęguje wyziębienie. W trakcie telefon do przyjaciela – potrzebujemy więcej taśmy, latarki, czołówki. Ja i Mała odpoczywamy czekając na dostawę sprzętu. Sprzęt dostarczony, do tego jedzenie. Zostałyśmy same z Naną. Jesteśmy twarde – idziemy!

1111

Chyba już przyzwyczaiłyśmy się do zmęczenia, bo nawet za bardzo o nim nie mówimy. Jest koncentracja, mamy misję – oznaczyć. Idziemy skończyć trasę 5+ i do tego został nam kawałek wzdłuż Warty. Docieramy do miejsca gdzie skończyli i … trasa została źle poprowadzona. Jakieś nieporozumienie nastąpiło, niczyja wina, pech. Zwijamy ją, żeby biegacze się nie pogubili. Decyzja, idziemy do Warty i tak skończymy. W lesie z czołówkami już tylko (duża latarka się “skończyła”) na zmianę rozwijamy taśmę. Po lewej stronie Warta, a z każdej strony las. Nawet nie było strachu, cały czas to skupienie. Przejście przez trzciny – tutaj krótka relacja na żywo – tak wiem, źle aparat trzymałam, poruszałam nim, no ale wybaczcie nie często mam okazję buszować po nocy w lesie. Taśma się kończy… dokładnie przy mostku, tam gdzie zaplanowałyśmy dziś skończyć. Jeszcze jakieś pół godziny na pieszo przez las i jesteśmy na parkingu. Ruszamy, Nana momentalnie usypia.

20161002_101531-1

Niedziela. 4:30 pobudka. 6:00 wszyscy na miejscu, pełna mobilizacja, nikt nie zawiódł. Ja, Anioł i Jacek oznaczamy końcówkę przy mostach, Alpha i Mała sprawdzają bagno, a Weronika i Bartek 5+. Jakieś pechowe to 5+, bo w momencie zameldowania znów się dowiadujemy, że tam się pogubili. Mała i Alpha ruszają rowerami na odsiecz. Oznaczyli praktycznie tuż przed rozpoczęciem zawodów. Ja siedzę już na rozwidleniu tras. Słyszę tylko głos w mikrofonie i muzykę. Czekam i za jakieś 15 minut pojawiają się pierwsi zawodnicy, lecą szybko, nie zwracają zbytnio uwagi na mnie i podane na pieńku kawy. Kolejni ludzie to już wrzaski, krzyki, przekleństwa i śmiech. Ciekawa jestem kto powiedział “wolę 30 kilometrów monkey bar niż to…” śmiało przyznać się 🙂 Ekipa ADHD drze się chyba najgłośniej podczas mojej warty. Po niecałych dwóch godzinach wracam do bazy. Są znajomi, są też pierwsze osoby, które ukończyły bieg. Trochę się pokręciłam, coś się zjadło i … została ostatnia fala, a w niej jedna osoba. Bartek deklaruje, że pobiegnie z chłopakiem. Nie tak miało być, mieliśmy już sobie odpuścić, dość trudów i co?! I zmiana obuwia i ja z Eweliną jesteśmy już na rozgrzewce. Dołącza do nas Parkingowy i ruszamy. Za jakiś czas doganiamy ekipę ze Środy Wielkopolskiej, stałych bywalców naszych treningów biegowych. Jest cudownie, zabawnie, trasa fajna 😉 dla nas znana ale! jest tyrolka, nie testowaliśmy jej wcześniej. Reewelaaacja, jechałam jak chłopaki mówili głową w dół. Bosko! Potem wyżerka i to jaka: żelki, ciastka, banany, dekstroza. To ostatnie najlepsze 😉 Lecimy dalej. Szmaragdowe jeziorko. Była dowolność co do jego pokonania, można było bokiem, można było wejść. Z tego co wiem większość ludzi płynęła. Woda masakrycznie zimna. Później znów kolejna odsłona lasu, transzeje itd. Tuż przed ulicą TRACH!, chyba nawet nie biegłam, a szybki marsz i na prostej powierzchni jakoś źle nogę postawiłam, poczułam okropny ból, który mnie przewrócił. Ludzie na chwile zamarli. Co robimy? Wstałam, ból odpuścił nieco. Idą ze mną. Chłopaki chcą mnie nieść. Każę im lecieć do mety i kogoś po mnie wysłać na rowerze. Ja znam trasę, wiem, że niedługo będzie ścieżka i się do niej doczłapie. Poradzę sobie. Posłuchali :). Złapałam jakiś kij i idę. Dochodząc do jeziorka wyszedł po mnie Bartek i Miłosz. Trasę (omijając mały odcinek) pokonałam – który to raz już nie liczyłam…

5555

Koniec, dla mnie. Do mnie mało co już docierało. Emocje wzięły górę, widziałam tylko, że jest dobrze, chyba się podobało, no i ból. Ratownicy zawinęli nogę. Nie znieczulili niczym. Chyba się lekko tam poryczałam ze dwa razy. Kumulacja wszystkiego.

05.10.2016 zostały niecałe 4 tygodnie z nogą w gipsie, pękła kość strzałkowa. NIE ŻAŁUJĘ!

Dziękuję Wam! Dołączenie do Mud Goats i wszystko co się z tym wiąże jest bardzo wysoko na mojej liście “Najlepsze co mogło się w życiu przytrafić”.

/ANKA

14500194_890678587742912_2957286453057576292_o
Za umożliwienie wzięcia udziału w tworzeniu tego wydarzenia ogromne podziękowania dla Krzysztofa Pilarskiego oraz jego fundacji Sport Challenge.

sc

29 Wrz

NarKoza na górskich ścieżkach :)

by Beton |Wrz 29, 2016 |0 Comments | Blog | , , ,

Rok temu czytałam o Przejściu Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej – moja decyzja mogła być tylko jedna “za rok biorę w tym udział i na pewno przejdę je całe “. By móc zrealizować wyzwanie trzeba było skutecznie kogoś namówić, żeby nie robić tego w pojedynkę. Podatnym gruntem okazał się siostrzeniec Tomek, dla którego to również było ciekawe sprawdzenie siebie. Czas mijał, a każde z nas na swój sposób przygotowywało się do Przejścia. W międzyczasie było sporo innych zawodów, biegów i wędrówek po górach…

“Nadejszła wiekopomna chwila” !

14453952_1222056657814784_1600640961_o

16.09.2016 rok, piątek

Wybiła godzina 11.59 – uczczenie minutą ciszy Goprowców, pomysłodawców Przejścia: Mateusza Hryncewicza i Daniela Ważyńskiego. Cisza pięknie dźwięczała w uszach mimo tłumu czekającego na start. Pierwsze kilometry na Hale Szrenicką były wymagające. Ruszyliśmy z Tomkiem wraz z falą ludzi. Nie chcieliśmy odstawać, ale jednocześnie myśleliśmy o tym ile przed nami. Pogoda dopisywała, słoneczko grzało, widoki przypominały nam o tym, dlaczego tu jesteśmy. Każdy kto chociaż raz szedł szlakiem górskim wie o czym piszę.

Szliśmy, mało rozmawialiśmy, byliśmy skupieni na drodze. Najważniejszym było dojść w limicie czasowym na Okraj. Tak też się stało – o zmierzchu w schronisku na Okraju (34km) posililiśmy się pierogami, popiliśmy herbatką i ruszyliśmy dalej. Noc urokliwa, księżyc oświecał nam trasę, a my dążyliśmy do kolejnych punktów kontrolnych. Na około 54km punkt żywieniowy – organizatorzy zadbali byśmy mieli ciepłą strawę. Tutaj postanowiliśmy również odpocząć. Nigdy nie pomyślałabym , że miejsce w parku na ławce będzie tak cudnym miejscem na wypoczynek, a kołderkę zastąpi koc nrc (folia termoizolacyjna) 🙂 Po pełnych dwóch godzinach ruszyliśmy dalej, słyszeliśmy, że zbliżamy się do wymagającej Różanki (59km) Fakt – poczuliśmy ją w nogach, ale nasze głowy się nie poddawały! Do kolejnego punktu kontrolnego szliśmy częściowo po asfalcie, dołączaliśmy się do grupek ludzi. Nowe twarze, nowe historie i opowieści dlaczego i przez kogo się znaleźli w tym zwariowanym przedsięwzięciu. Wszyscy również zastanawialiśmy się kiedy nastanie załamanie pogody – wisiało to w powietrzu…

14438921_1222041444482972_2010007623_o

17.09.2016 rok, sobota

Godzina 15.00 – stało się!  Z nieba spadła ściana deszczu. To właśnie przez deszcz wielu Przejściowiczów zaczęło rezygnować. Tomek od kilkunastu km kuleje 🙁 zbliżamy się do Góry Szybowcowej (87km), zdrowy rozsądek Tomka podpowiada że czas na rezygnację…

Co teraz?! Co robić ?! Mam siły ale sama iść ?! Zaczęłam szukać osób,które mnie przygarną.

Niestety moje przejście wisiało na włosku, jeden z młodych ludzi ocenił mnie po wyglądzie i odmówił pomocy (powiedziałabym nawet, że po chamsku) Popłakałam się, ponieważ to wyzwanie miało swoje drugie oblicze. Miałam je skończyć dla dwóch drogich mi osób, pozytywne zakończenie miało uświadomić im, że wszystko jest możliwe i będzie jeszcze dobrze. (Wy wiecie prawda?!) Postanowiłam poprosić kolejne osoby – było to małżeństwo. Zgodzili się, dziękuję za to, że nie musiałam sama się błąkać w ciemnościach. Szkoda tylko, że tak trudno było do Was dotrzeć, ale uznałam, że widocznie to miała być kolejna próba mojego charakteru. Kilka pomyłek, kilka pobłądzeń, nadal ściana deszczu, brak snu, brak posiłku – tylko woda, a mimo to cały czas byłam w grze.

14466946_1222044351149348_259833474_o

Zakręt śmierci – kolejny punkt transportowy – tutaj sporo ludzi rezygnowało, a zostało do końca tylko 24km! Mimo, że przemokłam calutka, powstały otarcia na ciele przez mokre ciuchy, dygotałam z zziębnięcia ani przez chwilę nie pomyślałam, żeby się poddać. Na trasie pojawił się Marek z Krakowa (mors) – mój motywator! Ruszyliśmy z kopyta, Wysoki Kamień(119km) w mgnieniu oka był nasz. Ostatnie km mimo zmęczenia okazały się rewelacyjne, zbliżaliśmy się do Jakuszyc w dobrych humorach, mimo że po raz kolejny nadłożyliśmy drogi. Ostatni punkt kontrolny – Jakuszyce (128km) – wolontariusze poinformowali nas,ze ze spokojem zdążymy na czas na metę. Niestety jak potem się okazało nie było to takie proste – trasa na Przedział nie była łatwa, a zejście torem saneczkowym sprawiło problemy. Okropne błoto, kamienie, deszcz, zmęczenie i kolejna pomyłka w kierunkach spowodowały panikę, że nie zdążymy! Marek pognał z kijkami pod pachą, a ja szybko przeliczyłam km, tempo i również z pełną determinacją ruszyłam do mety!

14438837_1222044711149312_437440681_o

18.09.2016 rok, niedziela

Godz. 11.45 – Szałas Żywiecki -Meta Przejścia Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej!!!

Tak, tak, tak! Zrobiłam to!!! 137km pokonanych w limicie!

Tomek czekający na mecie ze łzami w oczach, pełny dumy z cioci 🙂 poruszył moje serce. Marek, który podziękował mi za towarzystwo (ja również dziękuję) i ludzie, którzy z pełnym szacunkiem gratulowali! Dziękuję organizatorom za zorganizowanie imprezy !!!!

14509125_1181829998545501_267085727_n

/NarKoza

26 Wrz

Z betonowego pamiętnika – czyli jak prawie nie zdobyć Korony Maratonów Polskich

by Beton |Wrz 26, 2016 |0 Comments | Blog | , , ,

Będzie to najbardziej osobisty z moich wpisów. Może za bardzo osobisty…ale jeśli choćby jednemu z Was pozwoli uwierzyć, że nie wolno się poddawać (nigdy!), to myślę, że warto…

dsc_0742

14 kwietnia 2014 r.

Budzę się.

Próbuję wstać. Chyba nigdy w życiu mnie tak nóżki nie bolały, ale OK – są usprawiedliwione – wczoraj przebiegłem pierwszy w swoim życiu maraton. Pierwszy i ostatni – tak powtarzałem przez ostatnie kilka miesięcy. Mówię do siebie: “Dzień dobry Maratończyku Michale!” i ból jakby doskwiera mniej … 😉

Czytam sobie różne artykuły w sieci (dla maratończyków Michałów i im podobnych), by trafić na info o Koronie Maratonów Polskich. 5 największych/najważniejszych maratonów w ciągu 2 lat (do których przebiegnięty wczoraj ORLEN Warsaw Marathon się nie wlicza).

Taaa, jasneee – głupkowato uśmiecham się do siebie – Raz to mogło się udać, ale .. Nie! No way! Nie ma szans…

Oj, tak, drogi Czytelniku, ziarno właśnie zostało zasiane…

owm__28

 

29 sierpnia 2016 r.

Fajnie się patrzy na te 4 maratońskie medale: Poznań, Kraków, Wrocław, Dębno. W każdym zapisana piękna historia. Trzeba było pojeździć trochę po kraju, trochę pobiegać, ale za niecały miesiąc spełni się jedno z największych – jak do tej pory – betonowych marzeń. Wiem, że do Królewskiego Dystansu trzeba podchodzić z szacunkiem – 42 km 195 m to nie przelewki, ale nie mam też żadnych wątpliwości. To się stanie – ukończę 38. Maraton Warszawski zamykając się idealnie – na styk – w regulaminowych dwóch latach. W końcu w tzw. międzyczasie awansowało się na ultrasa – Korona to niejako już tylko formalność.

Formalnością miał też być odbiór wyników badań lekarskich.  Czuję się bardzo dobrze, jakoś nie docierają do mnie zaniepokojone miny ludzi “w białych kitlach”. Nagle. Ni z tego ni z owego. Pani Doktor prosi Panią Pielęgniarkę: “Siostro, łopatę poproszę!” Ja nie bardzo ogarniam co się dzieje, siostra taszczy ten ciężki szpadel i nim zdążyłem zaproponować pomoc Pani doktor przejmuje “sprzęt” i z konkretnym zamachem: JEB! przywala mi nim w głowę.

Wg personelu medycznego wyglądało to trochę inaczej:

“Panie Michale, tu nie ma innego wyjścia. Musi Pan udać się do szpitala. Na oddział. Hospitalizację musimy rozpocząć jak najwcześniej”

Pani Doktor razem z Panią Pielęgniarką zabierają się za wypisywanie skierowań, a ja siedzę wbity w fotel i czekam.

W środku coś krzyczy: “sorry, ja nie mogę, ja mam plany… zawodowe, sportowe, mudgoatsowe”

Na zewnątrz zaś coś nieśmiało dopytuje: “a czy wiadomo na jak długo?”

“Co najmniej miesiąc. Myślę, że do końca września.”

Nie pamiętam jak to się stało, że jestem w mieszkaniu. Zaryczany ściskam te skierowania i dokumenty, z których rozumiem chyba tylko jedno słowo: “pilne”.

Spoglądam na wieszak na ścianie z brakującym jednym jedynym medalem do Korony. Czyli co? Czyli jednak nie? Przecież będę w tym czasie w szpitalu… Wiem, że “takie marzenia” są teraz najmniej ważne…

Dwa dni później snuję się już w szlafroku po sterylnych korytarzach…

img_20160901_144816

 

24 września 2016 r.

Siedzę w autobusie do Warszawy. Udało się. Udało się wcześniej skończyć leczenie. Dziękuję Wszystkim, którzy w tym cholernie trudnym czasie byli ze mną 🙂 Jedyne co trenowałem to przyjmowanie zastrzyków, a opcja: “Złamię 3h w Warszawie – to dopiero będzie zwieńczenie Korony” musiała zostać ze względów zwykłej odpowiedzialności wyłączona. Ja chcę PO PROSTU to ukończyć. I choć będzie to najwolniejszy maraton w  moim wykonaniu to piękniejszego zwieńczenia Korony nie mogłem sobie wymarzyć…

25 września 2016 r.

Warszawa. Krakowskie Przedmieście. Stoję pomiędzy innymi biegaczami. Za chwilę wszystko się zacznie, ale nim padnie oczekiwane “START” z głośników leci piosenka Czesława Niemena “Sen o Warszawie”. Serce zduszone, a po policzku spokojnie ocieka łza….

Ile to razy śniłem w tym szpitalnym wyrku o Warszawie? Nie liczyłem.

Ruszamy. Jest przepiękna pogoda. Słońce świeci mi prosto  w twarz. Patrzę w jego stronę, by cytując Klasyka nie widzieć cieni. Nie spieszę się w ogóle. Cieszę się. Cieszę się biegiem. Celebruję każdą chwilę. Podziwiam miasto – piękną mamy tę Stolycę. Zdecydowanie najpiękniejszym fragmentem trasy były Łazienki (Park Łazienkowski, nie toy-toye!) Wbiegając tam, czułem, że żyję!

Nie powstrzymywałem się z emocjami. Bo i po co? Nie jestem w stanie – jak bardzo bym się nie starał – przekazać Wam tego co działo się we mnie, w środku.

Nie napiszę o tym, jaka była organizacja biegu – a była pewnie genialna przy takiej liczbie uczestników. Ja jednak nie umiałem się skupiać na nad takimi rzeczami.

Napiszę o Panu w średnim wieku, który machał na trasie ogromną biało-czerwoną flagą. Tak, ten sam tak samo jak na moim pierwszym maratonie… Napiszę o tabliczkach kibiców takich jak: “Chuck Norris nigdy nie przebiegł maratonu” czy “Wyglądasz lepiej niż mój transparent”. Napiszę o dziewczynie, która na trzydziestym-którymś kilometrze krzyczała przez megafon: “Zobaczcie! Zobaczcie jak szybko biegnie dzisiaj Michał!” Och, bejbe, wzrok to masz chyba gorszy niż mój, ale ładnym ludziom więcej się wybacza. Jeśli ten świński trucht to “szybki Michał” to znak, że musimy się chyba lepiej poznać… 🙂

Na ostatniej prostej przed metą ryczę już jak dziecko. W duszy dopełnia się katharsis, które zaczęło się w Tatrach 1,5 miesiąca temu. Szczęście wypełnia mnie całego – no może z wyjątkiem prawej łydki, gdzie chwyta silny skurcz. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów… i jest!

dsc_0745

 

Od spełnienia marzeń piękniejsze może być chyba tylko odzyskiwanie tych utraconych! Dolatują do mnie dziennikarze z TVN-u, gdyż skrajne emocje – tak potrzebne w telewizji – widać na odległość. Kręcę tylko głową, że nic nie powiem i odchodzę…

Spoglądam na zrobiony kilka dni wcześniej tatuaż na moim prawym ramieniu. “42.195” – pamiątka po tym, co wydarzyło się latem Roku Pańskiego 2016. Mógł to być napis z cyklu “Never give up”, ale do człowieka z Politechniki liczby zawsze lepiej przemawiają… 😉  Aniu! Dziękuję za pomoc przy dziaraniu betonu! 🙂

dsc_0751

 

Na mecie mój Brat ze Znajomymi. Już po wszystkim. Skończyło się. Coś się w moim życiu skończyło.

To nie tak, że słowo “NIEMOŻLIWE” zostało wykreślone z Betonowego Słownika. Kartka z tym słowem została wydarta, podarta na drobne strzępki, które później spalono.

Jeśli Tobie życie będzie chciało przywalić łopatą w głowę – pamiętaj! Nic nie dzieje się bez przyczyny… 😉 …i cytując mojego Ulubionego Klasyka Klasyków!:

“Nie płacz w liście

nie pisz że los Cię kopnął

nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia

kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno

(…)”

/ks.Jan Twardowski/

7 sierpnia 2068 r.

Warszawa. Krakowskie Przedmieście. Stoję pomiędzy innymi biegaczami. Za chwilę wszystko się zacznie, ale nim padnie oczekiwane “START” z głośników leci piosenka Czesława Niemena “Sen o Warszawie”. Serce zduszone, a po policzku spokojnie ocieka łza….

Budzę się.

Leżę w łóżku i wycieram ten pieprzony policzek.

To był piękny sen…

Spoglądam na moje ramię – skóra pomarszczona, ale OK – jest usprawiedliwiona – w końcu ma przeszło 80 lat… Na ramieniu wyryte dawno temu “42.195”

To nie był piękny sen. To było piękne życie…

Uśmiecham się.

Zasypiam.

dsc_0747

/Beton

31 Sie

Rage Run – debiut jakich mało!

by Speedy |Sie 31, 2016 |0 Comments | Blog | , ,

  Rage Run  –  Łąkie (pow. złotowski)  –  07.08.2016

13938561_1041195539321084_8249626835383725988_n

Niedzielny poranek, mieścinka o swojsko brzmiącej nazwie Łąkie, cisza, spokój… Zazwyczaj, ale nie tym razem, bo właśnie rozpoczyna się pierwszy Rage Run – bieg z przeszkodami, “WŚCIEKŁY BIEG” :). Oczywiście nie mogło tam zabraknąć ekipy Mud Goats, która sprawdziła na własnej skórze (oraz kopytkach 😉 ) co zgotowała dla wszystkich uczestników ekipa GoToRage. Dlatego licznie stanęliśmy na starcie biegu, co dało się zauważyć na “koronacjach”. Ale nie zdradzajmy wszystkich szczegółów od razu :). O tym czy ekipa Rage Run stanęła na wysokości zadania organizując debiutancki event oraz jak to jest przeżyć swój pierwszy raz w biegu OCR przeczytacie poniżej w relacjach Kózek :).

13925569_615463378631884_3321223757389452003_o

 

Debiutem miał być Men Expert Survival Race we wrześniu w Poznaniu ale nie wyszło, jestem zbyt niecierpliwa i zaczęłam szukać czegoś wcześniej :). Debiut Rage Run – wiedziałam, że się na niego zapiszę jak tylko pojawiła się informacja, że Rage Run wraz z drużyną Mud Goats organizują wspólny trening nad jeziorem Maltańskim i każdy kto go ukończy otrzyma zniżkę. Bez niej też bym się zapisała :). Taki plan pojawił się w mojej i mojej koleżanki Asi głowach. Po treningu okazało się, że oprócz drużyny Mud Goats, udało się stworzyć drużynę współtowarzyszy treningowych Mud Goats OSWS (Odkryj Silniejszą Wersję Siebie) – zebrało nas się całkiem sporo!

 

RR_ania

 

Plan na bieg był bardzo prosty – dobrze się bawić i tak też umówiliśmy się w kilka osób, że lecimy razem dla wspólnej zabawy zupełnie nie patrząc na czas. Duże podziękowania dla Tomasza Krysińskiego, który był silnym wsparciem i żonglował nami przez te ścianki, poganiał kiedy trzeba było, wyciągał z bagna jak było trudno – nie dał nam się zatrzymać 🙂 Jego żonie dziękujemy za fajne zdjęcia (były naprawdę rewelacyjne – sporo osób pytało zanim pojawiła się galeria z biegu – skąd macie takie foty! :))RR_MGosws

/Ania

 

Rage Run od początku zapowiadał się obiecująco. Od momentu poznania organizatorów podczas treningu otwartego w Poznaniu, wiedziałam, że to będzie fajna impreza. Ludzie zaangażowani w to robią, tacy jak my wariaci z pasją 🙂

Sama otoczka biegu świetnie zorganizowana. Na polanie nad brzegiem jeziora zapewniono atrakcje dla dzieci i dorosłych. Na scenie DJ zapodawał niezłą muzę, można było coś zjeść i wypić zimne piwko 😉

Trasa biegu krótka, ale bardzo wymagająca. Dużo podbiegów i stromych zbiegów, spory i dość głęboki odcinek malowniczego bagna, do tego kilka ustawionych przeszkód – ścianek, opon, małpi gaj oczywiście i najgorsza dla mnie przeszkoda podczas której straciłam dużo sił to tzw. piesek, czyli ciągniesz po górkę na linie betonowy kloc. To była masakra. Na koniec najprzyjemniejszy moment to skok do wody na linie z rampy w jeziorze.

To tak w dużym skrócie 🙂

W przyszłym roku z przyjemnością przyjadę na drugą edycję Rage Run

13903277_1041196342654337_6072339397922649530_n

/IZA

 

Debiutancki event chłopaków ze Złotowa. O dali radę jak mało kto! 🙂
Nie będę się za bardzo rozpisywał i postaram się zmieścić wszystko w pigułce. 6 km niby mało, ale trasa poprowadzona serpentynami po górkach tak, że po kilku podbiegach płuca wrzeszczały o więcej tlenu 🙂
Fantastyczne bagno – jeszcze w tak malowniczym trzęsawisku się nie poruszałem, aż nie chciało się wychodzić. Pozostała część trasy ciekawa poprowadzona w zróżnicowanym terenie. Przeszkody – raczej standardy plus kilka nowości. Kilka z nich nietrafionych, ale jak na debiut jest to dopuszczalne. Największy hardcore to czołganie w pokrzywach – na samą myśl o tym już swędzą mnie kolana. Z ciekawostek – swing na 20 metrowej linie z lądowaniem w jeziorze – można by się bujać cały dzień. Podsumowując trasę – niezbyt ciężka, ale ciekawa i wbrew pozorom dość wyraźnie odczuwalna w nogach.

 

13902802_1041197345987570_2582901843145119719_n

 

Organizacja bardzo spoko. Fajne miasteczko, muza, konferansjer i rozgrzewki prowadzone przez super ekipę – czyli Mud Goats :P. Medal bardzo sympatyczny, a trofea dla drużyn odjechane. Tym bardziej, że udało się nam wrócić z jedną z nich do domu! Rage Run ma zadatki na przezajebisty bieg. Dlatego na stałe wpisuje się w mój kalendarz startów.

13900059_1041197805987524_4910404617584381455_n/Alpha

 

 Po udanym starcie w Biegu Wygasłych Wulkanów jechałem do Łąkie z nadzieją na dobry wynik i jeszcze lepsze miejsce. Wszystkie aspekty przemawiały za tym, że powinno być dobrze:

– województwo wielkopolskie więc teren nie był górzysty, z dużą szansą, że podbiegi mnie nie wykończą,

– mniejsza ilość przeszkód naturalnych z solidną dawką hopek, ścianek i sztucznych niespodzianek przygotowanych przez organizatorów, na których teoretycznie czułem się mocniejszy

– no i siłownia, którą ostatnio odwiedzałem regularnie, więc czułem, że kondycja jest silna, a ja mocny.

Na starcie chyba zgubiła mnie pewność siebie. Bardzo szybki początek w moim wykonaniu i pierwszy kilometr odbijał się czkawką przez następną część trasy. Zadyszka, która pojawiła się podczas ciągnięcia płyty chodnikowej na linie nie chciała mnie opuścić, a podbiegi (które w mojej opinii były jedynym minusem biegu, ze względu na swoją monotonie) tylko ją pogłębiły. Nawet postoje nie pozwoliły mi odzyskać płynnego oddechu. Nie mając już szans na dobre miejsce, wsiadłem do kajaku, choć przed startem tego nie planowałem i zaliczyłem zadanie specjalne. Po tym fragmencie mój stan się ustabilizował i pozwolił mi odzyskać radość z biegania. Kolejne przeszkody dawały coraz większą frajdę z tej imprezy. Po raz pierwszy miałem okazje czołgać się nie w piasku, a w błocie – czego z miejsca stałem się mega fanem. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść… Przeszkoda błotna – najbardziej ekstremalna jaką miałem do tej pory okazje pokonać. Organizatorom dopisało szczęście, bo błoto zazwyczaj jest albo płytkie i długie, albo krótkie i głębokie. Obfite opady deszczu spowodowały, że tym razem było i głęboko i daleko do stabilnego lądu. Wyjście z tego bagna było najlepszym co mnie spotkało tego dnia. Reszta trasy do mety to był przysłowiowy „pikuś”.

Do mojej listy grzechów muszę dopisać zaniedbanie treningu biegowego. Pokutę już otrzymałem. Czas na realizacje mocnego postanowienia poprawy.

A sam Rage Run – jak na debiutanta to mega profesjonalny potwór. Jeśli będzie miał równie profesjonalną promocję to ma szansę stać się jednym z czołowych biegów OCR w Polsce.

13895087_1041196929320945_6113700957873362257_n

/KOZAfera

 

Rage Run – gdy w zeszłym roku dowiedziałem się, że w moich rodzinnych stronach odbędzie się bieg z przeszkodami, od razu zapisałem sobie tę datę w kalendarzu. Nawiązaliśmy kontakt z organizatorami i od słowa do słowa podjęliśmy decyzję o współpracy. W Pyrlandii prowadziliśmy treningi przygotowujące do podobnych wyzwań a chłopaki z RR regularnie czołgali wiarę po terenach sierpniowego biegu. Zapowiadało się dobrze, a wyszło… wybornie! Organizacja, oznakowanie trasy, sama trasa, przeszkody –  wyglądały jakby RR robił takie biegi co miesiąc. Największe wrażenie zrobiły na mnie wąwóz, w którym dostałem estetycznego, mentalnego orgazmu oraz pierwszorzędne bagno, które przypomniało najlepsze chwile z Katorżnika. Chyba ciężko o lepszą rekomendację. Czekam na kolejną edycję, organizatorzy na pewno nas nie zawiodą. Go to Rage!

13920746_1041196815987623_8339934975923018625_n

/TurboKoza

 

RAGE RUN na pewno zapiszę się w mojej pamięci na długo. Przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy w mojej karierze sportowej 🙂 stanęłam na najwyższym miejscu na podium, TAK, w swojej kategorii miejsce pierwsze.

Również dla mojego kochanego psiaka, Nany, która po raz pierwszy miała możliwość towarzyszyć swojej pani podczas zawodów, był to debiut. Cała impreza dostarczyła Nanie mnóstwa nowych atrakcji, na bank wpłynie to na jej postępy w socjalizacji, może nawet stanie się sławna 😛 (sporo jej słodkiego pyszczka widać na filmie promującym wydarzenie)

Pojechałam walczyć o to trofeum i udało się, choć nie było łatwo. Mimo, iż trasa stosunkowo krótka (jak dla mnie) przeszkód sporo, nowych lub znajomych ale zdecydowana większość stanowiła dla mnie nie lada wyzwanie. Do czego muszę się przyznać… potrzebowałam niejednokrotnie pomocy, czyli do mojego zwycięstwa przyłożyli się również moi rywale 😉 Tutaj dziękuję panom, którzy czasem podali rękę oraz naszemu ALPHIE, Michałowi, jak zwykle służył pomocą swoim podopiecznym.

Organizacja – rewelacja!!! pod każdym względem. Gratuluję organizatorom stworzenia ciekawej oraz wymagającej trasy, przemiłej, przyjaznej atmosfery oraz ciekawych nagród. Niczego nie brakło, wszystko dopięte na ostatni guzik. Będę podawała dalej!

13912784_1041197635987541_4996070166494089509_n

/Mała Czarna

 

Dużo nie brakowało i nie wziąłbym udziału w tym biegu – co z perspektywy czasu byłoby ogromnym błędem.

Jak wspomniałem na początku -niewielka mieścinka Łąkie, niedaleko Złotowa, dzięki nawigacji dało się trafić do miejscowości. Do biura zawodów kierowały już drogowskazy od Organizatorów. Sprawny odbiór pakietów i już można ruszać na start. Jako plus już na początku trzeba oddać, że parking, biuro zawodów, start i meta zlokalizowano bardzo blisko siebie, więc z komunikacją nie było najmniejszych problemów.

Rozgrzewka przed startem prowadzona przez Alphę i można ruszać na trasę. Startowaliśmy w pierwszej fali, co miało swoje plusy dodatnie i plusy ujemne. Już na początku oberwałem jedną z gałęzi prawie w oko, a na trasie też było ich jeszcze sporo. Ale za to wszystkie przeszkody pokonywaliśmy jako pierwsi. Trasa prowadziła przez lasy, łąki, jeziora i …. bagno. Iście królewskie, to była swego rodzaju wisienka na torcie, który upiekła dla nas ekipa Rage Run. Brodząc w bagienku po kostki nie można było mieć pewności, że stawiając następny krok, nie wpadniemy do wody po szyję. Poza tym sporo przeszkód i atrakcji na trasie, a wśród nich m.in. rzut oszczepem, przeciąganie „trylinek” (wiki: sześciokątnych płyt betonowych służących do budowy parkingów), przerzucanie opon, przechodzenie po linie, ślizg, czołganie pod drutem kolczastym, wspinanie po linie, czołganie pod samochodami (nie wiem co tam kiedyś rosło, ale ręce miałem strasznie pokłute), …  Długo można by wymieniać wszystkie z przeszkód. Zwieńczeniem trasy był skok na linie do jeziora – bajer.

Po przekroczeniu linii mety na szyi zawisł elegancki medal. Do tego piwko, coś do zjedzenia i człowiek mógł być zadowolony. Tym bardziej, że ostatecznie uplasowałem się na 2 pozycji OPEN :).

13920373_615472275297661_3191621953265853405_o

 

Jak sami widzicie Rage Run to dobry bieg z przeszkodami, który bez precedensów będziemy polecać i który długo będziemy jeszcze wspominać. Cała trasa prowadząca przez lasy, łąki, jeziora i to bagienko… 🙂 była rewelacyjna. Przeszkody – każdy mógł znaleźć coś, co szczególnie przypadło mu do gustu. No i najważniejsze – Mud Goats zdobyło komplet odznaczeń: 1 miejsce w klasyfikacji Kobiet, 2 miejsce w klasyfikacji Mężczyzn i 3 miejsce Drużynowo :). Organizując swój debiutancki bieg Ekipa Rage Run spisała się na medal. Polecamy każdemu, kto nie miał okazji spróbować, a ten kto uczestniczył, na pewno wróci tu za rok. My też !!!

 

/Speedy

 

Obczajcie wideo 🙂

https://www.facebook.com/gotorage/videos/619751504869738/

 

Strona 2 z 812345...Ostatnia »
Scroll Up