• +48 509 289 135

Blog

Mud Goats > Blog
13 Paź

“Czterdzieści (dwa) km minęęęłooo jak…” – 16.PKO Poznań Maraton

by Beton |Paź 13, 2015 |0 Comments | Blog

DSC_5808

PO CO?

16. PKO Poznań Marathon wydawał mi się niepotrzebny. Wychodziłem z założenia, by nie biegać dwa razy “tego samego”(wyjątkiem – Katorżnik – tam się nie da nie wracać), ubiegłoroczna poznańska jubileuszowa imprezka była zaś już na liście “checked” maratonów polskich potrzebnych do zdobycia Korony. To jest cel. Jesienią biegłem (jeśli można użyć tego słowa – biegłem) maraton we Wrocławiu, trzeci z listy. Aby “zrobić życiówkę” i złamać magiczne dla mnie 3:30 potrzebne było czterdzieści parę sekund. Po wakacyjnym okresie pełnym służbowych obowiązków i braku czasu na treningi Wrocław powiedział mi jednak: “Oj, dramat!” i zamiast 3:30 łamałem 3:50 – ot jakieś 20 minut różnicy.

Zatem – PO CO?! Po co startować w maratonie, który odbywa się parę tygodni później?

Zapisując się na Poznań nie wiedziałem jeszcze o Wrocławskiej Masakrze Butami Biegowymi, a przekonały mnie naprawdę kusząca trasa, fakt, że to TUTAJ! (nie muszę nigdzie specjalnie jechać) oraz Przyjaciółka. TO CO? Jakoś pobiegniemy…

Wiedziałem, że słowo “JAKOŚ” nie będzie tyczyć się Dominika – naszej świeżo upieczonej Kozy, a mojego jednego z najlepszych Przyjaciół, z którym znamy się jeszcze z okresu studiów. Chłopak ma ewidentnie MOC i na bank coś w stylu – cytując klasyka – “ukrytych opcji kenijskich” w genach. 😉 Chcecie wiedzieć jak się debiutuje na dystansie maratonu w czasie 3:21:51? (… co będzie później?? … OMG!!) Zobaczcie, tzn. przeczytajcie jak to wyglądało z Jego perspektywy… 😉

DSC_5826

Udział w Poznań Maraton był moim debiutem na królewskim dystansie. Jak się okazało, bardzo owocnym debiutem.

Myśl o wzięciu udziału w tym biegu chodziła za mną już wcześniej. Do tego namowy co poniektórych. Ale dostałem warunek – przebiec treningowo co najmniej 30 km. Mijały kolejne dni, a ochota na “wybieganie” nie przychodziła. Zmobilizowała mnie w końcu data podwyższenia opłaty startowej. Nie było innego wyjścia. I tak przebiegłem 33 km. Potem raz jeszcze 30 km. I na tym skończyły się moje wybiegania :). Na szczęście treningi biegowe z MudGoats mobilizowały.

I przyszedł ten dzień, dzień w którym przyszło mi się zmierzyć z dystansem, który nie do końca wiedziałem jak ugryźć. I tu nieoceniona okazała się pomoc Kozy “po fachu” – doświadczonego maratończyka, ultramartończyka, biegacza górskiego i długo by jeszcze wymieniać. Wszyscy wiemy o kogo chodzi, a mniej domyślnym podpowiem – Koza z betonu.

Ranek, bardzo chłodny, nawet mroźny. Start 9:00. Czekaliśmy z wyjściem na zewnątrz możliwie długo, żeby się nie wychłodzić. Kilka minut do startu i rozgrzewające rytmy dobiegające z głośników – trochę poskakaliśmy, jak na Kózki przystało :).

Wybiła godzina zero. Start. A my ciągle stoimy. Mija chwila. My stoimy. Coś się z przodu rusza. My stoimy. W końcu ruszyliśmy, w sumie, to spacerowaliśmy. Po przekroczeniu linii startu można było w końcu się rozpędzić.

Na trasie gęsto. Próbowałem trzymać tempo 4:50-5:00, ale w tłumie było ciężko. Po kilku pierwszych kilometrach się rozluźniło. Tempo w porządku. Mimo świecącego słoneczka, po kilku powiewach zimnego wiatru wiedziałem, że odpowiednio się ubrałem. Kilometry mijały, na punktach żywieniowych zwalnialiśmy, w końcu kilka sekund nas nie zbawi. Po drodze najważniejszy kibic – Żona. Szybki całus, w jej oczach lekkie zaskoczenie – fakt nigdy wcześniej tak nie robiłem, i lecimy dalej. Jest moc! Znajome twarze na trasie też dawały mocnego kopa i od razu biegło się lżej. “Ogień z dupy” może nie szedł, ale dawaliśmy radę :).

Przez całe 26 km trzymaliśmy się razem. Widok Małżonki znów dodał skrzydeł i dodatkowy power gwarantowany. Później jakoś tak samo wyszło i zgubiłem Betona (Mam nadzieję, że nie ma mi za złe). Graniczne 33 km zbliżały się coraz szybciej. Owiana famą ściana miała tam czekać. I była, tyle, że kilometr później. Na szczęście tylko kartonowa, ale za to jaka piękna! Do tego Iza z pomponami, krzycząca “Tam masz piwo!” – rewelacja. Niestety nie skorzystałem, ale nie ukrywam ochota była :). Leciałem dalej. Tempo ok. 4:40 – przeszło mi przez myśl, że uda się ugryźć parę minut od magicznej granicy 3,5h.

Widać stadion, znowu znajome twarze i biegnie się jakoś szybciej. W okolicach 39 km jakiś koleś krzyczy: “Dominik, ciśnij! Już tylko 3 km do mety. Dasz radę biec szybciej.” I jakoś znalazły się dodatkowe zapasy energii. Niestety moje nogi już czuły dystans, który pokonały. Ale, dawały radę :).

Wiedziałem, że będzie dobrze. Na “ostatniej prostej” leciałem jak na skrzydłach…yy.. na kopytkach :). W końcu meta! Czas na zegarze poniżej 3:25 – więc rewelacja. Wtedy nogi się odezwały i ciężko było już “normalnie” chodzić. Po chwili przybiegł Beton – życiówka poprawiona!

Jestem Maratończykiem :). Moje nogi też to wiedziały. Dlatego szybki masaż trochę im pomógł. Zimne piwko i posiłek regeneracyjny (tak to nazwijmy) i już jest dobrze . Czas netto 3:21:51 – dużo lepszy, niż moje oczekiwania. Z uśmiechem na twarzy i bolącymi nogami zakończyłem udział w poznańskim maratonie. Pierwszym na pewno, ostatnim … raczej nie :D.

/Dominik vel. Speedy KOZAles

DSC_0026

Raz jeszcze SZACUN Dominiku!!! Przepiękna sprawa!!! 🙂 🙂 🙂

A tak 11 października wyglądał z betonowego punktu widzenia:

Niedzielny poranek. Piz#a niemiłosiernie. (=jest bardzo, bardzo zimno) Wychodząc rano dostałem SMSa od Przyjaciółki, z którą miałem spotkać się na starcie, trasie i mecie, Przyjaciółki, która  przekonała mnie, by jednak w Poznaniu pobiec. Ania to osoba o niezwykłym biegowym potencjale i wzorowej treningowej systematyczności. Tak po ludzku – fajnie jest biegać i rozmawiać z Kimś, kto kończy zdanie, które Ty zaczynasz (i vice versa) – poziom zrozumienia między nami na najwyższym poziomie. I to właśnie Ania – po paru miesiącach naprawdę rzetelnych przygotowań krótko przed startem ulega kontuzji. Nie pobiegniemy razem. A to treść SMSa, którego odczytałem w oczekiwaniu na tramwaj przed startem w Poznań Maraton:

“Lekkiej nogi do końca 🙂 Chce widzieć nr 3826 na mecie przed 12:30 😉 Biegnij…dla tej, która dzisiaj nie może :P”

Pierwsza myśl: “No k..a mać, jeszcze się nie zaczęło, a ja już będę ryczał?” 🙂 Nie było planów życiówki w Poznaniu, nie było porządnego przygotowania stricte-biegowego (brak długich wybiegań przed maratonem to nie jest dobry pomysł – weryfikowane na Wrocław Maraton) Nie było jeszcze czegoś. Nie było innego wyjścia. Dziś musiał być jednak ten dzień – dzień PR.

3…2…1… Ruszyliśmy! Starałem się nie przesadzać na początku, pamiętając, by obchodzić się z Królewskim Dystansem z należnym mu szacunkiem. Biegło się po prostu rewelacyjnie! Bez spoglądania na Endomondo, bez zegarka. Lwią cześć maratońskiej ścieżki przemierzałem razem z Dominikiem mijając po drodze Jego Małżonkę (a moją Przyjaciółkę) Olę oraz mych rodziców, rodzeństwo i …naszego psa 🙂 – Tobiego, który “rok temu przyniósł mi szczęście, więc i w tym przyjechał pokibicować” 🙂

DSC_0523

Poznańscy Kibice są niezwykli i wygrywają z innymi! Możecie oczywiście powiedzieć, że jestem nieobiektywny “bo rodzina”, “bo przyjaciele i znajomi”, “bo shih tzu”, ale to nie tylko moja opinia! JESTEŚCIE THE BEST! Wy, mi nieznani ludzie, którzy w ten ziąb staliście na trasie i dopingowaliście!

Ty, drobna gimnazjalistko podająca mi wodę, która darłaś się niczym opętana przez szatana: “MIIIICHHAAAAAŁ, DAAAAAJEEEEEEEEESZ!!!!” (choćbym nie mógł, bałbym się “nie dawać” 🙂 mam nadzieję, że z Twym gardłem wszystko ok?! :-))

Ty, wolontariuszu, który z kubkiem izotonika krzyczałeś: “DALEJ MUD GOATS!”

Tak się po drodze zastanawiałem, kto z nas jest bardziej nienormalny 🙂 My, którzy biegniemy te 42.195 km, czy Oni – Kibice vel. Siła Napędowa Biegaczy…

Osobną historię na trasie napisała Koza Iza. I nie chodzi tu tylko o tabliczkę z napisem: “Beton, co tak wolno?” (btw. jak to przeczytałem nie wiem, czy najpierw zacząłem się śmiać, czy rozglądać i zastanawiać “skąd Ona wie, że teraz zwolniłem…?”) Kawał dobrej roboty Izka! Dzięki! :-*

Kilometry uciekały jak szalone. Sporo zdziałał też Stadion na 37-ym kilometrze dając kolejną porcję POWERA, której nie wyciśnie się z tubki żelu energetycznego 😉

Gdzieś około 39-ego km jeden ziomek, który mnie wyprzedzał niechcący lekko zahaczył i uderzył mnie w rękę. Zaraz przeprosił. Powiedziałem “luuuz”, po czym ujrzałem jak ciągnie przywieszone do pasa baloniki z napisem: “3:30” Oh, pleeaassee… No way! Żaden “luuuz”!!! Momentalnie przez moją głowę przewinęło się: ” Chce widzieć nr 3826 na mecie przed 12:30 😉

03:28:19 – Aniu – dzięki Tobie i z dedykacją dla Ciebie 😉 Do zobaczenia na niejednym ważnym starcie w przyszłym roku 😉

Złamane 03:30. Tendencja, by co pół roku poprawiać wynik jednak zachowana 🙂

Piąty raz na królewskim dystansie, a emocje w czasie biegu ciągle nie do ogarnięcia – czy to możliwe? czy to się kiedyś zmieni? 🙂

Weź, proszę, Drogi Czytelniku dodaj teraz do siebie wiarę płynącą od Najbliższych Ci osób, miejsca, które znasz i z którymi jesteś związany oraz możliwość pokonania największego skur@#ela na trasie – siebie samego. Jak to wszystko dodasz… (No dobra – może jeszcze tłum nastolatek, które histerycznie wykrzykują Twoje imię… :-))

Jak to wszystko dodasz, Drogi Czytelniku, otrzymasz odpowiedź na najbardziej nurtujące “pytanie filozofów”:

PO CO? 😉

DSC_0687

/Koza z Betonu

25 Wrz

Kórnik Triathlon Edycja Pierwsza …..

by Beton |Wrz 25, 2015 |0 Comments | Blog

12047061_856244037816236_5583945054157877911_n

Jak zwykle spóźniłam się z zapisami więc pakietu brak 🙁

Na szczęście istnieją super ludzie i pewna osoba podarowała mi swój pakiet , za co bardzo dziękuje.

Wymyśliłam sobie 1/10 ponieważ to koniec  sezonu a główny start już był.

Jest już zimno, szczególnie rano nie wspominając o temperaturze wody .  No ale nic działamy to tylko 1/10.

Taka wisienka na torcie….

12047740_10205112767041189_1702348925_n

20.09 start godzina 10.00 ….

Rower w strefie zmian uszykowany , rzeczy na zmianę również i tu, uwaga zaskoczenie, wszystko leży na ziemi brak koszyków !  Że jak ? Totalny chaos, no trudno trzeba sobie radzić.

Idziemy na  start który odbywał się z wody , wejście całkiem łagodne i mały kawałek do przepłynięcia na linie startu .

Byliśmy podzieleni na dwie grupy, pierwsza to zawodnicy którzy już startowali w triathlonie a druga grupa to debiutanci .

Równo o 10 start ! Dobrze, że się zorientowałam bo nie słyszałam ani okrzyku ani wybuchu 😛

Płynę, równo spokojnie bez spiny bo po co?  380m przemknęło jak nie wiem co , wychodzę z wody jest trochę nie równo i ślisko tu moje kolejne zdziwienie wolontariusze zazwyczaj pomagają przy wyjściu a tu nic radź sobie sam 😛 Ok! Lęce dalej kawałek dywaniku po wyjściu z wody a dalej  juz bieg do strefy  przez asfalt  AŁA! Jest zabawa 😛

Tu stoją moi kochani kibice i krzyczą „Paula szybkoooo jestes 3 !” Myślę sobie serioooo?

12046812_856244121149561_3718368748508553908_n

W strefie jak zawsze mam problem z tą cholerna pianką, zdecydowanie musze poćwiczyc jej zdejmowanie.

Wsiadam na rower , tak tak to ta konkurencja, które nie znoszę . Na moim dystansie dozwolone były tylko rowery szosowe i wszystkie inne prócz czasówek.

Co za tym idzie dozwolony był drafting  (jazda na kole) . Starałam się kogoś trzymać ale cięzko mi to szło , a jednocześnie smiałam się sama z siebie „Paula jak można nie umieć jeździć ” 🙂

Jakoś przebrnęłam te 18 km hahaha : )  Kolejna wpadka organizacyjna dwie linie na asfalcie,  przy czym zejście z roweru odbywało się przy drugiej a każdy schodził przy pierwszej 😛 ehhhh

Buciki do biegania i ostatnie 4,2km  ile fabryka dała . Trasa krótka ale bardzo malownicza biegła wzdłuż jeziora z nawracaniem po 2 km.

Kilometry mijały szybko i z uśmiechem. 🙂

Meta och jakie oklaski miło bardzo. 🙂 Mój czas 1,08. 🙂

Okazało się, że na swój dziesiąty start i zakończenie sezonu zrobiłam sobie prezent i byłam 6 w open kobiet i 2 w kat HuRA!

12009689_856243797816260_5845284562096639910_n

Tak wiem, że to zawody niższej rangi ale mnie zawsze wszystko cieszy.

Kolejna sprawa jest taka, że udało mi się namówić na start kolegę z drużyny Tomka aka ToMKOza.

Tomek kręcił nosem, że chciałby ale sam nie wie , może tak, a może nie . Ostatecznie się zapisał i wystartował ! Po części jako matka tego sukcesu jestem bardzo dumna i uważam, że Tomek będzie kolejnym, którego Tri wciągnie ! A to kilka słów od niego….

12047647_10206704159576134_932828233_n

Przysłowie mówi „z kim się przestaje, takim się staje”. Trenując w ramach Mud Goats z Paula (MadKózka albo MaluTriLady), zapaloną triathlonistą i mając wśród znajomych innych początkujących triathlonistów postanowiłem spróbować swoich sił i w tej dyscyplinie. Razem z przyjacielem Krzysztofem „Prezydentem” na jakieś 6 tygodni przed zaczęliśmy przygotowania, ale z racji natłoku innych obowiązków, poćwiczyliśmy jedynie pływanie (tutaj podziękowania dla AquaKozy; ma kobieta cierpliwość). 20.09.2015 godzina 07:20 razem z Prezydentem poszliśmy zobaczyć jak wygląda Jezioro Kórnickie. Babka z pobliskiej budki krzyczy „A Panowie gdzie?”, „Zobaczyć jezioro, będziemy tu startować”, „Porąbało Was? Takie rzeczy to latem w upale a nie w takim zimnie” – to zdanie owej babki oddaje nasze nastroje, ale jako reprezentant Mud Goats stwierdziłem, że nie ma co – muszę dać z siebie wszystko. W końcu będę pedałował i biegł z kozą na piersi. Pływanie, jako mój najsłabszy „sill” wyszło najgorzej, ale warto zaznaczyć, że nie dałem się utopić (a jeden zawodnik próbował czterokrotnie mnie pociągnąć na dno) ani nie wyszedłem z wody ostatni. Bieg do strefy zmian i długie, średnioskoordynowane przebieranie się. Dalej na rower i jedziemy.

12010511_856243327816307_7104745899186018863_o

Trasa na googlemaps wygladała na bardziej prostą niż w rzeczywistości. Rower subiektywnie wyszedł dobrze, wyprzedziłem sporo osób i starałem się jechać równo utrzymując prędkość około 30 km/h. Licznik się przydaje. Przez cały 2015 rok do opisywanego Tri przejechałem na rowerze łącznie jakieś 30 km – to oddaje jaki ze mnie kolarz. Zostawiamy rower i biegniemy podziwiając promenadę i obserwując bacznie każdego zawodnika, który biegł w przeciwnym kierunku. Nie, nie szukałem kandydatki na żonę, a raczej starałem się zorientować mniej więcej gdzie jestem. Środek stawki debiutantów? Koniec? W paru momentach dostałem „turbo”, szczególnie jak widziałem przed sobą kolegów, którzy startowali z fali 1/10 a nie 1/10 debiut. Ogólnie bieganie wyszło mi całkiem w porządku, choć pierwsze metry były ciężkie. Pierwszy triathlon za mną. Czas 1:17. Plan na przyszły rok – uciąć co najmniej 5 min. Tak, plan na przyszły rok. Triathlon może nie zachwycił i nagle nie rzucę biegów z przeszkodami na rzecz stania się człowiekiem z żelaza, ale w 2016 roku planuję co najmniej wystartować w Poznań Challenge i ponownie w Triathlon Kórnik. Może, może, jak będzie czas i ładna pogoda to jakiś tri z kąpielą w morzu… Na pewno jednak piszę do Św. Mikołaja o ładny rower, ćwiczę pływanie, przez okres zimowy dorzucam spinning. Dobrze, że w bliskim otoczeniu mam „tri fanatyków” – Maludę, Krzysztofa „Prezydenta” (jest nim od startu w Kórniku) czy też Łukasza A…. Pozdrawiam i do zobaczenia. Jedno jest pewnie – to był mój pierwszy i nie ostatni triathlon.

Podsumowując jesteśmy  zadowoleni. Mimo tych wszystkich wpadek organizacyjnych  uważam, że było naprawdę fajnie i zabawnie .  I zdecydowanie polecam 1/10 na debiut !

12038495_856244031149570_9059122093365150503_n

Paula aka MaKózka (MaluTriLAdy)

Tomek aka TOMKoza

5 Wrz

VI Bieg Morskiego Komandosa – Kategoria Hard

by Beton |Wrz 5, 2015 |19 Comments | Blog | , , , , , , , ,

11896534_525271044290058_71420665848962971_oKiedy rok temu ukończyłem 5 BMK  pomyślałem “ja pie#@*!e nigdy więcej”. Jednak godzinę później już planowaliśmy start w 6tej edycji 🙂 Nawet nie wiem kiedy ten rok minął, a ja znów stoję na plaży czekając na start…

… siadając do komputera planowałem nastukać miły do czytania opis biegu, ale się rozmyśliłem 🙂 Napiszę wprost, bo na BMK zasady są proste. Stajesz na starcie w pełnym umundurowaniu, z gumowym kałachem w rękach i plecakiem z 5kg balastu plus wszystko to co potrzebujesz na trasie. 3,2,1 start i zapierdzielasz po plaży, morzu, błocie, lesie, kanałach, przeszkodach naturalnych i sztucznych… i tak przez 22km. Ot taki półmaraton z piekła rodem.
Dokładniejszy opis trasy znajdziesz w poście z zeszłego roku.

11882957_525271494290013_2156202538740846540_o

Skupię się za to o dwóch ważnych sprawach. Po pierwsze dlaczego warto wystartować w Biegu Morskiego Komandosa, a po drugie jak się do tego przygotować.

Jeśli jesteś wysportowany, biegasz, chodzisz na siłkę, chcesz przeżyć niezapomnianą przygodę, chcesz sprawdzić ile jest wart Twój trening, czy po prostu z dziada pradziada masz silę tura i wyginasz podkowy gołymi rękami to najzwyczajniej w świecie MUSISZ TAM BYĆ!
BMK to wydarzenie, które na długo wyryje głębokie ślady w Twojej pamięci. To długie godziny, które pozwolą ci się zastanowić nad poziomem własnego wytrenowania. To okazja do pokonania własnych słabości i lęków (jak masz klaustrofobie to sobie lepiej odpuść – czytaj o kanałach). To szansa by upgrade’ować swój umysł i siłę woli (bywają momenty, że tylko ona ciągnie Cię na przód). Ale przede wszystkim to niesamowita atmosfera, doskonała organizacja  i niezapomniany wpierdol jaki spuszcza ci bardzo ciekawa i zróżnicowana trasa 🙂 Ukończysz BMK i czujesz się jak król świata. Śmiem twierdzić, że nie ma w Polsce trudniejszego biegu terenowego z przeszkodami (jeśli uważasz inaczej wrzuć mi link, a w wystartują w nim Mud Goats i opiszą na blogu).

11060917_525274710956358_2307696399055242892_o

Gdy to czytasz i zamiast przerażenia ogarnia Cię podniecenie, a w głowie co raz silniej tli się myśl by sprawdzić się w Biegu Morskiego Komandosa, to musisz wiedzieć, że bez solidnego przygotowania masz zamiar zapisać się nie na Hard ale PrzeHardcore.
Aby jednak dotrzeć na metę lub przekroczyć ją we względnie dobrym stanie MUSISZ poprzedzić event poważnym kilkumiesięcznym treningiem.

Bieganie i wytrzymałość – to podstawa. Pamiętaj jednak, że biec będziesz z dodatkowym obciążeniem – łącznie na oko ok 10-12kg (biorąc pod uwagę sprzęt oraz wodę i błoto, którymi przesiąknie Twoje ubranie i plecak). Czyli zaczynasz od wytrzymałości i minimum miesiąc przed startem regularnie trenujesz biegi z obciążeniem. Trenuj na dworze – żadna bieżnia nie zbliży Cię nawet do warunków panujących na trasie dlatego od razu rekomenduję ostrą orkę w najtrudniejszym terenie jaki znajdziesz w okolicy.

Siła – oczywiście, że się przyda jednak nie będzie przewalania opon ani dźwigania ciężarów (poza własnym tyłkiem gdy po praz kolejny potkniesz się o coś albo spadniesz z przeszkody). Warto w planie treningowym zawrzeć takie elementy siłowe jak: przysiad, martwy ciąg, podciąganie na drążku.11950456_525271937623302_1788270447934250539_o

Sprawność ogólna – to jest coś co jest niezbędne by cało przebrnąć przez BMK. Trening obwodowy z masą ciała, kettlami, niestabilnym podłożem, skakaniem i znanym w wojsku padnij-powstań będzie najlepszą formą treningu przynajmniej na 2 miesiące przed startem. Po więcej inspiracji w temacie obwodówki zapraszam na nasz FB i YT

Rrównowaga i stabilizacja – pamiętaj, że będziesz biec po nierównym, śliskim, niestabilnym i często zdradzieckim podłożu pełnym korzeni i luźnych kamieni. Ćwiczenia na różnego rodzaju balanserach, trenerach równowagi i trick board’ach docenisz gdy po raz kolejny wygnie Ci się noga na stromym zbiegu, a Ty nie padniesz zwijając się z bólu tylko polecisz dalej jak czołg 🙂 Elementy równoważne polecam wpleść w część sprawność ogólna (bardziej praktyczne) lub intensywnie trenować balans i stabilizacje na 2 tyg przed startem.

11894581_525269470956882_855173749757794675_oDodatkowe przydatne umiejętności

Czołganie (wierz mi, że będzie tego sporo). Aby to wytrenować porostu się czołgaj, najlepiej na piasku – będzie ciężej 😉
Schodzenie po linie. Tak, nie wchodzenie ale schodzenie. Są przeszkody, z których trzeba zejść po pionowej linie. Jeśli nie zrobisz tego poprawnie może to się zakończyć kontuzją.
Brodzenie w wodzie/błocie – heheh chyba najlepszym treningiem tych umiejętności jest start w Biegu Katorżnika (o czym również przeczytasz na naszym blogu)
Pokonywanie pionowych ścian – oj przyda się, przyda ta zdolność. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś kto pomoże ale jak wyprzedzisz konkurencję to trochę słabo jest czekać, aż Cię dogonią i pomogą 😉
Parę jeszcze by się znalazło ale nie chce psuć Ci zabawy zdradzając wszystkie sekrety 😛
Wszystkie wspomniane umiejętności warto wpleść w plan treningowy na przestrzeni całości przygotowań.

Na koniec słów kilka o sprzęcie. W zasadzie wielkiej filozofii nie ma, jeśli wojsko (dowolnej narodowości) go używa to będzie dobry i wytrzyma konfrontację z BMK. Dlatego rekomenduje demobil by skompletować mundur (ok 100zł). Plecak musi być solidny żeby nie rozpieprzył się po kilku skokach z wysokości ( pamiętaj, że będzie w nim kilka ładnych kilogramów) koszt do 150zł. Buty… tu można polemizować. Organizator wymaga butów wojskowych lub trekingowych z cholewą za kostkę. Ja latam w wojskowych JUNGLE. Są solidne, dość wygodne (jak dostaną wody to nawet bardzo), mają  miękką wytrzymałą cholewę, a do tego po wewnętrznej stronie skórzanego buta są dziurki odprowadzające wodę (mega dobrze to działa). Kupisz takie na allegro za jakieś 180zł. Nie polecam trekingów choćby z tego względu, że rok temu Arielowi, kamyk, który dostał się od góry ostro zdewastował paznokieć dużego palca – wątpliwa przyjemność. Camel pack – min 1l pojemności, po drodze potrafi zaschnąć w gardle, a punktów żywieniowych na trasie nie uświadczysz (w końcu to bieg komandosa, a nie szwedzki stół). Żele energetyczne czy batony (co kto woli) również powinny znaleźć się na wyposażeniu. Rękawiczki dla ochrony rąk to wg mnie “must have”. Na deser ochraniacze na kolana, bardzo przydatne w kanałach choć zdania są podzielone. Według mnie warto się w takowe zaopatrzyć. Biegłem bez, biegłem z i zdecydowanie lepiej je mieć (w plecaku i założyć przed wejściem w kanał).

Żeby wszystko miało ręce i nogi musisz sie w to ubrać i potrenować w takim zestawie, żeby na starcie nie było zaskoczenia pt tytułem tu mnie uwiera, tam obciera a buty cisną. Wszystko musi być sprawdzone na treningu, a BUTY ROZCHODZONE!!!

Oczywiście wspomnę (żeby nie było) w jakim składzie byliśmy i jak nam poszło.

11949636_10206424784892282_1041448724_n
Pojechaliśmy w trójkę Paweł (po lewej), Jacek (po prawej) i Michał (moja nieskromna osoba 😉 w środku). Dla mnie był to drugi start, a chłopaki miały właśnie stracić swoje komandosowe dziewictwo. Jednak sądząc po wynikach jakie osiągnęli można podejrzewać, w ich drzewie genealogicznym swoją gałąź mają zarówno Commando jak i Rambo (kto wie może nawet wspólną 😉 ).
Jacek poszedł jak strzała od początku i 3/4 biegu utrzymywał się na 2 pozycji!!! Pech chciał, że kontuzja uniemożliwiła mu zdobycie miejsca na pudle ale i tak ogromny szacunek i podziw  za 9 miejsce (3h18′). Paweł nie był daleko w tyle bo ukończył na 13 lokacie (3h25′). Wielkie YO dla obu geltelmentow jesteście Hardcore’ami. Ja natomiast ukończyłem bieg na 38 miejscu z czasem 3h50′, który był zarazem moim celem i pozwolił mi poprawić zeszłoroczny wynik o 45min. Zwycięzca potrzebował 2h 32′ by dobiec do mety, a stawkę zamykał zawodnik z czasem 5h 24′ także rozstrzał spory.

Podsumowując:

  1. MUSISZ WYSTARTOWAĆ W BMK (kiedyś)
  2. MUSISZ SIĘ SOLIDNIE PRZYGOTOWAĆ
  3. NIE BĘDZIESZ ŻAŁOWAĆ – zaraz po tym jak wszystko przestanie Cię boleć 🙂

Pozdrawiam

Alpha i Czerwona saperka 🙂

11898768_10206416299560154_4443798928980020961_n

 

Zdjęcia zapożyczone z galerii BMK – całość dostępna TU

A na deser relacja Video. Wypatrujcie mnie na 1’16” FILMU 🙂

 

 

2 Wrz

100 x trening INDOOR ELITE!

by Beton |Wrz 2, 2015 |0 Comments | Blog

Na naszym blogu możecie przeczytać wiele EPICKICH historii… Często przedstawione są tu ludzkie DRAMATY z tras imprez, w których bierzemy udział… Kto uważał na języku polskim w podstawówce wie, że brakuje tu jeszcze jednego rodzaju literackiego – LIRYKI. Jak liryka – to coś mistycznego. Nie ma nic bardziej mistycznego niż wtorkowe treningi indoor elite. Stąd z okazji małego jubileuszu krótka zabawa słowem 😉 ENJOY!

100 indoor

W sali w Fabryce Formy, skąd głośna muza dobiega

Obserwatorom, by nie opadła szczęka potrzebna jest COREGA

Swój trening indoor prowadzi Alpha (nie mylić z Omega)

_

Nieważne co nas dziś zastanie

Czy to ciężki obwód czy wyzwanie

Na pewno po treningu trzeba będzie zrobić pranie.

_

“Focus” panuje już od samego wejścia

między stacjami szybkie mamy przejścia

wyglądem przypominające z tego świata zejścia

_

Krótka rozgrzewka za nami

Na treningu często ćwiczymy parami

Mierząc się ze swymi różnymi bólami

_

Nie ma tu nigdy żadnego opier@lania

Jest zaś ryzyko naszym potem Fabryki zalania

i możliwość złych emocji z siebie wylania

_

Każdy z siebie jak może flaki wypruwa

A piłka lekarska między kozami fruwa

(no chyba, że akurat ścianę rozpruwa)

_

Słowa “Dam radę” naszym modłem

Burpee zaś tego treningu godłem

Wierzcie mi – nieraz prawie podłem 😉

_

Powiecie, że wierszyk tandetny i kiczem ryczy

Że tak suchy, że niech ktoś wody pożyczy

To nieważne – takich treningów w takim gronie Beton każdemu życzy!

/Koza z Betonu

14 Sie

“ANYTHING IS POSSIBLE” czyli MAD KÓZKA na IRONMAN GDYNIA

by Beton |Sie 14, 2015 |1 Comments | Blog

Nadchodzi ten dzień ….. ten długo oczekiwany dzień ….. Dzień, do którego przygotowywałam się od grudnia ….. Dzień przełamania swojego leku…… Dzień, w którym spełnię kolejne marzenie…. Ten Dzień…

image14Rok 2013. Pierwszy start w Triathlonie w rodzinnej miejscowości Poznań….. Tak dla spróbowania, dla zobaczenia jak to jest łaczyć dyscypliny, jaki to wysiłek .

Pierwszy Tri i dystans tzw. Ćwiartka 950m pływania, 45km rower i 10km bieg.

Ukończone z czasem 3.07 bez żadnego przygotowania – na rowerze trekingowym i bez pianki 😛

Wpadając na metę …. Usłyszałam w głowie jedno ….. „witaj w nowej bajce, jesteś triathlonistka” i tak to poszło …..

image10Rok 2014 sierpień …. Biorę udział w Herbalife Triathlon Gdynia na dystansie sprinterskim, po 30 min od ukończenia dociera do mnie informacja „gratulujemy Paulina, zajęłaś 1 miejsce w kategorii wiekowej” Prawie spadłam z krzesła! Organizatorzy wspomnieli coś o niespodziance, jaką maja przekazać …. Wszyscy się zastanawiają co to może być! ….. no i wiemy … przyszłoroczne zawody w Gdyni odbędą się pod szyldem IronMana !!! aaaaaaaaaa!!! Ironman to marka najbardziej prestiżowych zawodów na świecie …..   mówię sobie tak … wtedy będzie moja pierwsza połówka!

image9Kocham sport, a triathlon to największa moja miłość i szczerze Wam powiem: nie liczy się wynik, a raczej jest on sprawą drugorzędną …. Cała ta otoczka …. Przygotowania …. Adrenalina … emocje ….łzy … złosć …. Po prostu czuję, że żyję 😛

… 02.12 .2014 w godzinach popołudniowych zostanie otwarta lista zapisów na ironmena Gdynia …. Dzień moich imienin … wiem z doświadczenia, że na najbardziej prestiżowych zawodach miejsca znikają w DOSŁOWNIE kilka minut, a i zdarza się, ze serwery z przeciążenia nie dają rady.

Siadam przed kompem … UDAŁO SIĘ ! Gdynia 2015 witaj !

image3Sierpień 2015 ….. powiedziałam sobie jedno …. Pierwsza połówka będzie w Gdyni ….. i będzie to mój start sezonu !

08.08 …..sobota, startuje sprint …. Kibicuję im… na dworze około 34 st ….. masakra …. ! Wiem co się dzieje z organizmem przy takiej pogodzie i wysiłku ….. już czuje dreszcze jak pomyślę, że za kilka godzin to ja będę sapać …. Dyszeć ….. modlić się …. Żeby tylko dać radę.

image109.08 ….. godzina 5:50… budzimy się …. Ja i znajomi z warszawy …. Jestem dziwnie spokojna …. Ja i mój nadmiar energii 😛   Normalnie to cała się trzęsę, denerwuję, marudzę, narzekam … nic mi nie pasuje … zastanawiam się, czy nie zrezygnować …. A właśnie w ten dzień totalny spokój i pełne opanowanie … mówię sobie – co ma być to będzie. Wypadło na to, że będzie to 9 start w triathlonie, ale pierwszy na tym dystansie i pod tym szyldem 🙂

Wtrącę tu jeszcze mały szczegół …. Poniedziałek tydzień wcześniej … ostatni trening .

Mój trener mówi: “Paula … rower, ale naprawdę delikatnie ….. po prostu się rozjeździj.”

Pech chciał … że Pan jadący z naprzeciwka zapatrzył się i wjechał na mnie … rozwalając mi lewe biodro i uszkadzając mi miesień :/ ….. boli, bardzo boli….:/

image4Ok wracamy do dniu startu…. Godzina 7.00 .. śniadanie zjedzone , rzeczy spakowane….. 10x sprawdzam, czy wszystko mam, buty do biegania i na rower …. Itp.. idziemy do strefy zmian wszystko zostawić i poukładać.

7.30 …. Czas opuszczać strefę zmian … to rozkaz, za 30 min zaczynają się najlepsze zawody triathlonowe w Polsce .

image2Zacznijmy ….. pierwsi startują Panowie PRO …. Tzw. zawodowcy … Kolejny start to Kobiety PRO … no czas na cała resztę kobiet. Punkt 8.10 …. Wystrzał, wszystkie naraz wbiegamy do wody …. Ustawiam się prawie na początku ..aaaaa co ma być to będzie . Płynę, równe tempo bez ciśnienia, powtarzam sobie w głowie “ze spokojem, prawie 2km w wodzie to nie mało. Tylko nie wpadnij w panikę” (a mam do tego tendencje :-)) …. Płynę i płynę, widzę w oddali statek , o którym wczoraj na odprawie technicznej wspominali, aby opłynąć …. Trzymam nadal równe tempo, czuję mega moc …. Czuje, że jest dobrze, ale nie chce wyrywać …. Jeszcze tyle kilometrów do zrobienia.

image1Statek jest coraz bliżej …. Ale widzę, że wszyscy zawrócili przed statkiem…. Myślę sobie “Co jest grane? Czegoś nie wiem? Co się dzieje?” Płynę za tłumem …. Mam trochę metrów do nadrobienia, bo trzymałam się prawej strony, a nawrotka w lewo … ehhh tylko spokojnie, gonię …

Wychodzę z wody, czuję mega moc …. Normalnie ledwo żyłam. Patrzę na zegar ustawiony na trasie …. Patrzę, patrzę i nie wierzę …. Pytam Pana, który wyszedł z wody ze mną czy to na pewno czas pływania – odpowiedział z uśmiechem …. “Tak wlasnie tak..” 🙂

image8Ok, skoro czuje moc… biegnę, a wręcz lecę do strefy zmian, kawałek jest, po drodze zdejmuje górną cześć pianki …. Kibiców na trasie full – krzyczą „lecisz maleńka” „dawaj dziewczyno” ahhh, aż się chce jeszcze szybciej. Dobiegam do mojej strefy, zdejmuję piankę, szybko zakładam kask, buty, numer, biorę rower i lecę …. Cały czas w głowie mówię sama do siebie “dasz rade dasz rade” …. Wsiadam na rower …. Nadal pełno kibiców mnie wspiera ….

image6Trasa rowerowa to dwie pętle po 45 km …. Nadal czuje mega moc… a dziwne, bo roweru serio….. NIE LUBIE 🙂 Trasa całkiem przyjemna , trochę podjazdów trochę zjazdów … kilka rond, długie proste i kilka nieszczęsnych nawrotek ….. dlatego, że dużo ludzi niestety na nich leżało .

Na całej trasie rowerowej obowiązywał NonDrafting czyli zakaz jechania na kole .

Momentami było to ciężkie, bo trasa była wąska, a w trzy osoby naraz ciężko wyprzedzić i posypało się kilka kar od sędziów.

Po pierwszej pętli nawrotka w Gdyni, gdzie była masa kibiców…. Co mi to dało? Ze przekazali mi taka moc energii, że drugie kółko przejechałam z takim uśmiechem jak nigdy.

Na ramie roweru mam gele energetyczne, powerbomby, magnes i sole mineralne …. Biorę wtedy, kiedy czuje spadki energii , nawadniam się regularnie – muszę, bo mam z tym problem.

image5

Kończę rower po równo 3h …. I zero kryzysu. Znów gadam sama do siebie …. “Paula jesteś zajebista” 😛

Zostało tylko 21 km biegu….. ostatnie 21 km… ahhh, choćbym miała się czołgać to to skończę .

Strefa zmian … Zmieniam buty na biegowe, daszek, okulary, łyczek wody i lecę biegać….

Ałaaaaa – czuje, że nogi dostały swoje na rowerze, delikatne skurcze czwórek i bolący prawy Achilles ….. ile przebiegnę tyle przebiegnę a resztę dojadę…

Trasa biegowa to główna ulica Gdyni, niestety lekko pod górkę …. Potem już skręt w lewo i pojawia się przed oczami piękny widok morza – reszta trasy bulwarem, kawałek portem. Trasa biegowa to 3 pętle po 7 km .image12

Pierwsze kółko … cały czas uśmiech na twarzy …. Mimo bólu biodra i reszty…. Czuje siłę!

Przez cała trasę biegowa było mnóstwo kibiców i wierzcie mi – nie miało to znaczenia czy Ciebie znają czy nie …. Kibicowali wszystkim równo …. Wspierali, mówili dobre słowo momentami byłam tak szczęśliwa , że miałam łzy w oczach, a do mety jeszcze hoho….

Drugie kółko … ból się zmniejszył …. A może po prostu odłączyłam go od głowy … teraz doskwiera mi troszkę słonko, które na bulwarze daje ostro popalić … tu zauważyłam znajomych ah ta radość 🙂

image15Startując uznałam, że nie biorę zegarka, ponieważ chce się tym startem cieszyć, a nie spinać …

Stało się spytałam koleżanki, która godzina…. Nie odpowiedziała …. Ale krzyknęła coś w stylu „dopiero mija 5 h …” patrzę na tabliczkę, a tam chyba 13 km … mówię sobie “miałaś tego nie robić” …

Lecę dalej …. 3 kółko, organizm zmęczony …. Czuję, że i odwodniony …. Na każdym punkcie pije po 2 kubki wody i i jem pomarańczo …. 18 km ostatni punkt żywieniowy, już odpuszczam myśląc “biegnij….. a napijesz się na mecie ….. !”

image4

Widzę już zielony dywanik …. Ostatnie metry, które prowadza do mety …. Za zakrętem pokazuje się szyld IRONMANA i cudny napis “ANYTHIN IS POSSIBLE” prowadzący krzyczy … „mamy kolejna kobietkę … brawo Paula ” wpadam i padam ….. na kolana dosłownie !! Dostaje najpiękniejszy medal na świecie …. Pękam z dumy … sama sobie mówię “jestem MEGA!”

image5Jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne i techniczne …. Odprawa techniczna oraz expo na piątkę, było kilka wpadek jak np. opływamy statek, a go nie opływamy, nie musicie zostawiać kasku na noc, po czym musicie … ale to przy całej organizacji było mało istotne przynajmniej dla mnie.

Trasy ułożone i zabezpieczone bardzo dobrze …. Przyjazne kibicom i zawodnikom .

Jedynie trasa rowerowa – nawrotki zbyt ostre, dużo wywrotek.

Punkty żywieniowe rozmieszczone bardzo dobrze.
Zdecydowanie polecam !!

image7Teraz trochę cyferek .

Woda czas 43:43 min
T1 5:38 min
Rower 3h 01 min
T2 3;08 min
Bieganie 2h 04min 41sek
Łącznie na mecie 5h58min

image13Pakiet startowy ;
Duża torba herbalife bardzo porządnie wykonana .
Plecak Ironmen .
Torba ze sznurkiem Liv.
Ręcznik Liv
Ręcznik herbalife.
Ulotki ze zniżkami .
Pasek na nr startowy.
Naklejki na kask, rower.

W pakiecie tak jak bywa zawsze nie ma koszulki. Koszulka jest forma nagrody za ukończenie zawodów i otrzymuje się ja na mecie jako finisher;)

image2/MadKózka

12 Sie

Dokument z Lublińca

by Beton |Sie 12, 2015 |0 Comments | Blog

Przy czytaniu pierwszego akapitu rekomenduje się włączyć głos Krystyny Cz.-ówny.

“Błoto. Ta zawiesina koloidalna zawiera mieszaninę cząsteczek gleby, mułu i gliny. Rozróżnia się wiele rodzajów błota w zależności od składu, dominującej frakcji lub lokalizacji. Błoto może tworzyć się w sposób naturalny lub na skutek działalności człowieka (…)”

(źródło: https://pl.wikipedia.org)

Można usiąść przed TV i dowiedzieć się nieco z filmu przyrodniczego (nazwijmy może lepiej – dokumentalnego), albo…

bieg kato

Bieg Katorżnika. Legenda wśród Legend. Sama nazwa sugeruje, że łatwo nie jest. Wyniki google grafika sugerują: “o ja pier…“, meteorolodzy, by przy takiej temperaturze nie wychodzić z domu, a ludzie-zwykli śmiertelnicy, którzy słyszą, że wybierasz się tam, do Lublińca, w ten sierpniowy weekend kwitują jednym wyrażeniem: Szpital Psychiatryczny w Gnieźnie.

Jak oddać Ci Drogi Czytelniku to, co działo się w Lublinieckich lasach? Na pewno lepiej przemówi do Twej wyobraźni materiał filmowy, który udało się zgromadzić na trasie (obejrzyj: TUTAJ), ale spróbujmy. Wyobraź sobie toy-toya po naprawdę ciężkiej imprezie. Takiej nazwijmy to mało kulturalnej. Wchodzisz do niego, wróć! – próbujesz wchodzić, bo ani zmysły wzroku i węchu, ani rozum – nie są w stanie tego ogarnąć. Teraz wyobraź sobie duuuuużoooo toy-toy-ów (toy-toy-i?) – wszystkie w tym samym stanie. No właśnie. To na Katorżniku jest trochę podobnie. Różnica, że nie masz tych niebieskich budek, a Ty w “tym” pływasz. “Ale że jak? W tym g…?” Aaaleeeż skąd!!! Nieee, nie wiem jak to się nazywa. Nie chcę wiedzieć. Zacznijmy może jednak od początku…

O tym, by wystartować w Katorżniku nie można myśleć w sierpniu. Ba, trzeba to brać pod uwagę nie miesiąc czy dwa wcześniej, a pół roku! Zapisy na XI edycję biegu zostały zakończone po 4 minutach dla mężczyzn, po 5 dla kobiet! Niezłe TEMPO!, co? Piszę to ja, Beton 😉

Do Lublińca jechało spora reprezentacja Poznańskich Miłośników Błota. W Katorżniczą Wigilię na miejscu byli już: Aqua Koza, Crazy&Fiery, NarKoza wraz z Braćmi i Natalią oraz jej Znajomymi Night Runnersami. (Pozdrawiamy serdecznie!)

W sobotę natomiast dojechały kolejne Kozie Zastępy w składzie: Alpha, Mega, Nostra, ZaKOZAny Owoc (z Markiem) oraz Turbo Koza i Calm Goat wraz z Małżonką, którym serdeczne dzięki za wspólną podróż 😉 Swoją drogą czy to nie ciekawy zbieg okoliczności, że już niespełna dwa miesiące po tym, jak Monika przy ołtarzu ślubowała “miłość, wierność i że Go nie opuści, nie ważne jak będzie walił błotem” miała okazję to udowodnić? 😉

W drodze do Lublińca cierpliwie wysłuchaliśmy radiowych komunikatów o tym, że to najgorętszy weekend lata i by najlepiej nigdzie się nie ruszać. Jasne… Jedna z podstawowych zasad KATO – jak się nie ruszasz, to Cię wciąga – proste, co nie? 🙂 Bagno Cię wciąga. Ja dziękuję za taką radę. Nie mniej jednak  – tak, bez wątpienia temperatura chciała tego dnia grać pierwsze skrzypce. Gdy ludzie czują, że nie chce się nic, bo “za gorąco” Ty jedziesz zasuwać po bagnach… Po to by się skatować, dać upodlić i zmieszać z błotem…

Ekipie, która jechała w sobotę udało się zdążyć, by godnie kibicować na starcie  Naszym Koziczkom – Ladies w ogóle nie wyglądały na stremowane. Albo nie umiem czytać, albo na minie każdej z nich malował się napis: “Rozniosę tego Katorżnika!”. Ruszyły! Początek to jezioro. Pierwszy raz miałem okazję oglądać Aqua Kozę w akcji w wodzie na żywo. I tak między nami – bałem się… 😉 (nie o Nią, Broń Boże… Jej!) 😉 😉 😉

Poniżej relacje tej piękniejszej części naszej Koziej Paczki:

———————————————————————————————————————————————–

anets

Kolejna przygoda zaliczona 🙂 Ponad 3 godziny walki w błocie ze sobą i swoimi słabościami. Zmęczenie tak wielkie, że nawet medal był za ciężki 😛 Teraz przynajmniej juz wiem dlaczego Katorżnik 😉

/Aqua Koza

———————————————————————————————————————————————–

11844147_10203656825581025_44989320_n

Bieg Katorżnika, to było dla mnie wyzwanie- pobić siebie z uczestnictwa w zeszłym roku. Planowałam być lepsza niż 38miejsce a czas poniżej 2:30: planowałam 2:15.Niestety nie udało się. Sama pogoda w tym roku była wyzwaniem-39 stopni, nie dało sie oddychać przed biegiem i aż strach było pomyśleć, jak będzie w jego trakcie. Powiedziałam sobie: DO BOJU CRAZY !!! RUSZYŁAM… początek świetny, choć warunki straszne, przy wskoczeniu do błota przypomniałam sobie trud z zeszłego roku…. było jeszcze trudniej… dłuższa trasa… więcej biegania w prażącym słońcu i my Kobiety ruszyłyśmy w najgorętszym czasie – o godz. 12-tej… Myślałam o tym, żeby dobiec do mety, kiedy zrobiło sie sucho w ustach, obsługa stała z woda i jogurtami-niesamowicie zorganizowane. Nabrałam sil by biec dalej. Po jakimś czasie znowu zaschło w gardle i nie było czym oddychać – pomyślałam: co za katorga… nie poddawałam się – biegłam dalej… Pomyślałam: kiedy będzie pomost – to juz będzie blisko, no i schłodzę sie trochę wodą… JEST!!!! Pełna energii i uśmiechu wskoczyłam do wody. W oddali słyszę, że następna grupa startuje – muzyka dodaje mi dodatkowych sił – płynę, biegnę, wskakuje do błota… przewracam sie, uderzam żebrem, brodzę dalej w tym błocie… uderzam jedna noga w cos ale idę dalej… ups -druga noga – ból niemiłosierny – idę dalej… Bije sie z myślami: zostać tu i chwilkę odpocząć – hmm- przecież to nie w moim stylu!!! Idę, truchtam, biegnę, nogi są ciężkie…. Walka samej z sobą. Wtedy pomyślałam, ze Katorżnik rzeczywiście katuje, upadla i miesza z błotem, ale ja sie nie dam i dobiegnę do mety – ukończę bieg! Zacisnęłam zęby i udało sie!!! Jestem na mecie, otrzymuje podkowę, jestem wykończona, ale jednocześnie szczęśliwa!!!

/Crazy&Fiery

———————————————————————————————————————————————–

11846517_977942015559584_6867614596296132008_n

Bieg Katorżnika = Przygoda Życia

Zapisując sie na bieg wiedzialam, że jest wyjatkowo wymagający. Nie zdawałam sobie jednak sprawy  jak bardzo 🙂 Woda, błoto, słońce, walka ze swoimi słabościami i odwodnieniem to podsumowanie biegu. Mimo, że bylo ciężko wiem że tam wróce bo pokonałam swoje lęki i bieg zakończyłam z pełną euforią. Dziękuję mojej grupie Mud Goats za to, że wierzyli we mnie wtedy gdy ja wątpiłam. Razem możemy więcej !!!!

/NarKoza

———————————————————————————————————————————————–

Większość Kozłów natomiast startowała o godzinie 14-tej. Samo jezioro mogło oczywiście zmęczyć, ale jeśli wiesz co czeka Cię dalej, to rozkoszujesz się tym – najłagodniejszym – fragmentem trasy. Katorżnik chowa się bowiem w błocie, którego tyle rodzajów i sposobów klasyfikacji nie zna ani Wikipedia ani Krystyna Cz. I tu nie chodzi o różne konsystencje, zapachy (ładnie napisane, tak nie w pejoratywny sposób ;-)) czy barwy. Nie chodzi o to, czy sięga Ci tego błota po kolana, po pas czy po szyję. Nie o to, czy wciąga bardzo szybko i zasysa, czy wolniej. Nie czy pod warstwą tej mazi kryje się konar czy deska; czy na wysokości piszczeli czy kostki. Istotne jest to, że kompletnie nie wiesz czego się spodziewać. I to nie “za rogiem”, a “przed Tobą”.

Temperatura, przed którą tak ostrzegano musiała zrobić swoje. Dla wielu była najtrudniejszą z przeszkód. Przyznaję, że celowo nurkowałem w błocie, by się schłodzić – oczywiście, jeśli było to błoto z “tych zimnych” (taa, kolejna klasyfikacja nam się kłania). Nadzieję, że ochłodzić będzie można się w jeziorze, które poza startem również przewijało się jeszcze na trasie można było położyć na bagnie i obserwować to “plum plum plum – machamy Nadziejo!” – woda była tak nagrzana, że lepiej byłoby do niej nie wchodzić.

Sporo w porównaniu do poprzedniej edycji było też biegu po lesie – nie mylić z leśnymi ścieżkami. Niestety nie chronił on dobrze przed gorączką sobotniego popołudnia. Jak dorzucić jeszcze trochę robactwa, pijawek, ropuch itp. to mielibyśmy chyba komplet tego, co można zapisać słowami z trasy XI Biegu Katorżnika. A może dodamy coś jeszcze Kozia Ferajno…?

———————————————————————————————————————————————–

alpha

W zeszłym roku było ciężko, ale to co działo się w tej edycji przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Mega ciężko i mega dobrze 🙂 Jedna rzecz, która najbardziej utkwiła mi w pamięci to ciepła woda 🙂 wskakując do stawu czułem się jakbym wskakiwał do jacuzzi, co przy blisko 40st upale wcale nie było przyjemne. Atmosfera standardowo zaje#$ta, medale wyczesane, a towarzystwo wyborowe. Z Mud Goats moge lecieć na księżyc. THX

/Alpha

———————————————————————————————————————————————–

ariel

Bieg Katorżnika był dla mnie wielkim zaskoczeniem. Mając za sobą inne trudne Polskie imprezy biegowe, do startu podszedłem dość pewny siebie. Korekta poglądu przyszła szybko i boleśnie w postaci błota wszelkiej maści, setek konarów, gałęzi oraz piekielnej temperatury dopełniającej dzieła zniszczenia. Walka z samym sobą jeszcze nigdy nie stanowiła dla mnie tak poważnego wyzwania. Katorżnicza mieszanka błotno-drzewna 2015 sprawiła, że medal jest jednym z najcenniejszych w mojej kolekcji i z dumą powieszę sobie go na… .
..”czymś” co go utrzyma 😉

/Koza Nostra

———————————————————————————————————————————————–

mega

Najtrudniejszy bieg w jakim do tej pory brałem udział. Wszechogarniające błoto, woda w kolorze smoły, insekty próbujące za wszelką cenę wyssać z ciebie ostatki twoich sił, podwodne pułapki w postaci zatopionych konarów które jakby czekały aż rozbijesz na nich piszczele a do tego wszystkiego temperatura w okolicach 40 stopni. Może i nie wygrałem biegu, ale i tak czuję się zwycięzcą bo wygrałem z samym sobą, ze swoimi słabościami. Tak upodlony, skatowany i zmieszany z błotem nie byłem jeszcze nigdy. Za rok tam wrócę i ponownie dam z siebie wszystko.

/Mega Koza

———————————————————————————————————————————————–

adam

Są pewne rzeczy, które każdy prawdziwy facet powinien zrobić przed trzydziestką… Bez wątpienia jedną z nich jest ukończenie Biegu Katorżnika. Smród, brud, rany na piszczelach i ramionach, pogryzienia na całym ciele, 3h wycieńczającego biegu, to chyba najlepsza definicja tego, co wydarzyło się w miniony weekend w Lublińcu. Czy było warto ? PEWNIE, Czy przyjadę za rok ? Bez wątpienia ! Planowanie startów na 2016 rok zaczynam od weekendu na początku sierpnia ! 🙂

/ZaKOZAny Owoc

———————————————————————————————————————————————–

unnamed

“Nadejszła wiekopomna chwila” – Bieg Katorżnika zakończony oraz co ważniejsze ukończony i to w dodatku bez większych uszczerbków na zdrowiu – jedynie kilka(naście) zadrapań i poobijane piszczele. Bieg ten był swego rodzaju wisienką na torcie moich startów w 2015r. Najbardziej wyczekiwany i zapowiadający się na najtrudniejszy, zdecydowanie spełnił związane z nim oczekiwania. Sama trasa licząca w tym roku 12,5km była bardzo trudna, a jeżeli dodamy do tego mordercze warunki atmosferyczne to uzyskamy bieg bardzo wymagający pod względem zarówno fizycznym jak i psychicznym – i to jest właśnie to co Kozy lubią najbardziej! Walka z Katorżnikiem i z samym sobą była na swój sposób przyjemna i dała masę satysfakcji kiedy upragniona kilkukilogramowa podkowa znalazła się na szyi i której słodki ciężar uruchomił w gdzieś z tyłu głowy myśl – obyś się zdążył zapisać na przyszłoroczną edycję!

/TurboKoza

———————————————————————————————————————————————–

Katorżnik Meta

O starcie w Katorżniku myślałem już od kilku lat ale zawsze na przeszkodzie stawało przygotowanie do biegu. W końcu udało mi się pobiec i było po prostu super, mimo tego że Katorżnik Katuje, Upadla i miesza z Błotem a może właśnie dlatego że tak się dzieje było tak wspaniale.

/Calm Goat

———————————————————————————————————————————————–

11874596_10206295482739809_1499490729_o

Dla mnie Katorżnik to coś więcej niż bardzo wymagający bieg czy przygoda życia. Rok temu debiutowałem tam jako świeżo upieczony Koziołek. Tak zaczynała się oficjalna przygoda z Mud Goats. Tak wyglądał mój chrzest. (przyznacie, że concretny?) Pierwszy start w klubowych barwach. Jednym słowem – sentyment. O tym, że lublinieckie błoto wciąga już pisałem. Tego, iż tak bardzo, że chcesz koniecznie tam wrócić – dodawać chyba nie trzeba… 😉 Wielkie dzięki dla NarKozy, która krótko przed biegiem dała mi piękną lekcję z cyklu “never give up” – dzięki Niej w zasadzie byłem w Lublińcu. Dziękuję też Rafałowi za podróż do Poznania oraz całej naszej Koziej grupie. You’re the best 😉
Na koniec raz jeszcze włączmy Krystynę Cz.-ównę:

Młoda Koza, która podczas swojej błotnej wyprawy da się złapać w bagno, długo nie rozumie tego co sie stało. Zazwyczaj dopiero w połowie trasy uświadamia sobie swoje tragiczne położenie. Wtedy bardzo często w akcie ostatecznej desperacji, młody Koziołek woli odgryźć sobie uwiezione kopytko, niż odpuścić i nie dobiec do mety…”

Komplet kopytek na mecie. Było ciężko, ale czy nie właśnie dlatego zwycięstwo (tak, nie bójmy się tego słowa – ZWYCIĘSTWO) smakuje tak dobrze? 🙂

BON APETIT! 😉

/Koza z Betonu

11 Sie

“2/3 drogi do Trifecty”, czyli SPARTAN RACE w Krynicy

by Beton |Sie 11, 2015 |0 Comments | Blog

W marcu br. ekipa „Mud Goats & Friends” startowała w Spartan Race Sprint w Warszawie. Patrząc z perspektywy czasu i innych biegów OCR, tamtejszy bieg należy nazwać „placem zabaw”. Czym dla członka Mud Goats jest 6 km biegania po stadionie i parę przeszkód?

10412017_967295856625385_1066232543831874216_n

Jak głosi przysłowie: „powiedziało się A, trzeba powiedzieć B”. Albo i C J. Razem z Krzysztofem vel „Prezydentem” (bywa czasami na naszych treningach indoor) postanowiliśmy wziąć udział w Spartan Race Sprint w Krynicy-Zdrój. Tak, o skali naszej „normalności” świadczy to, że jechaliśmy ponad 600 km w jedną stronę i płaciliśmy wysokie wpisowe żeby pobiegać po górach i pokrzyczeć „Aroo”  Udział w Spartan Race wzięła także Monia – stała bywalczyni naszych treningów indoor i outdoor, „niezła wymiataczka” by the way.

Droga do Krynicy (piątek) minęła całkiem przyjemnie. Będąc wieczorową porą na obwodnicy Krakowa stwierdziliśmy, że wskoczymy „na Rynek” zrobić ładowanie węglami – i tak wjechał makaron z pomidorami i krewetkami. Wieczorem dojazd do hotelu, drobne suple procentowe i do spania.

DSC_1841

Sobota poranek – pora na śniadanie mistrzów, czyli podwójna porcja owsianki z owocami, owsianka proteinowa i jajka. Trzeba mieć energię, w końcu będziemy biegać w wysokiej temperaturze (+25 C) przez parę godzin. Z hotelu mieliśmy jakiś kilometr do miasteczka biegowego, czyli podnóżka kolejki na Jaworzynę. Po drodze puszczaliśmy „motivation music” z youtube’a, opowiadaliśmy sobie dowcipy wyszukując przy tym aktualności on-line (ktoś napisał, że będzie 15,5 km i 26 przeszkód; 3 razy wbieg na Jaworzynę) i ładowaliśmy się pozytywną energią kiwając co chwilę innym „biegowym wariatom”. Coraz głośniej było słychać muzykę, szumy i charakterystyczne „Aroo” aż dotarliśmy do miasteczka.

Pierwsze myśli: „jest klimat”, „są te podbiegi, o których pisali”, „kurde, dużo zawodowców – z wyglądu”.  Odebraliśmy pakiet, siusiu, rozgrzewka, zdjęcie przed i krótka narada. Start – my z Prezydentem o 10:00, Monia 10:30.

DSC01839

I FAZA BIEGU

Biegniemy z Prezydentem pod górę pierwsze kilkaset metrów, niestety później już bardziej idziemy niż biegniemy. Wszyscy idą. Nawet Ci hardkorowcy co na początku poszli jak dzika kuna przez agrest. Jednak „pobieg” w taką temperaturę to jest wysiłek. Z Prezydentem umówiliśmy się, że walczymy ze Spartan Race razem – tak więc biegliśmy ramię w ramię. Mijaliśmy różne przeszkody, mniej i bardziej finezyjne. Największą przeszkodą była jednak sama Jaworzyna 1114m npm i potrójne wdrapywanie się na nią.

W pamięci na pewno zostaną także dwie przeszkody: wredny drut kolczasty i King Kong. Słowo wredny jest jak najbardziej na miejscu.

20150804124351

Drut – to standard na tego typu imprezach. Tym razem niestety, podłoże było celowo pofalowane, kamieniste, poprzecinane rowami z wodą a sam drut nisko zawieszony i pod prądem w niektórych momentach. Przeszkodę pokonaliśmy metodą „taczki” i podciągania – czyli niemalże wyłącznie pracą rąk. Dodatkowym utrudnieniem był człowiek z obsługi, który polewał każdego zimną wodą pod dużym ciśnieniem. Druga przeszkoda, o której ciągle myślę odkąd widziałem jej szkic na profilu fb Survival Race – to tzw. King Kong, czyli bardziej hardcorowa wersja „małpek”. Niestety, nie udało się – były karne burpee w ilości 30.

Gdyby nie czas i brak telefonu przy sobie to przywiózłbym dziesiątki zdjęć  – widoki z naszej trasy były piękne. Pogoda dopisała, widoczność wzorowa. Ja jako człowiek spędzający czas głównie w mieście lub nad morzem – byłem zachwycony.

DSC01953

Bieg Spartan to nie tylko wysiłek fizyczny, ale i psychiczny. Sporo „Kozaków” wymiękło po drodze ze względów na słabą psychikę. Gorączka, prawie ciągle pod górę (do 9go,10go km), małe ilości wody…  Na trasie można było podszkolić języki obce, gdyż Polacy stanowili na oko połowę stawki. Pozostali to Czesi, Słowacy, Węgrzy i … Amerykanie. Wiem już co to znaczy „je…. kopeć” albo „cerstwe piwo”

W końcu dotarliśmy na szczyt Jaworzyny – 1114 m npm a tam bardzo dużo ludzi. Trasa Spartan Race nie była odgrodzona, a więc następowała bardzo duża interakcja między zawodnikami, kibicami czy turystami. Nawet widziałem jak kilku „Spartanów” wskoczyło na piwo do jednej z knajp, widocznie bardziej zależało im na dobrym nawodnieniu.

II FAZA BIEGU

Niestety, druga faza mojego biegu trwała z 30-40 minut praktycznie i to w jednym miejscu. Prezydent dostał poważnej kontuzji, próbowaliśmy ją przezwyciężyć (podziękowania dla zawodnika z Czech za pomoc), ale niestety Krzysiu musiał na ok. 10 km opuścić trasę i na metę zjechać kolejką linową. Chłopak jednak walczył do końca. Uniósł się honorem i nie odebrał medalu ani koszulki. Z racji postoju dogoniła nas Monia. Ma dziewczyna werwę. Pewnie na kolejnych biegach znów pokaże klasę

DSC02135

III FAZA BIEGU

Ok, jestem już sam na trasie. Przede mną jakieś 6 km, głównie zbieg, Prezydent w drodze do miasteczka biegowego, a ja mam przecież koszulkę Mud Goats na sobie. Pora wracać do gry. Wówczas włączył mi się tryb „kamikadze” i jak teraz na spokojnie o tym myślę, to faktycznie dałem z siebie 200% mocy. Założyłem sobie dwa cele – nie zatrzymać się ani razu i wyprzedzić 50 osób. W głowie powtarzałem sobie „reprezentujesz Mud Goats” oraz biegnij szybko na metę zobacz co z Prezydentem. Włączyłem turbo i zacząłem ostro biec. Trasa przybrała innego charakteru, zrobiło się wąsko, bardziej stromo, błotniście, wyglądało prawie jak na Wulkanach. Spory odcinek to bieg strumykiem górskim po kamieniach. Poważnie, w głowie ciągle powtarzałem sobie, że muszę dać z siebie wszystko, skupić się na biegu i na tym, że ból to tylko moja wyobraźnia (kolana). Biegnąc, często z rozłożonymi rękoma dla stabilizacji, myślałem o tym jak na Wulkanach dawali czadu Beton, Alpha, Maluda – przecież nie mogę być gorszy!!! Udało się. Nie zatrzymałem się ani razu. Co więcej, cel zrealizowałem z nawiązką, bo udało mi się wyprzedzić 63 osoby (tak, liczyłem każdego) oraz wyprzedzić osoby, z którymi biegłem w pierwszej fazie biegu. W tym miejscu pozdrowienia dla zespołu Crossfit 72D (krzyczeli podczas wyprzedzania strumieniem „rozpier…. sobie kolana” i przeprosiny dla dziewczyny, którą zrzuciłem na przeszkodzie „małpki”. Tak to jest jak się patrzy na ręce a nie przed siebie…

Całe 6 km w maksymalnym tempie. Raz tylko zwolniłem za sprawą pewnej pięknej brunetki – stwierdziłem, że muszę zamienić parę słów i zapamiętać numer startowy.

Z ciekawych przeszkód w tej fazie biegu wspomnę o zejściu po linie po bardzo stromej skarpie – mogła mieć nachylenie z 70 stopni.

DSC02263

Teraz już wiem dlaczego na kopercie z pakietem startowym był napis „you may die”. Momentami miałem flashback i wydawało mi się, że znów Biegnę Wulkany (komplement dla Spartan Race). Ta faza biegu uświadomiła mi jak ważny element odgrywa głowa/motywacja/skupienie myśli oraz doceniłem regularne trening indoor i outdoor z Mud Goats, w szczególności różne ćwiczenia na równowagę i „core”. A także cross-fitowe „hollow”.

DSC02193

Ostatni drut kolczasty, ale taki na równym podłożu i zbieg do mety. Kolana bolą mocno, ale widać już tłum ludzi, ogień do przeskoczenia (stały element przy Spartan Race) i upragnioną metę. Yes, we did it! Było ciężko, długo, z przygodami ale bieg ukończony. Na mecie czekał Prezydent. Była też Monia. Nigdy jeszcze nie zjadłem banana z piaskiem ani nie wypiłem jednym tchem puszki piwa (w ogóle nie lubię piwa). „Piona” z różnymi uczestnikami , konwersacje polsko-czesko-słowackie z których nikt nic nie rozumiał ale każdy był zadowolony i wspólne zdjęcie na ściance.

DSC02216editeed

Uff! Warto było. 2/3 drogi do Trifecty (3 medale z ukończenia każdego ze stopni SR tworzą jeden duży medal).  Czekamy teraz na październik i Sprtan Beast w Czechach (Kouty). Będzie ciężko, ale przecież do sukcesu brakuje tylko 1/3 układanki…po drodze Tri w Kórniku, Survival Race Poznań a może także Komandos w Gdyni i Bike Challenge.

Podsumowanie:

-warto było jechać tyle km

-pomimo podobnej lokalizacji (góry) Spartan Race charakterem jest inny niż Bieg Szlakiem Wygasłych Wulkanów

-w 2016r. Wulkany oczywiście zrobię; Spartana raczej nie, prędzej Tough Mudder

-koszulka MG zobowiązuje do „ciśnięcia” na trasie, w końcu wystawiam opinię całemu zespołowi

-klimat samego biegu zdecydowanie lepszy niż w Warszawie

-przeszkody rozłożone nierównomiernie

-brak fotografów na trasie (może w 2-3 miejscach tylko)

-plus za interakcje z publicznością i turystami na szczycie Jaworzyny

-minus za gazowaną wodę na punktach poboru (której ponoć brakowało w późniejszych falach)

-szykuje się na Beasta

-regularne treningi indoor i outdoor MudGoats znacząco pomagają

-szkoda, że nie wystąpiliśmy tam w liczniejszym składzie

/TOMkoZA

7 Lip

Do trzech razy sztuka…?

by Beton |Lip 7, 2015 |0 Comments | Blog

31 grudnia 2014 roku, godzina – coś po 23-ej. Miejsce – Śnieżka (1602 m n.p.m.) Jestem razem z Magdą i Przemkiem. Zdecydowaliśmy tego Sylwestra spędzić inaczej niż zwykle – na najwyższym szczycie Karkonoszy. O czym myślę? W pierwszej kolejności o tym jak niemiłosiernie wieje i bije śniegiem po twarzy 🙂 Oprócz tego? Chwila refleksji, jaką ma się chyba co roku. Co się zmieniło, co się zmieni…

Jeszcze nie wiem, że za parę dni w wyniku losowania trafimy z Michałem na listę startową Biegu Rzeźnika. I o ile myśl o  bieszczadzkiej Rzeźni gdzieś w głowie kiełkowała, to w ogóle nie byłem świadom, że za pół roku stanę w tym samym miejscu, na Śnieżce – jako punkcie kontrolnym ultramaratonu górskiego. I to nie jeden raz w ciągu jednego dnia…

20150704_103635

2 lipca 2015 roku.  Razem z ekipą Tour de Run, tj. Natalią i Szymonem jedziemy do Karpacza. Bieg w jakże chwytliwy sposób nazwany “3xŚnieżka=1xMont Blanc” to cel na sobotę. Możliwość startu na trzech dystansach: MINI (1 pętla) – 17 km, ŚREDNI (2 pętle) – 33 km, ULTRA (3 pętle) – 57 km. Zapisałem się na wersję średnią, aaaaleeee… niecałe dwa tygodnie przed startem napisałem prośbę do Organizatorów, by mnie przenieść na ostatnią listę startową. Po pierwsze – wcześniej myślałem, że po Rzeźniku na buty od biegania nie będę mógł patrzeć – okazało się wręcz odwrotnie. Po drugie – pojawiła się plotka, że wprowadzony zostanie zakaz imprez sportowych na Śnieżce. Jeśli miałaby się okazać prawdziwą, oznaczałoby to, że na “liście celów do zrealizowania w tym wcieleniu” nie mógłbym postawić “CHECKED” przy jednej z pozycji. Brrr… No way.

20150703_150517

W Karpaczu jesteśmy już w czwartek. Nocujemy u przeuroczej Pani Iwony. Mówiła na totalnym “slow” tłumacząc nam jak dojść do wyciągu. Widząc uśmiechy na naszych twarzach dodała, że Śnieżka to nie taka prosta sprawa. Powiedzieliśmy, że chcemy tam wbiegać. Sposób w jaki pokazywała, iż będzie za nas trzymać kciuki pozostanie w pamięci chyba na zawsze. Zakochałem się 😛

Wykorzystaliśmy dwa dni przed biegiem (czwartek i piątek) na chodzenie po górach robiąc około 20 km dziennie. Nie miejsce to jednak, by opisywać cały wyjazd. Było CUDNIE!

Na to CUDNIE wpływ miała również… uwaga, werble… NarKoza, która zdecydowała się wziąć udział w biegu na chwilę zostawiając Męża i Przyjaciół w czasie wakacji. O starcie Reni wiedziałem dużo wcześniej. Zanim przyznała się co kombinuje powiedziała, że ma pewną tajemnicę i nie mogę się wyklepać. Będzie niespodzianka! Myślę, że dla wielu była! Oto jak wspomina bieg sama zainteresowana:

11695886_962460547107731_4748000557655650604_n

Zaplanowany urlop – Szklarska Poręba. Pierwsza myśl, która przyszła to sprawdzić terminarz biegów w okolicy. Znalazłam “3xŚnieżka=1xMont Blanc”. Spodobała mi się propozycja trasy mini 17 km. Oczywiście miałam wątpliwości, ale Koza z Betonu motywował mnie i udzielał rad. Dzień biegu pełen obaw i ekscytacji – to mój pierwszy bieg górski i to jeszcze w 30-stostopniowym upale. Dałam radę i po raz kolejny metę mijałam w pełni szczęścia.” / NarKoza

Jak wyglądało to u mnie?

Śnieżko, I’m coming

Bieg rozpoczął się o godzinie 9-tej. I choć to jeszcze rano,  (a dla niektórych pewnie środek nocy), to Słońce pokazywało na co je stać już od początku. Nie oszukujmy się – pocę się jak szczur, gdy po prostu jest stromo. Jak dodać temperaturę i “bardziej stromo” to ze mnie cieknie. Już po paru kilometrach przewinął się przez głowę tekst: “Czy Ty wiesz co robisz??” Szybko go odpędziłem czerpiąc z czasu jaki był dany. I nie mam na myśli tutaj limitu 3,5 h, w którym trzeba było się zmieścić, by kontynuować bieg i wyruszyć na kolejną pętlę. Czasu jaki był dany mi na spotkanie z górami i samym sobą. Natura ma w sobie to “coś”. Trasa wiodła przez Krucze Skały, Sowią Dolinę, Sowią Przełęcz i Jelenkę. Gdy na horyzoncie pojawiło się UFO (to jest jakiś obcojęzyczny skrót od “Obserwatorium Meteorologiczne na Śnieżce“) zacząłem nucić sobie pod nosem piosenkę “Będę brał Cię...” wrzucając gdzieś między wersami “i to trzy razy“.

Pierwszy raz na szczycie – selfie jako dowód i zbiegamy. Przy Domu Śląskim spotykam Szymona – razem biegniemy następne kilka godzin. Po zbiegu do miasta, które dało nieźle w uda chwila przerwy, by skosztować arbuza i uzupełnić płyny. 2 godziny i prawie 40 minut. Jest cool! 🙂

20150704_083001

“i jeszcze jeden i jeszcze raz”

Kolejny odcinek kilometrażowo podobny, znacznie bardziej jednak stromy. Trasa wiodła przez schronisko nad Łomniczką, a jej fragmenty to podobno kawałek Alp w Polsce 😉 Było bardziej wymagająco niż za pierwszym razem, ale i piękniej! Miałem jakoś energii, byłem już rozgrzany po pętli namber łan, czułem się jak w swego rodzaju transie. Jedna dziewczyna zapytała czy my wbiegamy z samego dołu czy podjeżdżamy wyciągiem. “Wyciagiem??!! Przecież to by było bez sensu...” – odpowiadam. Po minie wnioskuję, że poczucie sensu jest bardzo subiektywnym poczuciem 😉 Ani się człowiek obejrzał i Śnieżka po raz drugi! Trzy godziny z hakiem . Jest przed 15-stą. Pozostaje wbiec tylko jeszcze jeden raz. Już nie tak bardzo stromo. Najgorsze chyba za mną. Jest MOC!

Do trzech razy sztuka?

Nie ma mocy. Najgorsze na pewno przede mną. Ostatnia pętla nie jest tak stroma, jak druga, ale konsekwencją tego jest znacznie dłuższy dystans – 24 km. Popołudniowe słońce daje jak szalone nie mniej niż to, z którym zdążyłem się zaprzyjaźnić od rana. Trasa nr 3 wiedzie przez Strzechę Akademicką. Droga do niej dłużyła się niemiłosiernie. Cały czas pod górkę, cały czas w słońcu. Wyczerpałem zapasy wody i izotonika. Jak na złość żadnego źródełka. Tylko ten skwar! Tu dopiero psychika miała pole do popisu. Zacząłem siadać psychicznie. Chciałem usiąść też i fizycznie na jakimś kamieniu i zrobić przerwę. Ba! Zawrócić! Odpuścić! Przecież to wielkie osiągnięcie zaliczyć Śnieżkę dwa razy w taką pogodę, prawda? Przecież dałbym radę, gdyby nie ta pogoda. Standardowe usprawiedliwianie się przed samym sobą, po to by najzwyczajniej w świecie powiedzieć: “STOP”. Jakby nie było muszę dotrzeć przynajmniej do schroniska. Zostać tutaj, w pełnym słońcu bez picia to uszczerbek na zdrowiu w 100%. W głowie zaczynam się przepytywać. Jak się nazywam? Kiedy się urodziłem? Imiona rodziców? Chcę być pewien, że nie przekraczam granicy, która mogłaby mieć jakieś tragiczne skutki. Jest OK, ale schroniska jak nie było, tak nie ma.

Ludzi jakoś mniej. I turystów i biegaczy. Na planie pozostają: ja, góry i nogi. Sorry, nóg już chyba nie ma. Palą, a dodatkowo podpieka je wysoka temperatura. Po żmudnej drodze wyłania się Strzecha Akademicka. Pytam wolontariuszy z punktu kontrolnego “gdzie mogę się zmoczyć“. (Na trzeźwo można by lepiej to zdanie sklecić, tak, wiem…) Wpadam do schroniskowej łazienki i chlust – łeb pod zlew! Nie wiem ile to trwało, ale pozwoliło ruszyć dalej. Kawałek drogi i słyszę za sobą: “Czy Ty znasz Renię Stolską?” Myślę:”Za krótko się tą wodą polewałem, słyszę głosy“. A tu proszę! Oto Małżonek i Przyjaciele naszej NarKozy, którzy urlopują w Karkonoszach! Miło było poznać! Szkoda tylko, że nie widzieliście mnie pętlę wcześniej!

Kolejny punkt – Spalona Strażnica. Po drodze wyciągam kabanosy. I mielę je, mielę je w buzi jak taka koza… 😉 Czas jakoś leci, droga też,  nie jest już tak tragicznie. Dom Śląski, dużo Coli, izotonika, uzupełnione zapasy wody, pozostaje ostatnia “prosta”. A że mam wrażenie, iż jest pionowa? Cóż, Życie. Pisane przez wielkie “Ż”.

sniezka

Jestem. Śnieżka po raz trzeci! Selfie – już bez entuzjastycznego uśmiechu. Myślami jestem gdzieś na dole. Zbieg będzie prostszy – podbudowuję się. I był. Nie tak prosty jak poprzednie, ale już bez tak wyraźnego kryzysu. Inna sprawa, że nie chciało mi się już patrzeć na to UFO na szczycie. Góry przepiękne, ale – sorry, Śnieżko, Ty – przynajmniej tamtego dnia:

20150704_173912

Jest i Karpacz. Ludzie – turyści i mieszkańcy, których mijam biją brawo. Wiem, że to musi być dla mnie! Coś ściska za serducho. Główny deptak w Karpaczu, czyli ostatnia prosta. Przebiegając pomiędzy ogródkami piwno-kawowymi pełnymi turystów słyszę wielkie owacje. For me! 🙂 Miałem wrażenie, że Ci ludzie żyją moim biegiem! 🙂 Małe dzieci z rodzicami z ich: “BRAWO!” oraz starszy Pan, który zgina się przede mną w pół kiwając głową na boki i wypowiadając słowo: “Szacunek” -moje oczy już przeszklone. Jak dobrze, że mam lanserskie (tj.przeciwsłoneczne) okulary i Ci wszyscy ludzie tego nie widzą – przecież “chłopaki nie płaczą“. Nagle z jednego z przydrożnych lokali rozbrzmiewa głos przez mikrofon: “A teraz proszę Państwa >>Pędzą konie po betonie<<” Zaczynają grać ten kawałek, a ja – ciągle biegnąc – zaczynam się śmiać. Oczy puściły. Śmieję się i ryczę.

Każdy kto przebiegał przez linię mety “przecinał swym ciałem wstęgę” – był to naprawdę piękny symbol. A tuż za metą… Tour de Run! Czekali tam na mnie! Czekał też Burmistrz Karpacza, organizator i pomysłodawca biegu, Radosław Jęcek, który osobiście gratulował podając dłoń finisherom. Wspaniała organizacja, którą przebić mógł tylko smak zimnego piwka, podanego przez Szymona. Siedzę na murku popijając to piwo i starając się zrozumieć, co się przed chwilą wydarzyło. Ta dzika satysfakcja… To uczucie spełnienia…

 57 km, 9.5 h, ponad 30-stostopniowy skwar.

20150704_183239

Słowem dziękuję nie jestem w stanie wyrazić wdzięczności dla Natalii i Szymona. Za Samotnię, Za Panią, którą “miała dwóję z warzyw gotowanych w technikum“,  za wspólny stres na starcie, za piwo na mecie i pizzę przyniesioną do pokoju, za pyszne śniadania i kolacje, za opowieści o fobiach i koszmarach, za Wodeckiego,  za Batona i przejęzyczenia, za wspólne leżenie na ławce po czeskich knedlach i piwie, ale najbardziej za te uśmiechy – ludzkie i szczere, których – no właśnie – się nie zapomina… 😉

3xŚnieżka=1xMont Blanc” był moim trzecim startem na dystansie ultra. Po raz trzeci bieg w górach.

Do trzech razy sztuka?

Hehe, nie sądzę… 😉

 /Koza z Betonu

Foto: własne oraz Tour de Run!

20150704_182958

23 Cze

W błocie Krainy Wygasłych Wulkanów

by Beton |Cze 23, 2015 |0 Comments | Blog

Buty? Są. Szczoteczka do zębów? Jest. Koszulka z logo MUD GOATS? Spakowana. Worki od śmieci, w które będzie można zapakować strój po biegu? Czekają już w torbie. Taką check-listę przed sobotnim wyjazdem do Złotoryji wykonywało całe stado Kóz: Koza Alpha, Crazy&Fiery , Koza Iza, Lady Koza, MadKózka, NarKoza, Mega Koza, TomKoza i Koza z Betonu.

11412107_811107682329872_3955461594648557421_n

Mega Koza zorganizował bluzy z logo naszego Stowarzyszenia i choć do Krainy Wygasłych Wulkanów kilometrażowo było jeszcze daleko, już w podróży “straszyliśmy tym pomarańczowym diabłem” 🙂 Teraz inni mogą widzieć to, co my czujemy – tj. więź teamu również poza salą siłowni. Na trasie odpowiedniej prędkości jazdy cały czas pilnował TomKoza.

Po dotarciu do celu podróży i odebraniu pakietów startowych postanowiliśmy zrobić jakieś drobne zakupy. Na szczęście “Biedronka jest zawsze blisko” (tak, wiem, przepraszam, relacja zawiera lokowanie produktu – nic na to nie poradzę :-)) Następnie z zakupami pojechaliśmy do naszej bazy noclegowej – domku, który zorganizowała Lady Koza.

Mawia się, że “To co w Vegas, zostaje w Vegas” – stąd nie będzie tu szczegółowej relacji z wieczoru przed Wulkanami. Pozwolę sobie napisać tylko kilka słów-kluczy. Tak “ku pamięci”.

muza, jedzenie, procenty, więcej muzy, więcej jedzenia, więcej procentów, Dzika Weronika, pieczarka z grilla, festyn, festiwal, dziki dens, Mietek, Ricardo, wieniec, Jesteś Szalona

11403481_811106775663296_5534425614299899412_n

I nagle mamy niedzielny poranek 🙂

Wstajemy. Tzn. chyba wszyscy oprócz mnie. Dzieje się coś złego z okiem, nic nie widzę. Panika i frustracja. Pomaga NarKoza. (Jeny, napisałem to zdanie i teraz widzę jak dziwnie to brzmi) Gdy z okiem trochę lepiej przypomina się sobotni wieczór. Do planu “cisnąć na maxa” moja psychika dodaje gwiazdkę i przypis: “ale tak, by się nie… by pieczarka z grilla została tam gdzie jest” Nie ja jeden czuję, że bieg będzie większym wyzwaniem niż normalnie. Mimo to humory dopisują. Czekamy na start. Co spotkamy na trasie 6. Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów?

Początek to miasto. Tu jeszcze dość łagodnie. Impreza zaczynała się w terenie. Trasa bardzo ciekawa! Strome podbiegi i zbiegi, ciekawie ukształtowany górski teren idealnie wykorzystany do wyciskania siódmych potów. Oprócz przeszkód naturalnych i dużej ilości błota (a więc tego co Mud Goats lubią najbardziej) dodatkowe przeszkody sztuczne. Ślizgawki, wspinanie się, czołganie, opony. Jako osoba z lękiem wysokości miałem okazję zawalczyć ze swoją słabością wspinając się na most. Nieważne jakby się starać i próbować opisać to co się działo na trasie klimatu biegu się nie odda. No bo i jak? Czy Ty Drogi Czytelniku jesteś teraz przemoczony, uwalony błotem, z piaskiem między zębami i zapachem ścieków w nozdrzach? Jeśli tak, lub jeśli kiedyś tak miałeś wiesz, że czysta kartka papieru klimatu Wulkanów nie odda.

11214095_811109142329726_7638316459320541387_n

Trzeba przyznać, że bieg był wymagający i nie polecam zapisywać się na takie imprezy bez porządnego przygotowania. Łatwo było o kontuzję czy wypadek. Nie groziło to Kózkom. Ziarna zasiane przez Alphę na wtorkowych treningach w postaci rasowania techniki wykonywanych ćwiczeń, wyczucia swego ciała, nauki koncentracji i stabilizacji podlewane sukcesywnie przez ostatnie miesiące naszym potem  wydały plon w postaci bezkontuzyjnego pokonania trasy. Oczywiście zmęczyliśmy się – ale o to przecież chodziło 🙂

Jako pierwszy na metę dobiegł Alpha – nie mogło być inaczej. Tym razem z uwagi na liczebność grupy nie biegliśmy wszyscy razem, a w podgrupkach dopasowując się względem tempa. Nie było nikogo kto nie uśmiechałby się na mecie. Jeszcze słyszę MadKózkę, która ściągając z siebie kolejne warstwy błota w zalewie stwierdza, że “jesteśmy po#%ani” i widzę Crazy&Firey, która wskoczyła TomKozie, gdyż jak stwierdziła ona “po prostu tak lubi”. Jeśli ktoś natomiast chciałby namalować szczęście, to proponuję zabrać płótno, farby i spojrzeć na NarKozę na mecie – lepszej definicji szczęścia nie znajdzie. A że na tym płótnie będzie GRATIS “trochę” błota? Cóź, sztuka 🙂 Zmierzyliśmy się z czterema żywiołami 🙂

Złotoryja nazywana jest miastem złota. MUD GOATS w błocie Krainy Wygasłych Wulkanów znalazło swój skarb – cenniejszy niż złoto – prawdziwy fun i satysfakcję, samo błoto natomiast było kolejną dawką zaprawy gruntującej naszą przyjaźń. Oto jak w kilku zdaniach będziemy wspominać WULKANY:

Tegoroczne wulkany uważam za niezwykle udane. Czas poprawiony o 30 min w porównaniu do poprzedniej edycji. Niesamowity Team Spirit licznej ekipy Mud Goats. A wszystko okraszone przefajowym before’em. Już zacieram ręce na myśl o 7 edycji biegu. /Koza Alpha

To mój drugi strat na wulkanach, pierwszy był dwa lata temu. Pamiętając pierwszy start, ktory wtedy był dla zabawy w tym postanowiłam dać z siebie wszystko . Ale chyba mnie pamięć zawiodła bo myślałam, ze trasa jest łatwiejsza….. A tu zaskoczenie – o wiele więcej przeszkód i biegu, ależ się namęczyłam . Trasa naprwde wymagająca, podbiegi wyłączały mnie maksymalnie a w bagnie pogubiłam nogi . Mimo wszystko poprawiłam czas o 20 min a wpadajac na metę nigdy bardziej nie byłam uśmiechnięta. Już czekam na 7 edycje. /MadKózka

Bieg szlakiem wygasłych wulkanów był dla mnie jednym z  wyzwań na rok 2015. Świetna organizacja oraz atmosfera panująca od samego odbioru pakietu, w sobotę. Spotkane buzie roześmiane, które ucieszyły się z naszego widoku oraz na wspólny bieg z grupą Mud Goats . Najlepsze, że to nie byli tylko ludzie z Poznania – cieszę się, że już jesteśmy rozpoznawalni – dodawało mi to energii podczas biegu; okrzyki typu: Kózka pięknieJ dalej koza lub chłopak, który przebiegał – Twoja koszulka daje mi moc  – bezcenne przeżycia…. wracam po więcej za rok. Jestem szczęśliwa i dumna że pokonałam cztery żywioły z grupą moich wspaniałych towarzyszy MG. /Crazy&Firey

To juz mój drugi bieg w Zlotoryi, na pewno nie ostatni. W tym roku trasa była zdecydowanie ciekawsza niż w poprzednim, jestem ciekawa kolejnych edycji 🙂 błoto, przeszkody i genialna atmosfera to właśnie to czego szukam podczas biegów. Ten zdecydowanie mogę zaliczyć do najlepszych! Nie mogę doczekać się kolejnych edycji. /LadyKoza

Bieg ten jak żaden inny wywołał we mnie mnóstwo emocji. Od stresu na starcie i obawie czy dam radę, po wielką radość i szczęście przy pokonywaniu kolejnych etapów. Później już nie było czasu na strach i myślenie. Parło się do przodu pokonując kolejne przeszkody.Bezkarne taplanie się w błocie było jakby spełnieniem marzeń z dzieciństwa ,kiedy to mama krzyczała: „ Nie wchodź do tej kałuży” 😉 Piękne widoki rekompensowały wysiłek. Stojąc na szczycie góry na którą przed chwilą wbiegłam, a którą chwile wcześniej przeklinałam w myślach, czułam, że żyje, czułam że MOGĘ WSZYSTKO!!! Dla innych nie do pomyślenia bieganie po górach w błocie – dla mnie wspaniałe wspomnienia! Dziękuje Mud Goats. /Koza Iza

W tym roku moje ważne założone cele: bieg w Olsztynie SCR, Bieg Katorżnika, który jeszcze przede mną i oczywiście  bieg Szlakiem Wygasłych Wulkanów. Bałam się czy podołam wezwaniu, ale z teamem Mud Goats przygotowałam się  do przejścia tej wymagającej trasy. Na dodatek atmosfera biegu i wyjazdu zostanie na długo w mojej głowie, ponieważ zabawa była przednia . Dziękuję za super rozrywkę całej Koziej Rodzince !!! /NarKoza

Bieg Szlakiem Wygasłych Wulkanów  bieg wymagający, momentami niebezpieczny, w zgodzie z naturą, dający wielką satysfakcję i radość. Przy Wulkanach biegi typu Spartan Race czy Survival Race to przysłowiowy „pikuś”. Minęło już parę dni a ja wciąż mam uśmiech na twarzy i obtarcia na ciele. Wiem, że warto trenować z Mud Goats. Wiem, że za rok znów wystartuję! Basia, Wera, biegniemy? /TomKoza

Dla mnie bieg ten był wielkim wyzwaniem. Do samego końca nie wiedziałem czy poradzę sobie, czy dam radę itd. I faktycznie łatwo nie było. Bardzo wymagające podbiegi, na których tak naprawdę trzeba było iść na czworakach, bardzo strome zejścia i niezliczone ilości błota naprawdę dały mi w kość. Myślę że w pojedynkę ciężko ukończyć ten bieg dlatego składam podziękowania Izie i Renacie za wsparcie i towarzystwo na trasie. Bieg będę wspominał długo a za rok również podejmę wyzwanie i zdobędę wygasłe wulkany. /Mega Koza

10644803_10204549794007215_2476356475595507078_n

I na koniec jeszcze coś ode mnie. Gdyby ktoś zapytał: “Drogi Betonie, z wszystkich Złotoryjskich wspomnień wybierz jedno – najlepsze. Które by to było?”, odpowiedziałbym:

Około sześcioletni chłopiec szarpiący za rękę swoją mamę i wołający: “MAMO, MAMO! ZOBACZ! ONI SĄ DRUŻYNĄ! TO JEST TEAM!”

Żebyś dziecko wiedziało jak za#%isty team… 🙂

/Koza z Betonu

9 Cze

Bieg Rzeźnika oczami Kozy z Betonu

by Beton |Cze 9, 2015 |0 Comments | Blog | , , , , , , ,

Zazwyczaj piszę dość krótko. Tym razem relacja będzie dłuższa – wprost proporcjonalnie do biegu.

Biegu, który był celem nr 1 na 2015 rok, a który nie zaczął się w piątek po Bożym Ciele. Biegu, który początek miał jesienią ubiegłego roku. Wtedy to zrodził się pomysł, by wystartować w Biegu Rzeźnika.

1

“Biegłeś kiedyś Rzeźnika?” “Jeszcze nie”

Ciężko było to objąć rozumem – prawie 80 km, a więc dystans niemalże dwukrotnie większy niż to, z czym miałem do tej pory styczność; góry, po których bieganie obok biegania asfaltowego nie leżało i obowiązek pokonania trasy w duecie. Ten ostatni aspekt szeroko opisywany jest przez ultramaratończyków w relacjach z poprzednich edycji jako jedna z podstawowych trudności biegu. Musisz zmierzyć się bowiem nie tylko ze swoimi słabościami, ale i słabościami Partnera. “Na Rzeźniku powstają przyjaźnie do końca życia lub się rozpadają” – coś w tym jest.

Napisałem do mojego imiennika – Michała, z którym kiedyś biegałem, ale… po wódkę do nocnego za Studenta. Tyle z naszej “biegowej historii”. Wiedziałem też, że przez Jego pobyt w Anglii nie będziemy mieli możliwości trenowania razem. Z drugiej strony nie miałem wątpliwości. Napisałem na fb: “biegłeś kiedyś Rzeźnika?” “Jeszcze nie” – odpisał. To “JESZCZE” było przepiękne i zapamiętam je do końca życia. Gdy kilka dni później dostałem potwierdzenie w postaci: “Hell yeah! Wchodzę w to!” – czułem, że z odległego marzenia zaczyna się kreować wizja czegoś jeszcze niewyraźnego, ale już realnego i na pewno niezwykłego.

 

Zapis na bieszczadzką rzeźnię nie jest prosty – chętnych jest tylu, że odbywa się poprzez losowanie zawodników. W tej niepewności czekaliśmy do początku roku 2015. Kiedy zobaczyłem, że się udało cieszyłem się jak dziecko! Skakałem wkoło pokoju, krzycząc i tańcząc (taaa…). Na szczęście był to wtorek, a więc nadwyżkę energii mogłem bez problemu wyładować na treningu Mud Goats. Kiedy Euforia zaczęła schodzić ze sceny zaprosiła na nią Lęk, który – wtedy jeszcze bardzo cicho szeptał – “to się stanie…”

2

Co to będzie… co to będzie…

Cały biegowy sezon został podporządkowany pod wydarzenie z początku czerwca. Kluczowe znaczenie miał wyjazd z Tour de Run na Zimowy Maraton Bieszczadzki. Wróciłem pełen pokory i gotów do działania. Wszystkie kolejne starty (a trochę ich było) miały mieć charakter czysto treningowy. Ten czysto treningowy charakter spłodził życiówki na wszystkich dystansach: 10 km, półmaraton, maraton. Kontrolując się nawzajem z Michałem (telefon, internet) wspieraliśmy się i motywowaliśmy do dalszego działania. Czułem brak podbiegów (w ogóle biegów innych niż starty), ale treningi wydolnościowe z MG budowały systematycznie zarówno kondycję ciała jak i ducha. Tak minęło pół roku…

Kilka dni przed startem szepczący do tej pory Lęk już krzyczał, wręcz darł się wniebogłosy. Dziękuję wszystkim, którzy pomogli go ściszyć. Szczególne podziękowania dla Rzeźników, którzy podzielili się swoim doświadczeniem i dobrą radą (Magda, Grzegorz, Paweł!)

Wyjechałem w środę wcześnie rano, by przed startem mieć chwilę na odpoczynek i zregenerować się po męczącej podróży. Wieczorem spotkaliśmy się z Michałem i jego dziewczyną – Martyną, będącą naszym wsparciem – nie tylko – technicznym. Czwartek był dniem odpoczynku. Pojechaliśmy odebrać pakiety startowe. Nasz numer startowy – 404 (tak, tak – niczym słynny ERROR – czy Organizatorzy chcieli coś przekazać? 🙂 ) Zapakowaliśmy i oddaliśmy worki na przepaki. Po powrocie do bazy noclegowej przymiarka koszulki, na której zamiast BIEGU RZEŹNIKA widniał napis “RZEŹNICZEK” (kolejny znak “z góry” czy tylko pomyłka? – podświadomość miała pole do popisu), pyszny makaron penne z fetą i łososiem i… spać. Tzn. próbować spać. W naszej bazie noclegowej jesteśmy razem z pozostałymi Kozami: Nostrą i Vladem oraz z Gosią i Grzesiem. Start biegu to godzina 3.00 rano w Komańczy. Budzik nastawiony na 00:40. Co to będzie… co to będzie…

“Biegniemy tylko do Cisnej”

Komańcza. Atmosfera nie do opisania. Za parę minut wszystko się zacznie. Pierwszy odcinek ma 32 km – w Cisnej będzie możliwość wymienić bukłaki z wodą, coś zjeść czy przebrać skarpetki. Wszyscy, którzy mieli styczność z Rzeźnikiem radzili, by nie forsować się na tym pierwszym odcinku. Kilometrów będzie jeszcze dużo, a “prawdziwy Rzeźnik” zaczyna się dopiero od Cisnej. Wcześniej jest stosunkowo płasko. Postanowiłem więc pierwsze kilometry biec w leciutkich butach, które do biegania po górach, kamieniach itp. się nie nadają, są za to perfekcyjne do startów “płaskich”. Błąd. Sporo miejsc z błotem, śliskimi konarami drzew, po których trzeba było przechodzić nad strumieniami i innych naturalnych Bieszczadzkich przeszkód w zestawieniu z butami bez bieżnika wygrywało. Swoją drogą, jeśli to co jest “płasko” jest bardziej strome niż to co nazywałem podbiegiem, to co będzie dalej?

Umówiliśmy się, że podzielimy sobie trasę wmawiając sobie, że biegniemy tylko fragment. I koniec. Jak masz do przebiegnięcia kilkanaście czy dwadzieścia parę km jest łatwiej. Psychika ustawiona.

Spojrzałem na zegarek. 05:40. Co normalni ludzie robią o tej godzinie w piątek po Bożym Ciele? Jedni pewnie wracają z imprezy, drudzy z procesji, inni śpią, a jeszcze inni – przemierzają bieszczadzkie lasy. Czułem się szczęśliwy. Nie wiedziałem dlaczego – tak po prostu. Najlepsze jest to, że to uczucie już nie opuściło. O której będziemy w Cisnej? Trzeba dać znać Martynie. Napisaliśmy SMSa z trasy: “07:50”

Godzina 07:50 – wbiegamy na punkt w Cisnej.

3

Prawdziwy Rzeźnik

Potwierdzam to, co słyszałem przed biegiem. Prawdziwy Rzeźnik zaczyna się od Cisnej. Kolejny, ostatni przepak znajduje się w odległości 24 km, ale już po paru minutach wiedziałem o co chodziło. Niestety opisać tego nie potrafię. Biec pod górę oczywiście nie było sensu. Czas zyskiwaliśmy na zbiegach. Było dość ciężko, ale dziwnie przyjemnie. W trakcie biegu nawadnianie, uzupełnianie soli, suszona wołowina i żelki. Śmieszna była droga Mirka – nie zatrzymywaliśmy się – wręcz przeciwnie – wykorzystaliśmy ten płaski odcinek trasy i troszkę pokosiliśmy ludzi. Pomimo braku wspólnych treningów tempo idealnie mieliśmy do siebie dopasowane. Przykro słuchało się relacji między innymi zawodnikami – zgrzyty i pretensje – u nas fun, cieszyliśmy się tym co się dzieje. I to było piękne!

W tzw. międzyczasie przepak w Smerku i znowu nieoceniona pomoc Martyny. Zmiana koszulki i skarpetek, dwa pieczone ziemniaki i trzy kubki Coli. Ready? No to ruszamy dalej! Na Połoniny!

Tu, mając już w nogach przeszło 60 km, zaczęło robić się naprawdę ciężko. Czas nie leciał już tak szybko jak do tej pory i choć wydawało się, że zostało tak niewiele to powiedziałbym, że byliśmy na półmetku. Nie wiadomo co sprawiało więcej bólu – podejścia czy zbiegi – jedne i drugie dość strome.

4

Jeszcze tylko jeden postój. Berechy. Dwa kubki zupy pomidorowej i dwa łyki BURNa. Przed nami słynna Połonina Caryńska znana jako najtrudniejszy odcinek biegu. Czułem, że jestem gdzieś obok swojego ciała. Nogi nie zawsze słuchały – wymagana była maksymalna koncentracja. Doczołgaliśmy się na szczyt – pozostało zbiec. Od innych uczestników dowiedzieliśmy się, że mamy szansę dobiec “łamiąc” 14 godzin. Mobilizacja i zasuwamy. Utrzymać tempo i nie naciąć się na kontuzję na samym końcu. Za chwilę Ustrzyki.

Wygraliśmy!

Jest! Widać metę! Wbiegamy na pełnej <ekhm> – tj. bardzo szybko. Udało się! TO SIĘ STAŁO! 13 godzin 45 minut. Przebiegamy przez linię mety tak rozpędzeni, że mijamy medale i o zgrozo – piwo! Cofają nas: “Nie chcecie?” 🙂 Chcemy i to bardzo-bardzo. Piwko wypiłem duszkiem. Nawet nie pamiętam jak smakowało. Na mecie oprócz piwka masaż, kasza kuskus z suszonymi pomidorami i oliwkami i ocean satysfakcji. Byli Rzeźnicy z czasami lepszymi i gorszymi od naszego, ale to my wygraliśmy 🙂 Nie dam sobie przepowiedzieć, że było inaczej 🙂

Wielki respect dla Kozy Nostry i Kozy Vlad, którzy mimo, iż ruszali w rzeźnicką trasę niemalże z marszu pokonali 70 km Bieszczadzkich przeszkód!!!

Dwa pytania:

Czy było ciężko? Tak.

Po co Ci to było? (uśmiech)

Na mecie Michał powiedział, że “odwaliliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty”.

Potrzebnej. Tak spełniają się marzenia.

5

/Koza z Betonu

Strona 5 z 8« Pierwsza...34567...Ostatnia »
Scroll Up