• +48 509 289 135

RUN IN THE FOOTSTEPS OF CHAMPIONS! czyli WORLD HALF MARATHON CHAMPIONSHIPS 2016

Mud Goats > Blog > RUN IN THE FOOTSTEPS OF CHAMPIONS! czyli WORLD HALF MARATHON CHAMPIONSHIPS 2016

RUN IN THE FOOTSTEPS OF CHAMPIONS! czyli WORLD HALF MARATHON CHAMPIONSHIPS 2016

Beton Mar 29, 2016 0 1176

W głowie tysiąc pięćset myśli. Jedna krzyczy najgłośniej. „To się stało. To się wydarzyło.”

W Wielką Sobotę Roku Pańskiego 2016 Mistrzostwa Świata w Połmaratonie przeszły do historii,  a ja miałem farta być małą częścią tej historii.

Jak to się zaczęło? Wracając jesienią ubiegłego roku z jednego z treningów biegowych MG Advance ich Uczestniczka, a moja dobra Koleżanka zaproponowała by spróbować wystartować w Cardiff, stolicy Walii, podążając (może nie bezpośrednio, ale jednak!) za najszybszymi na tym dystansie ludźmi na planecie.

cardiff

Od czasu spłodzenia tego pomysłu wspólnie przechodziliśmy okres oczekiwania na rozwiązanie, którym miał być start wpisany przeze mnie na osobistą listę „startów sezonu” (no bo gdzie lepiej zrobić życiówkę jak nie na MŚ? :-)). Myśl, że staniemy tam „prawie obok” Pauli Radcliffe czy Mo Farah była prawdziwą ciążą! Co prawda nie dziewięcio-, a sześciomiesięczną, w czasie której staraliśmy się jak najlepiej przygotować na ten dzień. I nie chodzi tu tylko o kwestie stricte treningowe – było sporo spraw do ogarnięcia z tego logistycznego punktu widzenia – loty, noclegi czy transport z Londynu do Cardiff.

No właśnie – wyjazd postanowiliśmy połączyć ze zwiedzaniem Londynu, w którym nigdy wcześniej nie byłem. Cały ten długi weekend mogę śmiało wrzucić do najbardziej strzeżonej i najmocniej odpicowanej szuflady (chyba szafy?) w mojej głowie zatytułowanej „PRZYGODY ŻYCIA”.

IMG_2142

Bo do której z innych zakwalifikować wypad, w czasie którego zdarzają się takie akcje jak spotkanie Księcia Karola i Kumpeli (pisane wielką literą – a jakże) Królowej Elżbiety czy ucieczka przed wściekłą wiewiórką w Hyde Parku – stolicy Parkrunu? W czasie którego wypadu zdarza się pomylić London Eye ze zwykłym diabelskim młynem na przedmieściach miasta obok małej łańcuchowej czy też robić za prywatnego fotografa pewnego Egipcjanina – z marnym skutkiem…? Nie co dzień też wpieprzasz tabliczkę czekolady na Tower Bridge tłumacząc „ładuję się na bieg” czy po prostu popijasz o piątej herbatę spacerując w deszczu uliczkami jednej z Europejskich stolic… Opowieściami z całego wyjazdu można by książkę zapisać, tu ograniczę się do samego eventu.

20160324_111052

Podróż z Londynu do Cardiff była bardzo ciężka. Ciężka – czytaj mały Murzynek za Tobą autokarze, który drze się w niebogłosy przez 3h, a jeśli choć na chwilę przestaje, to tylko dlatego, że ciągnie Cię za kaptur. Tak nie może być! Następnym razem zwrócę w takiej sytuacji uwagę!!! Ale następnym razem to JA będę 3 razy większy niż ten wytatuowany tatuś tego dziecięcia… Nie, wcale się nie bałem – po prostu postępowałem racjonalnie robiąc sobie workout cierpliwości. 😉

Wysiadamy z autobusu. Jest Wigilia startu, godzina około 19:20. Do dwudziestej można odebrać pakiety startowe. Jest opcja dokonać tego na drugi dzień bezpośrednio przed biegiem, ale my jakoś nastawiamy się, że nie! Zrobimy to jeszcze dziś! J Krótka pogawędka in English z ziomkiem, który okazuje się być Polakiem (wcale mnie to nie dziwi) i zapoznanie się z innym biegaczem, który ma ten sam problem co my – problem pt: „Którędy do biura zawodów?”

Po kolorze skóry (bez rasizmu, bez!) można stwierdzić, że nasz nowo poznany Kolega to Etiopczyk. Fajnie się nam gada – w trakcie rozmowy okazuje się, że Guye trenuje razem z Mo Farat, który czeka na niego w hotelu. (tak jest, Mo Farat to ten dwukrotny Mistrz Świata i złoty Olimpijczyk). Nasz Guye również startuje w strefie Elite. Tak. Zaziomkowaliśmy się z jednym z najszybszych ludzi na Ziemi. 😛

IMG_2148

Sorry, wiem, że zabrzmi to strasznie rasistowsko, ale… „nie lubiłem czarnych” – ot takie wyznanie. Nie, że miałbym coś osobiście, ale zajmowane przez Nich pudła na „naszych” biegach i afery typu „Wynajmij Kenijczyka za krowę” sprawiły, że byłem nastawiony jakoś anty. Piszę o tym głośno, bo dziś mi po prostu wstyd za to myślenie. Ten wyjazd i poznanie Guye’a mnie naprostowało. Naprawiło. Co za spoko ziomek! Co nie zmienia faktu, że gdy biegliśmy wspólnie do Biura Zawodów (mieliśmy mega mało czasu) pozwoliłem sobie biec troszkę przed Nim J Po co? By parę dni później napisać na blogu… No właśnie – jak myślicie – lepiej brzmi: „Biegłem przed Etiopczykiem” czy może „Etiopczyk biegł za mną” ? J

W poszukiwaniu Biura Zawodów towarzyszył nam też pewien Hindus, strasznie dziwny z charakteru człowiek. W centrum Cardiff zatrzymaliśmy się, by zapytać o drogę napotkaną Chinkę. I wtedy do mnie dotarło. TO SIĘ DZIEJE! Ja, Ania, Guye, Hindus i Chinka – nie ważne skąd, nie ważne na jaki czas, jesteśmy w tym samym miejscu z jednego prostego powodu, który można ująć w krótkim, ale jakże wymownym słowie: PASJA!

W tym momencie, gdy Ona (Chinka) tłumaczyła nam którędy biec po odbiór pakietów ja nie słuchałem. Myślałem tylko: „O ja Cię pierdzielę… Ale jestem szczęśliwy…”

Wbiegając do Biura Zawodów koleś z organizacji krzyczy „You’ve got five minutes” Gdzieś po drodze musieliśmy zgubić Hindusa, a z nim moje notatki dotyczące biegu. Trudno. Życie. Taki advance bym rzekł. Odbieramy pakiety i jeszcze chwilę gadamy z Guyem. On idzie do Hiltona, my… do hostelu 😉

20160326_140504

Impreza przewidziana była na 25 tysięcy ludzi. Podobno pakiet odebrało 20 tysięcy. I to jest  śmieszne, bo choć było widać, że ludzi jest ekhm i jeszcze trochę NIGDZIE, naprawdę NIGDZIE za niczym nie czekaliśmy. Organizacja prawdziwy majstersztyk. Z drugiej strony jeśli cały sztab ludzi pracuje nad tym bite dwa lata, efekt powinien być widoczny. Był.

Ja przed startem oczywiście kij w d… Spięty na maxa. Wiem, że przyjechałem po życiówkę. Wiem, że jak się nie uda będzie rozczarowanie. Co najlepiej zaprosić do głowy przed startem? Zimę! Przypominam sobie co robiłem w listopadzie, grudniu, styczniu, lutym i przez połowę marca. Wszystkie treningi MG indor elite, treningi biegowe, cross fit. Przypominam sobie te momenty, gdy chciało się wymiotować i te, gdy nie chciało się nic. Czy dziś to może się nie udać?

20160326_140334

Na starcie mam wrażenie, że dookoła słyszę wszystkie języki świata, jakiś Ktoś-Ważny przemawia z telebimu, orkiestra naparza poważną muzę – wszystko z wielką pompą – w końcu Mistrzostwa Świata! A ja stoję w tym tłumie z Kozą na piersi, z którą nie rozstaję się od momentu wstąpienia do MudGoats oraz z opaską na ramieniu (dzięki Iza!!) Biel i czerwień. Start. Zaczęło się!

Nie mam endomondo ani żadnego zegarka – nie wiem jakim tempem biegnę. Czuję, że szybko. Mijam tabliczkę „1”, później „2”, ale dłuży się niemiłosiernie!! No heloł! Przecież czuję, że zapierdzielam, a tu dopiero „3”? … aaaa, mile… ok, All right! Wszystko jasne! No przecież Wyspy! Ile kilometrów miała mila? Więcej niż 1,5, mniej niż 2, ale ile? Myślenie boli, więc je odpuszczam. Sprawdzę po biegu (1,85166 km). W kilometrach podane są za to punkty charakterystyczne: 5,10, 15 i 20 km. W chwilach zwątpienia myślę o białym i czerwonym na ramieniu. Wiem, pewnie głupie. Fakt, że pobiegnę minutę szybciej nie poprawi sytuacji w kraju ani nie zrobi ze mnie jakiegoś „super-patrioty”, ale ja – tak po prostu, tak po ludzku kocham ten kraj. I choć świadom, że mój wynik nie ma wpływu na COKOLWIEK gdzieś w środku czułem, że nie mogę „zawieźć”…

20160326_140755

Na dziesiątym kilometrze zegar, a na nim 0:38:40 – to mój nowy PR na tym dystansie 🙂 W głowie myśli: „Za szybko, za szybko,…” Wciskam DELETE, by później za pomocą CTRL+C oraz CTRL+V wrzucić do głowy myśl, że „teraz to już z górki”. Działa. Co prawda Walia ma to do siebie, że nie zawsze jest z górki, ale problemów z myśleniem nie ma żadnych. Wiem, że to zrobię. Moje pozytywne nastawienie próbuje weryfikować wiatr – niestety w twarz (tu przydałoby się więcej masy) i – uwaga – deszcz? Nie, to nie jest dobre słowo. To, co spotkało mnie na około 13 km (tak obstawiam, nie że ja przesądny) to ulewa jakiej nie widziałem nigdy. To była jedna wielka ściana deszczu. Kilka sekund i byłem przemoczony do granic, a “to” nie chciało przestać! Moja reakcja była w zasadzie do przewidzenia. Po krótkim polskim „k…a mać” zacząłem się śmiać. Chyba na głos. Pamiętam tylko: „że niby co? Że to mnie powstrzyma? Phi…” I tak ciesząc się jak dziecko biegłem dalej wspominając warunki jakie spotyka się na biegach OCR. Klasycznie już z politowaniem popatrzyłem na kibiców na trasie. Ok, ja… Ale że Wam się chce! SZACUN! 😛

Wyjątkowo nie skupiałem się na trasie jeśli chodzi o fotoreporterów. Tak to zawsze „uśmiech nr 7” i tego typu akcje. Tu pełen focus i presja na wynik. Kiedyś będę na takim poziomie, że ogarnę obydwie czynności jednocześnie,  I promise.

Gdzieś na trasie widzę Betona.

„To nie Beton. Ty jesteś Beton, to jakiś inny ziomek, w ogóle do Ciebie nie podobny”

„Nie no, zobacz! Ojej, widzisz, on wymięka, odpuszcza. Słyszysz? Teraz mówi do siebie te teksty typu <wynik nie jest najważniejszy>  itp. itd. To jak? Biegniesz z nim?”

„Nie, wyprzedzam.”

Życiówka, z którą przyleciałem na Wyspy to 01:28:16. Wyjechałem z 01:23:09. Szybko w pamięci to jakieś 5 minut progressu, na które złożyło się wiele miesięcy pracy. Skończyłem na 392 miejscu overall i na pierwszym w kategorii HARD. Co prawda w tej ostatniej startowały tylko dwie osoby – ale ten stary Beton został daleko w tyle. Pokonałem siebie.

20160326_154144

 

Po udziale w takiej imprezie…

…w głowie tysiąc pięćset myśli. Wszystkie wzniosłe, ą, ę… Jedna krzyczy najgłośniej. Jeszcze głośniej niż Murzynek w autobusie z Londynu do Cardiff.

„Nie bój się marzyć! To się stanie! To się wydarzy!”

…jeśli tylko chcesz… 😉

/Beton

#cardiff #worldhalfmarathonchampionships #polmaraton #mistrzostwaswiata

Scroll Up