Za kilka dni rozpocznie się Nowy Rok 2015. Jest to czas kiedy stawiamy sobie cele, których realizacja ma dokonać się w nadchodzącym czasie. Najczęściej słyszę “chcę schudnąć”, “chcę zacząć uprawiać sport”, etc… Cudownie 🙂
Zgodzicie się ze mną, że osiągnięcie zadeklarowanych postanowień często, żeby nie powiedzieć zawsze, spełza na niczym. Po tygodniu lub dwóch, (no najdalej do końca stycznia) zapał mija, a plany brylowania na plaży “w nowej skórze” odżywaja na chwilę tuż przed wakacjami, by szybko wrócic do pudełka pt: “Do zrobienia”.
Czy tak musi byc? Oczywiście, że NIE!
Aby zachęcic wszystkich do wytrwania w swoich postanowieniach podzielę się moją historią. Nie zamierzam się rozwodzić jak to wspierała mnie rodzina czy przyjaciele lub jakaś siła wyższa, z prostego powowdu do celu doprowadził mnie upór, silna wola, systematyczność i zmiana… Zmiana przede wszystkim siebie, swojego sposóbu myślenia, odżywiania i treningu. Ale o tym w kolejnych wpisach 🙂
Od zawsze lubiłem umiarkowany ruch. Rower, pływanie, piłka nożna, troche siłowni były obecne w moim życiu na przestrzeni lat. Oczywiście były wzloty i upadki. Jak u każdego – powiecie. Jednak nie każdy staje na wadze i widzi 107,6kg przy 179cm wzrostu, sapie po wejsciu kilku pięter po schodach i narzeka na ciąły ból pleców, kolan i innych części ciała.
Pewnego pięknego dnia, po długich minutach dochodzenia do siebie i łapania oddechu w tramwaju, na który przyszło mi dobiec, powiedziałem sobie dość. Byłem zły na siebie, że dopusciłem by moje ciało stało sie workiem sadła. Postanowiłem to zmienić. Przesiąknięty obrazkami panów prężących się na okładkach Men’s Health zapragnąłem wyglądać jak oni. Cóż, trzeba mierzyć wysoko 🙂
Nie było łatwo… Często miałem chwile zwątpienia. Bywało tak, że chciałem pieprznąc “zdrowy styl życia” w kąt i napchać się chipsami, a całość zalać piwem. Jednak nie poddałem się i w ciągu roku znacznie zbliżyłem się do mojego celu. Ale nie to jest najlepsze. Najwspanialszą rzeczą jest to, że odkryłem lepszą i silniejszą wersję siebie. Dało mi to siłę do dalszego doskonalenia się i pomogło na gruncie prywatnym i zawodowym.
Dziś od czasu gdy zrobiłem ten pierwszy krok mija prawie 4 rok. Po latach wiem, że warto było walczyć, cierpieć i powtarzać sobie “nie poddawaj sie, dasz radę”.
KAŻDY DA RADĘ, ale nie każdy jest gotowy na wyjście ze swojej “strefy komfortu”, a bez tego (cytując z historii najnowszej) “Ch*j, dupa i kamieni kupa”.
Do boju i niech moc będzie z Wami!!!
Na deser fotki wykradzione z tajnych archiwów Paparazzi 🙂
/Alpha