• +48 509 289 135

michal

Mud Goats > michal
9 Cze

Bieg Rzeźnika oczami Kozy z Betonu

by Beton Cze 9, 2015 0 Blog , , , , , , ,

Zazwyczaj piszę dość krótko. Tym razem relacja będzie dłuższa – wprost proporcjonalnie do biegu.

Biegu, który był celem nr 1 na 2015 rok, a który nie zaczął się w piątek po Bożym Ciele. Biegu, który początek miał jesienią ubiegłego roku. Wtedy to zrodził się pomysł, by wystartować w Biegu Rzeźnika.

1

“Biegłeś kiedyś Rzeźnika?” “Jeszcze nie”

Ciężko było to objąć rozumem – prawie 80 km, a więc dystans niemalże dwukrotnie większy niż to, z czym miałem do tej pory styczność; góry, po których bieganie obok biegania asfaltowego nie leżało i obowiązek pokonania trasy w duecie. Ten ostatni aspekt szeroko opisywany jest przez ultramaratończyków w relacjach z poprzednich edycji jako jedna z podstawowych trudności biegu. Musisz zmierzyć się bowiem nie tylko ze swoimi słabościami, ale i słabościami Partnera. “Na Rzeźniku powstają przyjaźnie do końca życia lub się rozpadają” – coś w tym jest.

Napisałem do mojego imiennika – Michała, z którym kiedyś biegałem, ale… po wódkę do nocnego za Studenta. Tyle z naszej “biegowej historii”. Wiedziałem też, że przez Jego pobyt w Anglii nie będziemy mieli możliwości trenowania razem. Z drugiej strony nie miałem wątpliwości. Napisałem na fb: “biegłeś kiedyś Rzeźnika?” “Jeszcze nie” – odpisał. To “JESZCZE” było przepiękne i zapamiętam je do końca życia. Gdy kilka dni później dostałem potwierdzenie w postaci: “Hell yeah! Wchodzę w to!” – czułem, że z odległego marzenia zaczyna się kreować wizja czegoś jeszcze niewyraźnego, ale już realnego i na pewno niezwykłego.

 

Zapis na bieszczadzką rzeźnię nie jest prosty – chętnych jest tylu, że odbywa się poprzez losowanie zawodników. W tej niepewności czekaliśmy do początku roku 2015. Kiedy zobaczyłem, że się udało cieszyłem się jak dziecko! Skakałem wkoło pokoju, krzycząc i tańcząc (taaa…). Na szczęście był to wtorek, a więc nadwyżkę energii mogłem bez problemu wyładować na treningu Mud Goats. Kiedy Euforia zaczęła schodzić ze sceny zaprosiła na nią Lęk, który – wtedy jeszcze bardzo cicho szeptał – “to się stanie…”

2

Co to będzie… co to będzie…

Cały biegowy sezon został podporządkowany pod wydarzenie z początku czerwca. Kluczowe znaczenie miał wyjazd z Tour de Run na Zimowy Maraton Bieszczadzki. Wróciłem pełen pokory i gotów do działania. Wszystkie kolejne starty (a trochę ich było) miały mieć charakter czysto treningowy. Ten czysto treningowy charakter spłodził życiówki na wszystkich dystansach: 10 km, półmaraton, maraton. Kontrolując się nawzajem z Michałem (telefon, internet) wspieraliśmy się i motywowaliśmy do dalszego działania. Czułem brak podbiegów (w ogóle biegów innych niż starty), ale treningi wydolnościowe z MG budowały systematycznie zarówno kondycję ciała jak i ducha. Tak minęło pół roku…

Kilka dni przed startem szepczący do tej pory Lęk już krzyczał, wręcz darł się wniebogłosy. Dziękuję wszystkim, którzy pomogli go ściszyć. Szczególne podziękowania dla Rzeźników, którzy podzielili się swoim doświadczeniem i dobrą radą (Magda, Grzegorz, Paweł!)

Wyjechałem w środę wcześnie rano, by przed startem mieć chwilę na odpoczynek i zregenerować się po męczącej podróży. Wieczorem spotkaliśmy się z Michałem i jego dziewczyną – Martyną, będącą naszym wsparciem – nie tylko – technicznym. Czwartek był dniem odpoczynku. Pojechaliśmy odebrać pakiety startowe. Nasz numer startowy – 404 (tak, tak – niczym słynny ERROR – czy Organizatorzy chcieli coś przekazać? 🙂 ) Zapakowaliśmy i oddaliśmy worki na przepaki. Po powrocie do bazy noclegowej przymiarka koszulki, na której zamiast BIEGU RZEŹNIKA widniał napis “RZEŹNICZEK” (kolejny znak “z góry” czy tylko pomyłka? – podświadomość miała pole do popisu), pyszny makaron penne z fetą i łososiem i… spać. Tzn. próbować spać. W naszej bazie noclegowej jesteśmy razem z pozostałymi Kozami: Nostrą i Vladem oraz z Gosią i Grzesiem. Start biegu to godzina 3.00 rano w Komańczy. Budzik nastawiony na 00:40. Co to będzie… co to będzie…

“Biegniemy tylko do Cisnej”

Komańcza. Atmosfera nie do opisania. Za parę minut wszystko się zacznie. Pierwszy odcinek ma 32 km – w Cisnej będzie możliwość wymienić bukłaki z wodą, coś zjeść czy przebrać skarpetki. Wszyscy, którzy mieli styczność z Rzeźnikiem radzili, by nie forsować się na tym pierwszym odcinku. Kilometrów będzie jeszcze dużo, a “prawdziwy Rzeźnik” zaczyna się dopiero od Cisnej. Wcześniej jest stosunkowo płasko. Postanowiłem więc pierwsze kilometry biec w leciutkich butach, które do biegania po górach, kamieniach itp. się nie nadają, są za to perfekcyjne do startów “płaskich”. Błąd. Sporo miejsc z błotem, śliskimi konarami drzew, po których trzeba było przechodzić nad strumieniami i innych naturalnych Bieszczadzkich przeszkód w zestawieniu z butami bez bieżnika wygrywało. Swoją drogą, jeśli to co jest “płasko” jest bardziej strome niż to co nazywałem podbiegiem, to co będzie dalej?

Umówiliśmy się, że podzielimy sobie trasę wmawiając sobie, że biegniemy tylko fragment. I koniec. Jak masz do przebiegnięcia kilkanaście czy dwadzieścia parę km jest łatwiej. Psychika ustawiona.

Spojrzałem na zegarek. 05:40. Co normalni ludzie robią o tej godzinie w piątek po Bożym Ciele? Jedni pewnie wracają z imprezy, drudzy z procesji, inni śpią, a jeszcze inni – przemierzają bieszczadzkie lasy. Czułem się szczęśliwy. Nie wiedziałem dlaczego – tak po prostu. Najlepsze jest to, że to uczucie już nie opuściło. O której będziemy w Cisnej? Trzeba dać znać Martynie. Napisaliśmy SMSa z trasy: “07:50”

Godzina 07:50 – wbiegamy na punkt w Cisnej.

3

Prawdziwy Rzeźnik

Potwierdzam to, co słyszałem przed biegiem. Prawdziwy Rzeźnik zaczyna się od Cisnej. Kolejny, ostatni przepak znajduje się w odległości 24 km, ale już po paru minutach wiedziałem o co chodziło. Niestety opisać tego nie potrafię. Biec pod górę oczywiście nie było sensu. Czas zyskiwaliśmy na zbiegach. Było dość ciężko, ale dziwnie przyjemnie. W trakcie biegu nawadnianie, uzupełnianie soli, suszona wołowina i żelki. Śmieszna była droga Mirka – nie zatrzymywaliśmy się – wręcz przeciwnie – wykorzystaliśmy ten płaski odcinek trasy i troszkę pokosiliśmy ludzi. Pomimo braku wspólnych treningów tempo idealnie mieliśmy do siebie dopasowane. Przykro słuchało się relacji między innymi zawodnikami – zgrzyty i pretensje – u nas fun, cieszyliśmy się tym co się dzieje. I to było piękne!

W tzw. międzyczasie przepak w Smerku i znowu nieoceniona pomoc Martyny. Zmiana koszulki i skarpetek, dwa pieczone ziemniaki i trzy kubki Coli. Ready? No to ruszamy dalej! Na Połoniny!

Tu, mając już w nogach przeszło 60 km, zaczęło robić się naprawdę ciężko. Czas nie leciał już tak szybko jak do tej pory i choć wydawało się, że zostało tak niewiele to powiedziałbym, że byliśmy na półmetku. Nie wiadomo co sprawiało więcej bólu – podejścia czy zbiegi – jedne i drugie dość strome.

4

Jeszcze tylko jeden postój. Berechy. Dwa kubki zupy pomidorowej i dwa łyki BURNa. Przed nami słynna Połonina Caryńska znana jako najtrudniejszy odcinek biegu. Czułem, że jestem gdzieś obok swojego ciała. Nogi nie zawsze słuchały – wymagana była maksymalna koncentracja. Doczołgaliśmy się na szczyt – pozostało zbiec. Od innych uczestników dowiedzieliśmy się, że mamy szansę dobiec “łamiąc” 14 godzin. Mobilizacja i zasuwamy. Utrzymać tempo i nie naciąć się na kontuzję na samym końcu. Za chwilę Ustrzyki.

Wygraliśmy!

Jest! Widać metę! Wbiegamy na pełnej <ekhm> – tj. bardzo szybko. Udało się! TO SIĘ STAŁO! 13 godzin 45 minut. Przebiegamy przez linię mety tak rozpędzeni, że mijamy medale i o zgrozo – piwo! Cofają nas: “Nie chcecie?” 🙂 Chcemy i to bardzo-bardzo. Piwko wypiłem duszkiem. Nawet nie pamiętam jak smakowało. Na mecie oprócz piwka masaż, kasza kuskus z suszonymi pomidorami i oliwkami i ocean satysfakcji. Byli Rzeźnicy z czasami lepszymi i gorszymi od naszego, ale to my wygraliśmy 🙂 Nie dam sobie przepowiedzieć, że było inaczej 🙂

Wielki respect dla Kozy Nostry i Kozy Vlad, którzy mimo, iż ruszali w rzeźnicką trasę niemalże z marszu pokonali 70 km Bieszczadzkich przeszkód!!!

Dwa pytania:

Czy było ciężko? Tak.

Po co Ci to było? (uśmiech)

Na mecie Michał powiedział, że “odwaliliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty”.

Potrzebnej. Tak spełniają się marzenia.

5

/Koza z Betonu

Scroll Up