Od początku zakładałem, a raczej musiałem założyć, że akurat w tej najkrótszej wersji biegu będę brał udział. Mimo, że były chęci na coś więcej, z racji braku dłuższych treningów w ostatnim czasie (patrz prawie 2 miesiące leczenia kontuzji), wybór padł na półmaraton.
W sumie nie było to tradycyjne 21 km z haczykiem, bo nieprzypadkowo w każdej wersji biegu znalazł się tajemniczy “+”. W moim przypadku skończyło się na 24,85 km :P. Ale zacznijmy od początku.
Start biegu zaplanowany był, jak dla mnie, bardzo wcześnie, bo na godzinę 8, ale to przez “ultrasów”, oni mieli do pokonania ciut więcej kaemów. Mimo wielu przeszkód, którym organizatorzy musieli stawić czoła (ogromne chapeau bas dla nich), wszystko rano poszło jak z płatka.
I ruszyliśmy, na początku tempo baaardzo spokojne, myślałem, że nawet za bardzo, ale szybko się przekonałem, że jednak nie :P. Praktycznie od startu biegłem z Pawłem (dzięki za bieg ramię w ramię przez cały dystans!). Między 3 a 4 kilometrem trochę pobłądziliśmy. Na szczęście mój kompan był odpowiednio wyposażony i posiadał przy sobie mapę. Szybko wróciliśmy na dobre tory, ale dzięki temu nadłożyliśmy dobre 0,5 km. Później się zaczęło. Od razu z grubej rury – wbieg na Dziewiczą Górę. Ale już na starcie Organizatorzy zapewniali, że to nie jedyna atrakcja na trasie, że później będzie ciekawiej. I muszę przyznać – mieli rację! “Kozia dolina” – chyba tak to wówczas określili. Dla oczu było to coś pięknego, jednak moje nogi uważały zupełnie co innego J. Obrazowo – góra, dół (tam było prawie pionowo!), góra, dół, ja pi***olę, znowu góra. MEGA wycisk! Po tym odcinku specjalnym czułem się jakby ktoś mnie zmieszał z błotem, którego nomem omen na trasie nie brakowało J. Na trasie nie brakowało również pięknych widoków, były lasy, górki, jeziora, a nawet zwierzęta, czyli wszystko co oferuje Puszcza Zielonka.
Te 21+ km minęły mi dość szybko, mimo, że na mecie zameldowałem się z czasem 1:49:09, znacznie wykraczającym poza moje “połówkowe czasy”. Ale przewyższenia, górki, doliny i ekstra kilometry nie pozwoliły przybiec wcześniej. Co tylko jeszcze bardziej spotęgowało moje pozytywne wrażenia z biegu, a ja biegłem tylko “półmaraton”.
Trasa nie była łatwa, dzięki czemu jeszcze bardziej zapadnie mi w pamięci. Ale jak to powiedział sam organizator – Krzysztof: “Nikt, nie mówił, że będzie łatwo, w końcu to CHALLENGE!”.
Czas: 1:49:09
Miejsce: 2 OPEN
Otworzyłem oczy. Przewróciłem się na drugi bok. Nagle moje nogi wyjechały do mnie z tekstem: “Betonik, trzeba wstać spuścić sobie porządny wpie.ol”.
“Ok” – odpowiedziałem.
18 czerwca – sobota – dziś Zielonka Challenge… Impreza w Parku Krajobrazowym na dystansach 21+, 42+ oraz 75+. Decyzja o tym, który wariant wybrać była w tym wszystkim najprostszym fragmentem tego zadania…
Same przygotowania do startu to prawdziwe wydarzenie. I nie chodzi mi tutaj o przygotowania treningowe, a te organizacyjne – piszę z poziomu biegacza. Czy na pewno wszystko zabrałeś? Plecak z bukłakiem (woda przecież będzie musiała się skończyć, a to nie asfalt, że Ci co 5km podają kubeczek “Masz, napij się”), elektrolity, coś do jedzenia, naładowany telefon i zegarek, buff, okulary, a przed biegiem Sudocrem (którego nakładam na siebie niemałe ilości ;-)),…. W głowie współżyją ze sobą strach i podniecenie – a każde z nich chce dominować… Myślisz nad jakąś strategią na bieg – ale niby jaką?! Potrafię ocenić swoje możliwości na dyszkę, połówkę, Królewski dystans, ale ULTRA?! “Co ma być, to będzie…”
Na start jadę razem z Olą i Dominikiem (dzięki jeszcze raz!) Tam, w Owińskach, czeka już Renia. Sprawny odbiór pakietów i unoszący się w powietrzu klimacik, którego ze świecą, a nie znajdziesz na tzw. masówkach! Odprawa przeprowadzona przez Krzyśka i można ruszać! Wszyscy razem, przez co “połówkowicze” musieli się trochę wcześniej zerwać w sobotni poranek… Początek trasy biegniemy wspólnie – następnie – na ok. 12 km – rozwidlenie tras – albo biegniesz 21+ albo 45+/75+.
Trasa – wymarzona wręcz! A co tam – nie śniłbym o takiej! Puszcza Zielonka to tak piękne tereny, że aż wstyd mi, iż nie odkryłem ich wcześniej! Górki, błotko, bieg przy linii brzegowej jeziora, po krzakach, z poobalanymi po piątkowych burzach drzewami – było tak wręcz mudgoatsowo! Dusza płakała ze szczęścia!
Na 7 km wyciągam słuchawki, by włączyć sobie muzyczkę. Ale poplątane! O masakra! Kto je tak zaplątał?! Aj, Betonie, Ty Alzheimerze! Już nie pamiętasz, jak pakując się na bieg celowo robiłeś kłębek z słuchawek? Po co? By mieć zajęcie na jakiś czas na trasie… Że brzmi nienormalnie?! Cóż, ciężko nawiązywać do normalności przy biegu na 75 km … 🙂
Propo muzyki, z którą lubię biegać – moja playlista była nieprzypadkowa. Piosenki wiązały się z różnymi wydarzeniami/chwilami w życiu. Kolejne zabezpieczenie na głowę – obudzą sie wspomnienia i będziesz myśleć… ale nie o tym, ile km zostało… Czy to “Janek” z wypadu na SCR do Olsztyna, czy “Sexualna Niebezpieczna” z potańcówki na działce czy też “Papierowy Księżyc” z rodzinnego karaoke…
Kolejne rozwidlenie tras na 45+ oraz 75+ było dość specyficzne… O tym, który z dystansów pobiegniesz decydowałeś Ty, ale nie miesiąc przed startem w czasie zapisów. Decydowałeś na ok.33 km w trakcie biegu! Maratończycy powiedzą, że to odcinek, na którym pojawia się ściana. Mamy tu pierwszy poważny sprawdzian dla głowy! Czy widziałem tam ścianę?! Nie, ja pamiętam piękny las, malowniczą Zielonkę i zero wątpliwości co do tego, który wariant wybieram.
Po drodze przeliczałem kilometry na procenty. I to nie kwestia zboczenia zawodowego, a umyślne zajęcie czymś głowy! Nastawienie jest mega ważne! Wyobraź sobie, że masz przebiegnięte 15 km, a do główki pukają dwie myśli:
a) Przecież to jeszcze tak mało… Przed Tobą 60 kilasów! Masakra!
b) Ooooo jaaaa, to JUŻ 20%! Nice! Ciśniemy!
Którą wpuścić? Wiadomo 😉
Na całej trasie raz jednak myśl typu (a) weszła do głowy! Bez pukania, taka chamówa… Było to na ok.37 km… Półmetek. “To DOPIERO połowa! Przed Tobą jeszcze dystans prawie maratonu!” Poczułem, że nogi mi się ugięły – nie byłem jednak tak przerażony tym, co czeka moje kozie kopytka, jak tym, że ta myśl! myśl typu (a) perfidnie wdarła się do środka! “No wyjdź!” krzyknąłem! (wiecie, samemu w lesie to żadna siara rozmawiać ze sobą – tak mi się wydaję :-)) Zacząłem powtarzać: “Już, już, już połowa, nie-dopiero, już już…)
Przeszło dość szybko i resztę trasy – a i owszem – nie napiszę, że biegłem na “lajcie” – bo to nie prawda, ale optymistyczne nastawienie typu “b” pozostało… 🙂
Zobaczyłem tabliczkę z napisem: “42km”. Moje nogi rzuciły tekstem: “To co Betonik?! Zaczynamy imprezę!”. “Zaczynamy” – odpowiedziałem bardzo cicho i nieśmiało… W nogach już czuć, aleeee… poboli i przestanie! 😉
54-ty km. Do końca jeszcze “połówka”. Myślami przenoszę się do akademika i studenckich czasów… “Michaś, co to jest taka połóweczka, no nic!” Wyciągasz tą rękę z kieliszkiem i myślisz o tym, czy wytrwasz do końca… Myśli wracają do Puszczy Zielonka. Wyciągam rękę po batona energetycznego i myślę o tym, czy wytrwam do końca… Czy dam radę jeszcze jedną połóweczkę?! Pewnie! 🙂
Przy około 60-tym km słyszę śmiech. Dziwne, nikogo nie ma – jestem sam – ja i Puszcza, co jakiś czas ewentualnie sarna obok mnie. No tak… To moje nogi się śmieją… “Oj, Betonik… serio uwierzyłeś, że impreza się zaczyna na 42-im? To co powiesz na to?! 🙂 ” Śmieję się razem z nimi.
Na mecie widzę Krzyśka! Głównego Organizatora imprezy, którego znam i strasznie cenię! Wbiega razem ze mną i gratuluje! Mi za to w tym momencie siedzi jedna myśl: “Dzięki, że tego nie odwołałeś!” Rozmawialiśmy dzień wcześniej. Pomagałem chwilę przy oznaczaniu trasy, co Krzysiek trafnie skomentował: “sam sobie zgotowałeś ten los! :-)” I w czasie naszej piątkowej rozmowy, kiedy słyszałem ile problemów pojawiło się na drodze organizacyjnej – i to kompletnie niezależnych od wpływu fundacji Sport Challenge! – serce się kroiło… I choć ktoś może doszukiwać się pewnych drobnych niedociągnięć – to w obliczu tego przed czym stali Organizatorzy – ogromny szacunek i ludzkie/kozie? “Dziękuję!” 🙂
Dzięki też Fotografom: Ewie Hermann i Tomkowi Szwajkowskiemu za super fotki z trasy!
Czas poniżej 8 godzin, 11. miejscem open i 3. w kategorii wiekowej. Liczby cieszą, ale nie mają żadnych szans z tym co widziałem, co czułem, co przeżyłem – tak smakuje szczęście!
Tego dnia na Zielonka Challenge się jednak nie skończyło… Po powrocie do Poznania czekało na mnie jeszcze kilka eventów, takich jak:
“Wskrabać się na Trzecie Piętro Challenge”
czy “Wejść do Wanny Challenge” – a każdy wydawał się równie trudny jak Zielonka – przy czym nie oszukujmy się – nie byłem w tym momencie obiektywny 🙂
Jest wieczór. Leżę sobie w łóżeczku. Nogi wyjechały z tekstem: “Betonik, Ty chory po.ebie”
Odpowiedziałem głośno i śmiało: “Impreza dopiero się zaczyna…” 😉
(i nie, nie chodzi tu o zakwasy, ale o to co nas jeszcze czeka ;-))
Stay tunned!
/Beton